Mamy dla Was kolejną, tym razem już chyba ostatnią, recenzję filmu „Avatar” w reżyserii Jamesa Camerona. Jej autorem ponownie jest jeden z naszych użytkowników, dobrze znany Wam pod nickiem KiNTar0. Wiemy, że oczekiwaliście jego pracy, więc postanowiliśmy udostępnić ją na naszej stronie. Zapraszamy do lektury, a wszystkich, którzy jeszcze nie widzieli „Avatara” nakłaniami do wizyty w kinie 3D.
„I’ll be back”
Na początku był.. „Terminator”. Pierwszy głośny film Camerona, z niewielkim w sumie budżetem ale oryginalnym (choć jak się okazało później nie do końca) pomysłem. Teraz jest „Avatar” wysokobudżetowa produkcja, z genialnym marketingiem (wolne dni pomiędzy świętami, praktyczny brak konkurencji) i nowym, właściwym podejściem do kina 3D. Czy przez 25 lat udało się więc dla Camerona powrócić do panteonu reżyserów, zabłysnąć, zrobić kolejny milowy krok w historii kina Science Fiction? Postaram się być może, choć w części, odpowiedzieć na to pytanie.
Biega, krzyczy pan Hilary: "Gdzie są moje okulary?"
Animacja - Ogromny przepych, niesamowita ilość detali i fantazja w każdym calu oraz… sterylność. Wszystko udało się magikom animacji komputerowej, oprócz tego jednego małego detalu który ciągle jest, moim zdaniem, pięta achillesową wygenerowanych przez komputer światów. Tak więc też, animacja postaci, świata itd. została wykonana aż nadto wzorowo (poruszanie się postaci jak zwykle jest przewidywalne, mdławe - nie ma miejsca na przypadkowość, toporność ruchów). No tak, może się czepiam ale po 20 latach komputerowej animacji ta wciąż popełnia te same błędy. Wróćmy jednak do tego, do czego „Avatar” został stworzony czyli… 3D. Więc jak prezentuje się w docelowym odbiorze? Otóż perfekcyjnie, tak jak powinno wyglądać to od samego początku. Śmiało więc można powiedzieć, że jest to pierwsza produkcja 3D ukazująca potęgę nowej technologii. Czym jest więc to całe 3D dla i tak już wspaniale wyglądającego obrazu? Otóż jest tym, czym kolor i fonia stały się dla czarnobiałego, niemego kina. Jest to absolutnie coś nowego, coś co angażuje w większym niż dotychczas stopniu widza i w pewien sposób jeszcze bardziej (prościej?) umożliwia przeniesienie się w świat filmu. „Avatar” w 3D hipnotyzuje, wciąga, omamia nas po czym brutalnie po 162 minutach zwraca rzeczywistości.
Co w trawie piszczy
Z dźwiękiem u Camerona bywało różnie, tak jest i teraz. Muzyka nie przeszkadza ale też i nie porywa, natomiast wykonie całej masy efektów dźwiękowych jest najzwyczajniej w świecie - nienaganne. Tak więc, ścieżka audio „jest” i w zasadzie tyle można o niej powiedzieć. Brak tu tego czynnika X który nie jest obcy dziełom D. Elfmana czy J. Goldsmitha o Ennio Morricone nawet nie wspominając. Szkoda, gdyż J. Williams „zrobił” wiele dla gwiezdnej sagi i James Homer mógłby być jego następca, choć jak widać na to się jednak nie zapowiada.
„I have a dream” – Kolejny proroczy sen Camerona czy „tylko” marzenie?
James Cameron stworzył tak naprawdę, jeden wielki obraz SF (w sumie Aliens to kontynuacja dzieła R. Scotta) o którym wiedzą wszyscy, ale nie każdy ma świadomość czym było źródło jego inspiracji. Dla tych co nie wiedzą – to sen moi mili – właśnie dzięki niemu możemy podziwiać A. Schwarzeneggera w roli śmiertelnego cyborga, który po dziś dzień potrafi zafascynować kolejne pokolenie kinomanów. Szkoda, że tym razem dla Camerona nie przyśniło się coś bardziej mrocznego, i skomplikowanego. Fabuła bowiem jest prosta jak przysłowiowy drut, przewidywalna i niestety oklepana do bólu. Jak widać obraz skierowany jest raczej do młodszej widowni, pomimo kilku brutalnych scen, ale współczesna młodzież nie takie rzeczy już w życiu widziała stąd zapewne PG-13. Trzy metrowe niebieskie humanoidalne koty to nie jest może szczyt możliwości Camerona, w końcu tworzył oryginalniejsze postacie, ale są miłe dla oka i z pewnością dla.. marketingu. Widocznie taki już ekonomiczny urok współczesnego kina, choć wracając jeszcze na chwilę do fabuły w czasach kiedy „wszystko już było” taki „District 9” miejscami potrafił zaskoczyć. Może więc jednak to tylko niespełnione marzenie, a nie proroczy sen parafrazując słowa M.L. Kinga…
Nowa twarz kina SF?
Sam Worthington jest aktorem co najwyżej średnim. To fakt i nie ma co w tym temacie dyskutować, przynajmniej na razie. Nie zdołał póki co zagrać żadnej barwnej kreacji, ale patrząc na jego dorobek filmowy, być może nie miał ku temu okazji. Z drugiej strony możemy posmakować, choć przez chwilę, kunsztu pracy Sigourney Weaver, jednak „pierwszą damą” filmu jest Michelle Rodriguez której dokonania (Resident Evil, serial Lost) nie pozwoliły rozwinąć (być może) tkwiącego w niej talentu. Jak się więc ma gra aktorów na tle reszty filmu? Jest na tym samym poziomie co muzyka czy też fabuła, nie wyróżniającym się ale spełniającym swoje zadanie elementem, z aż nadto widoczną podręcznikową manierą. 20 lat temu z pewnością zachwycałaby zdolność gry aktorów na blue boxie, ale dziś jest to już obowiązkowa umiejętność.
Jutro też mamy dzień
Spójrzmy na chwilę w przyszłość. Minęło więc kilka miesięcy od kinowej premiery filmu- „Avatar” dostał się na półki sklepowe i… czar prysł. Wersja standardowa zawitała w domowych odtwarzaczach no ni niestety nie pozwoliła odebrać w pełni przygodę Jake’a Sully. Jak rewelacyjny jakościowo by nie był obraz 2D uzyskany w domowych warunkach na którym będzie wyświetlany film nie da się nawiązać nawet do potęgi efektu kina 3D. W tej chwili film staje się kolejną, rewelacyjnie zrobioną, wysokobudżetową produkcją, ze średnim scenariuszem i niewyróżniająca się grą aktorów. Wróżę więc rychły spadek not na serwisach filmowych typu IMDB, kiedy film zawita na małym ekranie, a publiczność „otrząśnie się z szoku 3D”.
Veni, Vidi, 3D Vici..?
Czy warto więc obejrzeć najnowszą produkcję J. Camerona? Absolutnie tak! Jest to niekwestionowany „must see” tego, i pewnie przyszłego roku. Czy jest to kolejny film który można z czystym sumieniem dodać do niekwestionowanych dzieł gatunku kina SF, raczej nie gdyż nie wnosi nic oryginalnego. Skąd dwie oceny i standardowa tylko 7/10? Dwie, ponieważ tak naprawdę 2D i 3D, to są zupełnie różne filmy i oddzielnie powinny też być oceniane. Sam obraz został nakręcony podręcznikowo, widać w nim fachową rękę reżysera lecz brakuje mu tego polotu, tej świeżości którą miał ostatnio np. „District 9”. Bez odpowiedniej możliwości odbioru obrazu, cały urok pryska stąd 2 punkty w dół w stosunku do wersji oglądanej w 3D. Tak więc marsz do kina, ale z zakupem do domowej filmoteki można się śmiało wstrzymać do czasu, aż nowa technologia zawita na stałe pod domowe strzechy, co nie nastąpi znowu tak szybko, ale czego sobie i Wam życzę w Nowym Roku!
- Ocena (wersja kinowa 3D) 9/10
-
Ocena (wersja standardowa) 7/10