Sezon szósty „How I Met Your Mother” rozpoczęty i znów oglądamy ciąg dalszy historii o tym, jak to Ted Mosby poznał matkę swoich dzieci. Historia to nie krótka, bo początek swój miała już w pierwszej minucie pierwszego odcinka serialu. „Big Days”, premierowy epizod wyemitowany przed kilkoma godzinami, pokazuje, że jesteśmy bliżej poznania tajemniczej tożsamości tytułowej matki, niż kiedykolwiek.

Nie będzie to wielkim spoilerem, jeśli wyjawię, że w 6x01 przyszłej żony Teda nie było. Ten, kto na to liczył… najpierw – byli tacy? Twórcy umiejętnie unikają odkrycia wszystkich kart już od pięciu lat, dziwne by było gdyby ni stąd ni z owąd zdecydowali się położyć kres tej historii. Zwłaszcza, że to dopiero premiera, nie finał sezonu i co ważniejsze, zapewne nie ostatniego (aktorzy mają kontrakty na występ w ośmiu seriach).

Ale co przyniosły te „Wielkie dni”? Sporo śmiechu, przede wszystkim. Powrócili Marshall i Lily, Robin i Barney – awesome as ever. Co ważniejsze, powrócił także dawny Ted, niepoprawny romantyk - ostatni raz widzieliśmy go chyba w drugim sezonie. Teraz już nie chodzi mu o jednorazowe wyskoki, znowu kroczy swoją własną ścieżką, ścieżką, na której końcu stoi matka jego przyszłych dzieci.

Po tendencji spadkowej pod względem jakości, jaką zaserwował nam sezon piąty, premierowy odcinek szóstej serii zwiastuje powrót do starego, dobrego „Jak poznałem waszą matkę”. Oby tylko nie skończyło się na tym zwiastunie.

Najlepszy barneyizm odcinka: "I'm getting the derection."

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj