Mówiło się, że powrót Johna Connora na duży ekran to jedno z najważniejszych wydarzeń filmowych 2009 roku, tuż po słynnym „Avatarze” Jamesa Camerona. Żyliśmy w tym przeświadczeniu przez blisko rok. Atakowano nas nowymi fotosami, zwiastunami i wydarzeniami z planu. Teraz kurtyna opadła, a my spokojnie możemy przyjrzeć się temu, co twórcy „T4” zrobili z wizją Camerona, pomysłodawcą i producentem trzech poprzednich filmów poświęconych historii Johna Connora.
Akcja pierwszego Terminatora otwierającego zupełnie nową trylogię rozgrywa się w post-apokaliptycznym roku 2018. John Connor (Christian Bale) to człowieka, którego przeznaczeniem jest poprowadzenie ruchu oporu skierowanego przeciwko Skynetowi i armii Terminatorów. Ale przyszłość, w którą wierzy Connor zostaje częściowo zmieniona na skutek pojawienia się Marcusa Wrighta (Sam Worthington), obcego, którego ostatnim wspomnieniem jest pobyt w celi śmierci. To Connor musi dowiedzieć się, czy Marcus został przysłany z przyszłości czy jest uciekinierem z przeszłości. Podczas gdy Skynet przygotowuje się do ostatecznego starcia, Connor i Marcus wyruszają w podróż, która prowadzi ich do centrum operacyjnego Skynetu, w którym odkrywają przerażającą tajemnicę, jaka kryje się za możliwym unicestwieniem rodzaju ludzkiego.
Wszystko zaczyna się klimatycznym wprowadzeniem w to skąd wziął się Marcus Wright – główny bohater „Ocalenia”. Tak, nie przeczytaliście źle! Z niewiadomych powodów oglądając film odnosi się wrażenie, że całe ‘uczucia’ jakie widz łączy z głównym bohaterem zostały przez twórców skierowane na Marcusa. Oglądamy jego ciężkie ‘narodziny’, smutne ‘przebudzenie’ i heroiczną walkę. Wright tak przyciąga uwagę, że przez większość seansu zapomina się o właściwym bohaterze całej opowieści, Johnie Connorze.
Warto też wspomnieć o licznych niedociągnięciach, na które McG, reżyser i pomysłodawca nowej serii sobie pozwolił. Cały obraz jest jedną wielką, chaotyczną produkcją zrealizowaną za ogromną sumę. Jeżeli udając się do kina liczycie na to, że otrzymacie film w klimacie, do którego przyzwyczaił nas James Cameron, to prawdopodobnie się przeliczycie. Cała atmosfera została przygnieciony przez masywne szczątki czerwonookich dzieci Skynetu, które dosłownie zdominowały wątek fabularny, nie mówiąc już o jakimkolwiek przesłaniu, które zazwyczaj pozostaje w głowach po tego typu obrazach.
Muszę przyznać, że dawno aż tak nie zawiodłem się na filmie. Prawdopodobnie jest to spowodowane moimi wygórowanymi oczekiwaniami, ale czego można było oczekiwać po tylu obietnicach? Mam nadzieję, że McG zbierze sobie wszystkie opinie i przy realizacji kolejnej części pomyśli trochę o stronie fabularnej, a wymyślanie kolejnych, coraz to dziwaczniejszych terminatorów odsunie na drugi plan.
neverdie,
Hatak.pl