fot. materiały prasowe
Wszyscy są zgodni, że James Cameron to pewnego rodzaju współczesny czarodziej, bo wielu dziennikarzy zaskakuje się, jak tworzy te filmy z serii Avatar, że momentalnie są wciągani w ten świat i śledzą historię oraz wydarzenia z zapartym tchem. Bez znaczenia, czy byli fanami, czy zawsze podchodzili sceptycznie do tej franczyzy. Dlatego w opiniach przewija się to, co mówiono przy pierwszych dwóch: niezwykłe, spektakularne i jedyne w swoim rodzaju kinowe doświadczenie. Rozmach, jakiego nie było i który przekracza skalą wszystko, co widzieliśmy w poprzednich częściach czy w ogóle w kinach w ostatnim czasie. Podkreślają unikalną zdolność Jamesa Camerona do budowania skali wydarzeń, która może być wciąż wzorem, bo mało który filmowiec umie tak kreować akcję na ekranie, by - jak podkreślają w opiniach krytycy - wywołać opad szczęki na podłogę. A takich scen w Avatar: Ogień i popiół nie brakuje.
Padły interesujące słowa, które oddają też to, jak działał Avatar: Istota wody: pod kątem budowy rozmachu, opowiadania, oszałamiającej wizualnie akcji i spektaklu sprawia to wrażenie wydarzenia będącego kinową kulminacją roku. Jakby wszystko, co widzieliśmy, to tylko przedsmak tego doświadczenia, którym James Cameron bez wątpienia znów oczaruje. A jego pomysły na sceny akcji są nadzwyczajne, oszałamiające i wizualnie zadziwiające. Finałowy akt to ponoć doświadczenie na nowym poziomie czerpania przyjemności z wizualnej uczty, która pod każdym kątem działa na zmysły na niespotykanym poziomie.
Są słowa krytyki? Jak najbardziej! Tak jak chwalą prawie wszystko, tak scenariusz jest rzeczą uniwersalnie krytykowaną. Wszystkim podobał się seans, bo jest to unikalne doświadczenie, które w kinie działa magicznie i trudno porównać to do czegokolwiek innego. Jednak pod kątem fabuły wszyscy mają wrażenie, że na ogólnym poziomie dostajemy znów ten sam schemat historii, co w dwóch poprzednich filmach. Dlatego pod tym kątem nie ma świeżości, a poczucie powtarzalności może być bardziej odczuwalne, niż niektórzy mogliby oczekiwać. Twierdzą, że scenariusze kolejnych części, a przypomnijmy, że wszystkie pięć odsłon pisano jednocześnie, zanim rozpoczęły się zdjęcia do dwójki, muszą zostać usprawnione. Pomimo tego nie odmawiają Cameronowi, że nadaje temu tę magię, która sprawia, że podczas seansu to nie doskwiera. Podziwiamy, czujemy i jesteśmy w tej historii poprzez wizualne doświadczenie ze świadomością problemów, ale - zdaniem wielu - zapierający dech w piersi spektakl to nadrabia. Mimo wszystko nie unikają krytyki tego problemu, dodając zarzut o napchanie zbyt dużej ilości wątków zamiast skupienia się na jednym. To ponoć w pewnych momentach - zwłaszcza w trzecim akcie - ma budować lekki chaos.
Pomimo tego, że schemat fabularny jest powtórzony, zwracają uwagę, że w detalach są nowe rzeczy. Chwalą bardzo dobre aktorstwo - dobrze wypadają Sam Worthington i Stephen Lang jako Jake i Quaritch, a Oona Chaplin jest szaloną Varang, fantastycznym czarnym charakterem i do tego wiele lepszym niż złoczyńca pierwszych dwóch części. Wszyscy jednak podkreślają, że po rozczarowaniu zmniejszeniem roli Neytiri w dwójce, Avatar: Ogień i Popiół to film Zoe Saldany, która tworzy wybitną kreację, przebijającą wyjątkowe dokonanie z pierwszej części. Neytiri jest w centrum wszystkich wydarzeń, a Zoe Saldana pozostawia serce i duszę na ekranie. Zwracają uwagę, że chociaż w paru miejscach mamy powtórkę z rozrywki, są momenty, gdy James Cameron zaskakuje bardzo emocjonalnymi i poruszającymi fragmentami. Takimi, których nie dało się przewidzieć, oczekując znów tego samego.
Chwalą wyznaczanie nowego wzoru, granicy i standardu tworzenia efektów specjalnych. Avatar: Ogień i popiół to majstersztyk pod kątem technologicznym. Zwłaszcza w 3D, które również wyznacza nowe standardy, jak to powinno dobrze działać. Chwalą również rozwój mitologii świata Avatara, ewolucję postaci i to, jak sprawnie doprowadzono do kulminacji wątków z pierwszych filmów. Cały klimat i ton filmu jest bardziej ponury i mroczniejszy niż w pierwszych dwóch częściach. Porusza kwestie konsekwencji, żałoby i ceny, jaką trzeba zapłacić za określone czyny i decyzje. Padają argumenty, że tym razem historia jest bardziej pogłębiona duchowo i emocjonalnie, a pomimo tego jest napakowaną akcją.
Niektórzy narzekają na to, że ponad 3 godziny to zbyt długi czas trwania, ale inni twierdzą, że magia tego świata wciąga tak bardzo, że tego po prostu nie czuć. Wszyscy jednak są zgodni: to najlepsza część serii o niespotykanym rozmachu, która dostarcza kinowego doświadczenia, jakiego widzowie oczekują po największych widowiskach z Hollywood.
Źródło: portal społecznościowy X