Dobrym tego przykładem jest dziwaczny wątek kochanki papieża związany z publicznymi oskarżeniami. Postać kobiety jest nudną psychopatką, która kompletnie niczego do serialu nie wnosi. Gdyby zagrała ją aktorka potrafiąca wykrzesać minimum czegokolwiek z siebie, może wątek byłby zjadliwy, ale niestety w żadnej mierze nie zachwyciła. Zero emocji, zero w tej historii czegokolwiek, co potrafiłoby w jakiś sposób przyciągnąć uwagę. Porównując to do relacji z Julią Farnese, nowy wątek wypada niekorzystnie. Jedynie sam finał może się podobać. Wygląda na to, że kardynał Sforza w roli siepacza papieża czuje się jak ryba w wodzie. Odnalazł nowe powołanie i w wyśmienity sposób pozbył się problemu.
Lepiej jest we Francji, gdzie twórcy oferują nam trochę politycznych machinacji. A kiedy te wchodzą w grę, gdzieś musi się pojawić sam Machiavelli, dodając od siebie coś istotnego. Rozmowy podczas przyjęcia, wybór partnerki, negocjacje - to wszystko wygląda przyzwoicie. Wybranka Cezara powinna wzbudzić zazdrość jego siostry. Wszystkie plany Borgiów na razie się sprawdzają.
W Neapolu nie jest interesująco. Lukrecja snuje się po ekranie rozpaczając po rozstaniu z dzieckiem i udając, że należy do Borgiów. Udając, gdyż jej amatorskie nieprzemyślane plany zabójstwa króla nie są godne tej rodziny. Na szczęście miała pod ręką Micholetto, który ponownie wyrasta na świetną postać. Stonowany, cichy, bezwzględny i, jak się okazuje, także z sercem. Jego zamach na króla jest prosty, ale efektywny. Ze strony Lukrecji nieźle wygląda jedynie scena otwartego sprzeciwu wobec króla podczas przyjęcia.
Jak na Rodzinę Borgiów, odcinek bardzo przeciętny. Za mało rozwoju fabuły, polityki, emocji i Jeremy'ego Ironsa.