fot. Netflix
Odnoszę wrażenie, że western jako gatunek filmowo-serialowy wchodzi właśnie w fazę absolutnego przegrzania. Taylor Sheridan jeszcze utrzymuje się na powierzchni, ale wszystkie inne tego typu produkcje przeważnie zaliczają albo spektakularne klapy, albo bardzo szybko giną zapomniane przez wszystkich. A jednak nie zraża to kolejnych twórców przed próbami przebicia się ze swoją wizją. Tym razem ludzie od Synów Anarchii stwierdzili, że przedstawienie życia ranczerów nie może być wcale takie trudne. Nie mogli się chyba bardziej pomylić.
Zacznijmy od najważniejszych rzeczy. A więc fabuły serialu Odrzuceni, która jest co najwyżej średnia. Cała myśl przewodnia skupia się na potężnej i teoretycznie bezwzględnej antagonistce (w tej roli Gillian Anderson) próbującej w dość karykaturalny sposób wywłaszczyć dość śmieszną zbieraninę kowbojów, na których czele stoi silna i trochę mniej teoretycznie bezwzględna antagonistka (w tej roli Lena Headey). Walka o ziemie ma być centrum, wokół którego orbituje reszta wątków, ale jakoś tego nie czuć. Absolutnie brakuje w tym wszystkim napięcia. Rywalizacja dwóch kobiet nie elektryzuje, dialogi są sztywne, a dodatkowo bardzo często za mocno stylizowane na twórcze wyobrażenie o języku kowbojów z XIX wieku.
Czasami o tym, czy serial jest robiony z głową, czy raczej to produkcja tworzona na pół czy wręcz ćwierć gwizdka, można dowiedzieć się, spoglądając na techniczne detale. Chociażby długość poszczególnych odcinków. Jeśli na przestrzeni siedmiu epizodów panuje rozstrzał od około dwudziestu sześciu do pięćdziesięciu pięciu minut, to znaczy, że ktoś nie umiał równomiernie rozplanować tej historii, lub zwyczajnie się do tego nie przyłożył. Brakuje konsekwencji oraz pomysłu na rozbudowanie wątków pobocznych i zbudowanie koherentnego, angażującego widza świata. To samo tyczy się realiów tegoż uniwersum, raz panuje tu absolutnie wolna (przeważnie nawet aż nazbyt wolna) amerykanka, by w innych miejscach ludzie nagle przejmowali się przestrzeganiem prawa i biurokracją. Brakuje wiarygodności. Jak gdyby twórcy weszli w ten temat z marszu bez większego przygotowania i zapoznania się z tematem. Nie działa tutaj nic, nawet nowoczesna muzyka jest tak bardzo odległa i niepasująca do tego, co widzimy na ekranie, jak tylko się da.
A teraz dwie największe bolączki. Pierwsza to skala i wiarygodność. Przykładem niech będzie wątek niedźwiedzia, odpychający i narażający twórców na śmieszność, a na dodatek niewnoszący do fabuły absolutnie nic. Rozpoczęty w fatalny sposób i w fatalny sposób ucięty. Nie wiem, jak coś tak absurdalnego mogło znaleźć się w poważnej zdawałoby się produkcji. To samo kwestia brodatego komandosa, niepasującego nijak do konwencji westernu. Ten serial jest mały, niemal przezroczysty i nie ma za grosz ambicji. To projekt ze wszech miar nieudany. Jednak miała być też druga bolączka. Mianowicie skrajna schematyczność. Naprawdę żyjemy w czasach, kiedy niemal wszystko już było, ale uciekanie się do wprowadzania wątku a la Romeo i Julia to delikatna przesada. Nie powinno się powielać aż tak oczywistych sztamp w aż tak oczywisty sposób. W ogóle ani jeden poboczny wątek nie jest pokazany wystarczająco dobrze, by go jakoś zapamiętać. Kwestia nauczyciela w szkole – krótkie wspomnienie, nakreślenie tematu i porzucenie go. Pobrzmiewająca w tle kwestia indiańska kompletnie położona. I tak dalej, i tak dalej.
Są jeszcze naprawdę beznadziejne efekty specjalne. Ktoś, kto oglądał choć jeden odcinek Yellowstone czy jakiegokolwiek spin-offu z tego uniwersum, wie jak wygląda stado bydła i pojedyncze krowy i byki. Takie osoby raczej na pewno łapały się za głowę, widząc wygenerowane komputerowo karykaturalne zwierzęta, przypominające te z serialu Ranczo (wypuszczone na wieś przez Wargacza i Myćkę). Osoba za to odpowiedzialna nie powinna nigdy więcej robić efektów w żadnym filmie czy serialu.
Na dokładkę trzeba dołożyć jeszcze jedne z najgorszych cliffhangerów, jakie widziałem w serialach. One nie są ani interesujące, ani irytujące, są kompletnie nijakie. Po zakończeniu odcinka towarzyszyło mi tylko wzruszenie ramion, bo czy akcja potoczyłaby się w jedną bądź drugą stronę, nie miałoby to absolutnie żadnego znaczenia. Najlepsze jest to, że twórcy cały sezon postanowili zakończyć w ten właśnie sposób. Jednak bardziej niż na cliffhanger wygląda to na ucięcie historii w 3/4. Jakby nie zdążono dokręcić trzech odcinków do dziesięcioodcinkowego serialu, a i tak postanowiono go puścić. Widziałem seriale kończące sezony w takich momentach, że aż nie można było w to uwierzyć, ale to z powodu narastających emocji i nie do końca spełnionej kulminacji. Tutaj natomiast nastąpiło coś niezwykle dziwnego. Cztery razy sprawdzałem, czy na pewno nie ma ósmego odcinka. Broń Boże, nie byłem ciekaw co dalej, tylko nie mogłem uwierzyć, że można sezon skończyć w tak nieumiejętny sposób.
Jednak skoro cały serial Odrzuceni nie był udany, to czemu zakończenie miałoby być inne. Western z Leną Headey i Gillian Anderson zawiódł na całej linii. Netflix nie żegna roku 2025 serialowym hitem.
Poznaj recenzenta
Jakub Jabłoński