Jest to także ciekawe, ponieważ trzy nominowane filmy są zupełnie różne od siebie. "Huba" Anny i Wilhelma Sasnal to dzieło artystów, których dyrektor artystyczna Joanna Łapińska zwykła już nazywać "przyjaciółmi festiwalu". "Jak całkowicie zniknąć" to całkiem nowatorskie pod względem technicznym dzieło Przemysława Wojcieszka, kręcone głównie w Berlinie. "Wołanie" zaś jest debiutanckim filmem Marcina Dudziaka, który sam autor nazywa kinem kontemplacyjnym i z pewnością wartym uwagi choćby z samego powodu dostania się do konkursu głównego.
Czytaj także: Jak przetrwać na festiwalu Nowe Horyzonty - 7 rad
"Huba", reż. Anna i Wilhelm Sasnal
[image-browser playlist="583345" suggest=""]
Małżeństwa Sasnalów wszystkim fanom niezależnej, artystycznej kinematografii przedstawiać nie trzeba. Jeżeli jednak ktoś nie interesuje się tak bardzo tym gatunkiem, oto szybkie wyjaśnienie: Anna i Wilhelm Sasnal to artyści, którzy w 2011 roku stworzyli swój pierwszy i jak dotąd najgłośniejszy film – "Z daleka widok jest piękny", zaś przy bliższym spotkaniu wydają się być całkiem narcystyczni, przez co do złudzenia przypominają swoim zachowaniem Marinę Abramović oraz jej byłego kochanka, Ulaya.
To właśnie jest największą wadą ich filmu, który poprzez wyziewający narcyzm autorów wydaje się być straszliwie pretensjonalny, zaś jako dzieło audiowizualne naprawdę nie odkrywa przed widzem niczego nowego. Dopiero po wyjściu z kina i po kolejnych przeprowadzonych interpretacjach oraz eksperymentach myślowych zaczyna docierać do widza to, czego właśnie doświadczył i jak może to rozumieć. Film oddziałuje przede wszystkim obrazami, świetnie wykonanymi technicznie przez Wilhelma Sasnala. Jego zdjęcia charakteryzują się dużą ziarnistością, używaniem obiektywu o stałej ogniskowej oraz naturalistycznymi zbliżeniami brzydoty i niedoskonałości, które niestety wypadają na niezwykle wymuszone i nieświeże.
Fabuła traktuje o pasożytnictwie oraz opresyjności w społeczeństwie, co w interpretacji Sasnalów wynika z feminizmu i jest czystym substratem ich specyficznego spojrzenia na rzeczywistość. Jest to tym bardziej ciekawe, iż widzowi nie zostaje podana wprost odpowiedź odnośnie tego, kto jest tytułową hubą, przez co musi sam przeprowadzić te intrygujące rozważania, efektem czego może być szokująca refleksja, iż wszyscy w społeczeństwie jesteśmy pasożytami i jesteśmy w stosunku do siebie opresyjni.
Głównymi bohaterami są: umierający starzec, zmęczona macierzyństwem matka oraz czterotygodniowy noworodek. Ciekawie jest także przedstawiona relacja tych z pozoru trzech powiązanych ze sobą więzami rodzinnymi osób, ponieważ trudno jest scharakteryzować, co tak naprawdę łączy tę trójkę – może jedynie tytułowe pasożytnictwo? Starzec niejako symbolizuje brak ciała, dziecko jest ekwiwalentem spełnionej cielesności, zaś zwieńczeniem tych piętrzących się metafor jest doskonała scena w wannie z udziałem staruszka trzymającego na piersi noworodka – pełna skrajności i wymuszająca na widzu kolejne przemyślenia. W rzeczywistości wydającej się być poza czasem ważnym elementem jest także majacząca na horyzoncie gdańska fabryka, która przedstawiona jest niczym żywy organizm, żywcem wzięty z "Ziemi obiecanej" Reymonta. Istotę filmu można by streścić w sformułowaniu, iż Sasnalowie nakręcili film o Sasnalach i jest to dzieło przyswajalne przede wszystkim dla widzów, którzy są nimi rzeczywiście zainteresowani i nie przeszkadza im wyczuwalny aromat pretensjonalności.
"Jak całkowicie zniknąć", reż. Przemysław Wojcieszek
[image-browser playlist="583346" suggest=""]
"Jak całkowicie zniknąć" to już ósma produkcja Przemysława Wojcieszka. Tym razem reżyser sięgnął po całkiem już wyeksploatowany temat zmysłowej relacji dwóch skrajnie różnych kobiet, które wpadają na siebie w berlińskim metrze. Filmowi Wojcieszka nie można odmówić obrazowego i bezpośredniego przedstawienia uczuć kobiet, czego wyraz udało mu się dać w niezwykle zgrabnym stylu wizualnym. Niestety, sama fabuła nie prezentuje się nazbyt oryginalnie czy pociągająco – ot, w berlińskim metrze wpadają na siebie dwie młode kobiety, które po krótkiej, niewidzialnej i niemalże onirycznej grze pozbawionej artykulacji słownej, jednak bogatej we wszelkiego rodzaju gesty zaczyna ciągnąć do siebie niczym magnesy. Bohaterki są swoimi przeciwieństwami – Agnieszka Podsiadlik gra zamkniętą w sobie i zafiksowaną na punkcie swojej anachronicznie pojmowanej seksualności kobietę, podświadomie poszukującą niezwykłych doznań mogących pobudzić ją do prawdziwego życia. Naprzeciw jej niewypowiedzianym pożądaniom wychodzi postać grana przez Pheline Roggan, będąca uosobieniem frywolności i lekkomyślności, która wydaje się doskonale realizować w rytm muzyki techno, od której jest tak gęsto i tłoczno w berlińskich klubach. Na osi tej stereotypowej i całkiem przewidywalnej fabuły osadza się cały ciężar filmu, który swoją konstrukcją nieco przypomina niskobudżetowe komedie romantyczne.
Wielką zaletą filmu jest forma, w jakiej został on przedstawiony, na co złożyło się kręcenie zdjęć przy "naturalnym" oświetleniu nocnego Berlina, który na ekranie aż kipi od kolorowych i rozmazanych świateł. Realizm wzmocnił także nietuzinkowy montaż, który w całości został przeprowadzony na planie bez tygodni planowania, dyskutowania i poprawiania, efektem czego widz dostaje dosadnie bezpośrednie i spontaniczne dzieło, w którym drugi oraz trzeci plan są równie niejednoznaczne. Niestety, także jak i sensowność całego filmu.
"Wołanie", reż. Marcin Dudziak
[image-browser playlist="583347" suggest=""]
Debiutancki obraz Dudziaka to całkiem unikalne dzieło – z jednej strony cechuje się bardzo prostą fabułą, którą można by streścić jednym zdaniem, a gdyby nie to, że Dudziak studiował w Paryżu, to przez pomyłkę można by ją wziąć za projekt zaliczeniowy na Łódzkiej Filmówce. Film Dudziaka niejako wskazuje na to, że kino na przestrzeni swojej ponad stuletniej historii zagalopowało się w kreśleniu oraz budowaniu wątłych konstrukcji z metafor, nawarstwionych znaczeń i złożonych intryg. Dlatego też obraz Dudziaka w iście paradokumentalny sposób zwraca swoją uwagę na jedną z bardziej podstawowych fasad społeczeństwa, czyli relacji dziecka z rodzicem. W tym celu Dudziak przenosi "akcję" swojego filmu do bieszczadzkiej dziczy, która pełna jest kojących widoków, jednak na granicy kadrów wyczuwalne jest niewypowiedziane niebezpieczeństwo, które krystalizuje się w scenie kulminacyjnej. "Wołanie" to film niezwykle powolny i oskalpowany z jakiejkolwiek narracji, dlatego tez najbliższym określeniem jego gatunku wydaje się być kino kontemplacyjne, co wydaje się zarówno pocieszać samego reżysera, jak i uciąć oczekiwania ze strony widzów.
Zdjęcia, którymi "Wołanie" wydaje się charakteryzować, są aż nazbyt proste i przesiąknięte chęcią dokumentalnego odwzorowania rzeczywistości. Wiele kadrów jest zbyt banalnych i rozciągniętych w czasie, zaś wyciemniania są zbyt często nadużywane, przez co zaburzają już i tak mozolną narrację . Dialogi też utykają, ponieważ osadzenie środka ciężkości na relacji ojciec–syn po stronie syna, którego gra debiutujący aktor, wydaje się być równie niebezpieczne co obsadzenie w roli "Idy" początkującej aktorki, jaką jest Agata Trzebuchowska (ta jednak broniła się nietuzinkową i pociągającą urodą). Lecz jak przyznał sam Marcin Dudziak, postacie, które oglądamy, nie są bohaterami z krwi i kości, tylko figurami reprezentującymi pewne postawy. Pozostańmy przy tym.
Czytaj także: Powody, dla których warto jeździć na festiwale filmowe
Podsumowanie
Trzy polskie filmy w konkursie głównym to skrajnie różne produkcje, jednak wszystkie wyróżnia naprawdę dobre wykonanie techniczne, co tylko potwierdza, że tradycja operatorska w Polsce wciąż ma się dobrze i nie powinno się o nią martwić. Pod względem mainstreamowego odbioru istoty fabuły to wciąż filmy wybrakowane, lecz z perspektywy kina artystycznego to ciekawy przekrój wciąż rozwijających się produkcji.