Kilka dni temu zakończył się konkurs, w którym do wygrania był sześciopak książek Charlaine Harris, które pojawiły się w Polsce nakładem wydawnictwa MAG.
Na podstawie tych książek powstał popularny serial pt. "True Blood". Zgłoszeń było wiele, a wybór ciężki. Przewyższyliście nasze oczekiwania prezentując ciekawe pomysły i imponującą kreatywność
Poniżej prezentujemy zwycięskie opowiadanie autorstwa Bernadety Bigosińskiej.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Otworzyłam oczy i zaskoczona rozejrzałam się dookoła, szybko
otrząsając się z senności. Siedziałam na miejscu kierowcy w ciężarówce zaparkowanej przed barem Merlotte's, a sama ubrana byłam w strój jednej z jego pracownic!
Zdezorientowana, wysiadłam z auta i szybko weszłam do knajpy. Panowała tam martwa cisza, co było o tyle zaskakujące, że pełno było gości. Spojrzenia wszystkich skoncentrowane były na dwóch mężczyznach, stojących pośrodku, zwróconych do siebie twarzami.
Gdy łokciami utorowałam sobie drogę, aby być bliżej, w jednym z nich
rozpoznałam Erica, a w drugim Billa! Mierzyli się wrogimi spojrzeniami. W ich lekko rozchylonych wargach widać było wysunięte kły. Nikt nie ruszał się z miejsca, albo zbyt przerażony, albo zbyt zafascynowany rozgrywającym się widowiskiem.
Nagle rozległ się dźwięk trzaśnięcia drzwiami, a oczy wszystkich zgromadzonych ludzi i wampirów zwróciły się w tamtą stronę. W wejściu pojawiła się Sookie. Wyraz jej twarzy nie wróżył nic dobrego, a jej dłonie zaciskały się w pięści. Była wyraźnie wkurzona. Oba wampiry szybko schowały kły. Sookie szybko do nich podeszła, chwyciła każdego za ramię i zwróciła się w stronę wyjścia. Gdy przechodziła obok miejsca, gdzie byłam, przystanęła na chwilę i wściekle rzuciła w moim kierunku:
- Ty również idziesz z nami!
Zdezorientowana, posłusznie poszłam. Za moimi plecami usłyszałam, że goście w barze otrząsnęli się z odrętwienia w jakim byli, bo rozległ się szmer rozmów prowadzonych przyciszonymi głosami. Stanęliśmy na parkingu, obok żółtego auta Sookie. Rozglądałam się niepewnie
po twarzach pozostałej trójki, zastanawiając się, co, do licha, jest grane. Wreszcie Eric ze zwykłą sobie nonszalancją zagaił:
- Długo jeszcze będziemy tak tu stać? Muszę wracać do Fangtasii...
Sookie szybko ucięła:
- Jakoś przed chwilą tak ci się nie spieszyło. Najpierw wysłuchasz, co mam do powiedzenia, a potem idź sobie nawet do samego diabła.
Eric chciał coś odpowiedzieć, zdążył już nawet otworzyć usta, ale widać postanowił trzymać język za kłami.
- Wasz król, książę czy tam kim on jest, pojawił się pod moim domem i żąda rozmowy z wami. Nie mam pojęcia, o co mu chodzi, ani dlaczego nie kontaktuje się z wami bezpośrednio. W każdym razie nic mnie to nie obchodzi! Mam już po uszy waszych wampirzych problemów i mówiłam wam, że nie chcę mieć z wami więcej do czynienia, ale ten dureń, jak uparty, czeka w limuzynie zaparkowanej dokładnie pośrodku mojego podjazdu! Szukam, więc was po całym Bon Temps i chyba jesteście mi winni wyjaśnienie, co robiliście w barze Sama! - ostatnie słowa już prawie wykrzyczała – a ty, Mona, chyba zapomniałaś, co mi obiecałaś! – zwróciła się w moją stronę.
Z początku nie dotarło do mnie, że mnie właśnie miała na myśli, bo przecież to nie moje imię. Oba wampiry patrzyły jednak w moją stronę zaciekawione, a ja nie byłam teraz w stanie wypowiedzieć słowa.
- Ale teraz to i tak nieważne, - podjęła temat - najpierw trzeba pozbyć się tego hrabiego z mojego podjazdu! A potem możecie mi wytłumaczyć, dlaczego zamierzaliście walczyć na samym środku Merlotte's!
- Ależ Sookie, to nie było tak...- zaczął Bill, ale został uciszony jednym
władczym machnięciem ręki.
- Nie wiem, na co jeszcze czekacie! Dość już zamieszania jak na jedną noc! - na te słowa Eric z Billem oddalili się bardzo szybkim krokiem odprowadzeni naszymi spojrzeniami, a gdy zniknęli pośród drzew, usłyszałam gniewny głos Sookie - Mona, do pracy! Sam ci nie płaci za pogaduszki, a w środku widziałam pełno klientów! Pogadamy innym razem, nie mam już do tego cierpliwości! - po czym wsiadła do swojego samochodu i odjechała.
Przysiadłam na ławce przed barem, żeby jakoś pozbierać myśli. W głowie kłębiło mi się mnóstwo pytań. Postanowiłam w końcu wejść do baru. Ledwie przekroczyłam próg, gdy ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że to Bill.
- Możemy chwilę pogadać?
- Oczy... oczywiście – zdołałam wykrztusić.
Usiedliśmy w boksie na samym końcu sali.
- Nie chcę cię odrywać od pracy na zbyt długo, więc od razu przejdę do rzeczy. Mam prośbę. Wiesz dobrze, że po ostatnich wydarzeniach Sookie nie chce ze mną utrzymywać kontaktów, czemu się nawet nie dziwię, szkoda tylko, że nie pozwoli sobie nic wyjaśnić, w każdym bądź razie chciałbym, abyś przekazała jej wiadomość. Otóż niech strzeże się Erica i najlepiej by było gdyby w najbliższym czasie nie wybierała się do Shreveport. Wiem, że pewnie nie zechce posłuchać tej rady, ale lepiej, żeby w najbliższym czasie nie miała do czynienia z wampirami.
- Ale grozi jej jakieś niebezpieczeństwo? - zdołałam wreszcie się odezwać.
Bill cicho westchnął, zamyślił się na moment.
- Nie tylko jej. Powiedzmy, że zapanował niewielki chaos w wampirzym społeczeństwie.
Chyba musiałam mieć wtedy bardzo przerażoną minę, bo Bill chwycił moją dłoń leżącą na stole i chwile potrzymał ją w uścisku swoich dłoni.
- Nie martw się o nic. Robię wszystko, co tylko w mojej mocy, żeby załagodzić sprawy, chociażby na tyle, aby tutaj było spokojnie.
- Ale przecież ktoś był pod domem Sookie?!
Bill pochwycił wzrokiem czujne spojrzenie Sama, które, jak zauważyłam już wcześniej, śledziło pilnie całą naszą rozmowę.
- Proszę cię, przekaż moja wiadomość Sookie i nie martw się o nic - po tych słowach szybko opuścił bar, a ja znowu zostałam sama z moimi myślami. Nie trwało to jednak długo, bo podeszła do mnie Arlene.
- Mona! - zawołała – cały wieczór przepadasz nie wiadomo gdzie, a ja muszę obsługiwać twoje stoliki! Weź się do roboty! To, że jesteś ulubienicą Sama nie oznacza, że jesteś tu jakąś królową! - po czym szybko odeszła.
Wstałam i zrezygnowana poszłam w stronę baru, chociaż nie miałam bladego pojęcia o byciu kelnerką. Gdy zbliżałam się już z daleka widziałam zaniepokojoną minę Sama i przeczuwałam zbliżającą się mowę pouczającą.
- Mona, co się tu dzieje? Najpierw dwa wampiry o mało nie zabijają się
nawzajem, potem wparowuje tu Sookie, a potem ty prowadzisz jakieś narady z Billem...
- Muszę przyznać, że nie mam totalnie pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ani nawet co ja tu robię, więc może ty mnie oświecisz?
Sam spojrzał na mnie niepewnie i wrócił do nalewania piwa, a ja wzięłam tacę i poszłam uprzątnąć stoliki z brudnych naczyń. Gdy wracałam, potknęłam się i wypuściłam wszystko, co trzymałam w rękach. Jakoś tak niefortunnie się stało, że jeden ze stłuczonych kufli skaleczył mój nadgarstek na tyle mocno, że zaczęła z niego kapać krew. Próbowałam jakoś pozbierać cały bałagan, jaki narobiłam, ale obok mnie był już Sam.
- Idź szybko na zaplecze zdezynfekować ranę i jakoś ją opatrzyć, a ja
posprzątam – powiedział, gdy przyjrzał się mojemu skaleczeniu.
Gdy weszłam do biura po apteczkę, krzyknęłam cicho z zaskoczenia, bo zobaczyłam tam swobodnie rozpostartego w fotelu Erica. Gdy dostrzegł, że ręcznik, którym owinęłam nadgarstek jest poplamiony krwią, szybko wstał, chwycił znajdującą się niedaleko apteczkę i podszedł do mnie.
- Siadaj – powiedział, po czym delikatnie nakierował mnie na krzesło – pomogę ci z opatrunkiem, bo pewnie nie masz ochoty na kropelkę mojej krwi? - spytał z błyskiem w oku.
- O nie, na pewno nie! - szybko wykrzyknęłam. – Wolę tradycyjne sposoby – dodałam już spokojniej.
- Tak też myślałem, ale wolałem się upewnić. Uwaga, będzie szczypało – powiedział, sięgając po wodę utlenioną. – Pozwolisz, że czasie, kiedy zajmuję się tą prozaiczną, ludzką czynnością, coś ci powiem. Otóż wiem, że rozmawiałaś niedawno z Billem, a on przekazał ci wiadomość dla twojej przyjaciółki.
Niechętnie muszę przyznać, że jest to prawda, oczywiście oprócz tego fragmentu z unikaniem mnie. Przekaż Sookie, że gdyby coś się stało, niech powiadomi mnie jak najszybciej. Ale niech w żadnym razie nie wybiera się do Shreveport! Przecież żyjemy w XXI wieku, może do mnie zadzwonić albo wysłać sms. Proszę przekaż to jej. - po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej jasnoszarej marynarki krwistoczerwoną wizytówkę, po czym zgrabnie przeskoczył przez otwarte okno. Spojrzałam na nadgarstek, na którym był starannie założony opatrunek i zdziwiona zawołałam w stronę otwartego wciąż okna:
- Dziękuję!
Po chwili milczenia, w której próbowałam opanować tysiące galopujących w mojej głowie myśli, wyszłam z biura. W drzwiach zderzyłam się z Samem.
- Ups, przepraszam! Wszystko w porządku? Jak ręka?
Zamiast odpowiedzieć, jedynie uniosłam w górę przedramię.
- Słuchaj, daję ci już wolne na resztę wieczoru. Wyraźnie nie jesteś dzisiaj w formie.
- Dzięki za troskę. Nie jestem dziś sobą po prostu.
- No właśnie widzę i martwi mnie to. Mam nadzieję, że jak się wyśpisz będziesz lepiej się czuła. Zmykaj już!
- Dobranoc, Sam! - rzuciłam na odchodne przez ramię i wyszłam z baru.
Na dworze stanęłam na chwilę i odetchnęłam świeżym, nocnym powiewem. Nagle dotarło do mnie, że przecież nie mam gdzie się podziać, w końcu mój dom był na zupełnie innym kontynencie i miałam wrażenie, że nawet w zupełnie innej rzeczywistości. Skierowałam się w stronę ciężarówki, w której się przebudziłam i rozsiadłam się w fotelu kierowcy, odchylając wcześniej oparcie do tyłu. Sama nie wiem, kiedy zasnęłam. Obudziłam się rankiem w swoim łóżku, ubrana w ukochaną powyciąganą już trochę piżamę. Zaśmiałam się cicho. Takie są rezultaty wielogodzinnych maratonów serialu True Blood. Przeciągnęłam się, a rękaw piżamy przesunął się. Na nadgarstku miałam starannie nałożony opatrunek...