Już 27 lutego po raz 83. Akademia Filmowa rozda najbardziej znane nagrody filmowe - Oscary. Dzisiaj rozpoczynamy nowy cykl, w którym ocenimy i przybliżymy Wam filmy walczące o Oscara dla najlepszej produkcji 2010 roku.
Zaczniemy od filmu "Jak zostać królem" w reżyserii Toma Hoppera, który zdobył 12 nominacji do Oscara.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Obraz oparty na faktach opowiada o tym, jak Bertie, Książę Yorku został królem Jerzym VI w latach poprzedzających wybuch II wojny światowej. Nie był on człowiekiem, który miał być królem, ani też nie chciał nim zostać. Prawa do tronu miał jego brat, Edward VIII, który decydując się na małżeństwo z dwukrotną rozwódką, musiał abdykować. Naturalnym następcą tronu był właśnie Bertie, który borykał się z niemałym problemem - był on jąkałą, co przy publicznych przemówieniach było szczególnym utrapieniem. Bertie jako król Jerzy VI powinien być głosem narodu podczas II wojny światowej, lecz jak miał to zrobić, skoro nie mógł wydusić z siebie słowa? Jego małżonka, Elżbieta znalazła mu specjalnego i dość specyficznego terapeutę - Lionela Logue.
Właśnie na relacjach tych dwóch ludzi skupia się główna akcja filmu. Scenariusz produkcji okraszony znakomitymi dialogami i oryginalnym brytyjskim humorem to jedna z głównych zalet produkcji. Co ciekawe, jest to pierwszy scenariusz Davida Seidlera do kinowego filmu aktorskiego. Wiele lat pracy w końcu przyniosło efekty i pochlebne recenzje widzów oraz krytyków, wcześniej zajmował się telewizyjnymi filmami i serialami.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Najważniejsi jednak są odtwórcy ról, którzy wywiązali się ze swoich obowiązków śpiewająco - Colin Firth jako Bertie i Geoffrey Rush jako Leonard tworzą wyśmienity duet, którego relacje wciągają widza bez reszty. To zdecydowanie jest najciekawszy aspekt filmu. Na początku nie jest to łatwe dla Bertiego, zwłaszcza, że Leonard jest człowiekiem nieustępliwym i upartym, który od początku traktuje księcia jak równego sobie. Próbuje odkryć przyczyny jego dolegliwości, co dla Bertiego nie jest łatwe. Nie jest to człowiek chętnie otwierający się przed innymi. Nauczony od dziecka etykiety broni się przed tym wszelkimi metodami. Te relacje mogą zaciekawić każdego widza. Przy ich słownych potyczkach ciężko się nudzić. Niezbyt potrafię zrozumieć za to, dlaczego Akademia Filmowa nominowała do Oscara Helen Bonham Carter. Aktorka grająca królową Elżbietę w ogóle nie błyszczała. Rola była naturalna, dobrze zagrana, ale nie był w niej nic, co zasługiwałoby na nominację.
Oczywiście aktorzy nie zrobiliby tego bez perfekcyjnej reżyserii Toma Hoopera. Wszystko dokładnie przemyślane, naturalnie wyreżyserowane sceny, połączone ze sobą w taki sposób, że wielbiciele kostiumowych filmów biograficznych oglądają z zaciekawieniem, a amatorzy znakomitych kreacji aktorskich i zdjęć nie mogą wyjść z podziwu. Hooper kształtował swój warsztat i wyrabiał nazwiska przy mini-serialach. Takie produkcje jak "Elżbieta I" czy "John Adams" udowodniły, że jest to gatunek, w którym czuje się najlepiej. Potrafi znaleźć równowagę pomiędzy dobrą fabułą, a rozrywką, dzięki czemu wielbiciele ambitnego kina, jak i komercyjnego mogą znaleźć coś dla siebie.
[image-browser playlist="" suggest=""]
Duże zasługi w zachowaniu realiów epoki ma ekipa techniczna filmu. Dzięki efektom ich pracy czuliśmy klimat lat 20. i 30. XX wieku. Piękna scenografia, znakomite zdjęcia, montaż i kostiumy bez wątpienia zasługiwały na nominacje do Oscara. Nie można im zarzucić niczego. Nie zapomnijmy o muzyce Alexandre'a Desplata. Idealnie wpisała się w klimat epoki, potęgując emocjonalny odbiór filmu, chociaż można by polemizować, czy jest to najlepsza praca 2010 roku, która wyszła spod ręki Francuza.
Twórcom udało się dobrze zrealizować i opowiedzieć piękną i uniwersalną historię, z którą w pewien sposób wielu widzów na całym świecie może się identyfikować. "Jak zostać królem" bawi, wzrusza i pozwala poznać jedną z ciekawszych opowieści XX wieku.