Scorsese jest w stanie nakręcić tak dużą produkcję jak Wilk z Wall Street, jednocześnie rozwijając imponujący projekt poświęcony historii magazynu "The New York Review of Books". Dokument nie ma jeszcze tytułu, a o pokazanych fragmentach nie można napisać ani słowa – wszystkich dziennikarzy obowiązuje embargo na recenzje, czyli tymczasowa zmowa milczenia.
Wspomniany magazyn należy do najbardziej prestiżowych na amerykańskim rynku. Słynie z bezkompromisowych sądów i wyrazistego stylu autorów należących do intelektualnej elity. Decydując się na zrobienie filmu o jego fenomenie, Scorsese pokazuje swoją kolejną twarz: zatroskanego o poziom kultury oświatowca. Ponadto, wczoraj zapowiadał premierę odrestaurowanej wersji klasycznego "Buntownika bez powodu" Nicholasa Raya. Założona przez niego Film Foundation pomagała w pracach rekonstrukcyjnych. Ostatnio reżyser jest również ulubieńcem Polaków. Zorganizował wszak największy w USA przegląd polskiego kina, zatytułowany "Masterpieces of Polish Cinema".
Obecność mistrza wypełniła berlińczykom czas, który jury spędza na wyłanianiu zwycięzców. Skromne podsumowanie festiwalu należy zacząć od wymienienia świetnych dokumentów, z jednym wszakże zastrzeżeniem. Zarówno omawiane przeze mnie wcześniej "Finding Vivian Maier", jak i "The Dog" (o pierwowzorze bohatera "Pieskiego popołudnia" Lumeta) oraz głośna "Vulva 3.0" opierają się na identycznych założeniach formalnych.
Przepis na przebojowy dokument okazuje się być dość mechaniczny. Wystarczy przeprowadzić serię wywiadów z ludźmi ciekawie prezentującymi się przed kamerą i poszperać w archiwach. Otrzymana wówczas mieszanka to gadające głowy wzbogacone o zdjęcia i fragmenty znalezionych filmów. Bohaterowie cały czas mówią bezpośrednio do obiektywu, nie zostawiając wiele miejsca na refleksję widza. To podejście mniej ambitne niż dokument skupiający się na obserwacji bohaterów, opanowany do perfekcji przez polskich twórców (wystarczy przypomnieć pokazywaną na Dwóch Brzegach "Wirtualną wojnę" Jacka Bławuta).
Sekcja Forum unaoczniła drugą ważną tendencję. Wiele prezentowanych w niej tytułów to dzieła reżyserów-buntowników, gotowych przekroczyć każdą granicę, aby uzyskać na ekranie nieznany wcześniej efekt. Czas trwania filmów często wahał się od pięćdziesięciu minut do godziny. To tak zwany format telewizyjny, długość produkcji dyktowana jest więc względami dystrybucyjnymi. Często wydaje się jednak, że taki rozmiar – zawieszony między krótkim a pełnym metrażem – najlepiej pasuje do konkretnej koncepcji artystycznej. Tak jest w przypadku "Pierrot Lunaire" Bruce’a LuBruce’a, ilustrującego cykl pieśni Arnolda Schönberga pod tym samym tytułem, oraz "Everything That Rises Must Converge" Omera Fasta, przyglądającego się codzienności aktorów porno. Może kiedyś te filmy zostaną pokazane w telewizji – na pewno potrafiłyby wytrącić widzów z rutyny.
Relacja przygotowana we współpracy z festiwalem Dwa Brzegi.