Już dziś do kin wchodzi "Maczeta" ! Z tym Meksykańcem lepiej nie zadzierać. Niektóre kobiety jednak mają w sobie dość odwagi. Jedną z nich jest Michelle Rodriguez ("Lost"), gwiazda "Maczety". Uważajcie, bo z nią lepiej też nie zadzierać. Zapraszamy do wywiadu.


[image-browser playlist="611562" suggest=""]

Jaką rolę grasz w "Maczecie"?

Gram Luz, to bardzo ciekawa, trochę tajemnicza postać, o której dowiadywałam się coraz więcej dopiero na planie. Luz bardzo troszczy się o innych, irytuje ją niesprawiedliwość, co nas zresztą łączy [śmiech]. Doświadczyłam jej na własnej skórze, a w Luz wywołuje ona wrzenie krwi. Gdy tak się dzieje, rozpoczyna się bunt, ludzie się jednoczą i krew zaczyna się lać.

Jak dowiedziałaś się o tym projekcie? Czy widziałaś fałszywy zwiastun "Maczety" w filmie "Grindhouse"?

Pewnego dnia zadzwonił telefon i usłyszałam, że Robert Rodriguez [image-browser playlist="604598" suggest=""] chce się ze mną skontaktować. Gdy się zdzwoniliśmy, poznałam wszystkie szczegóły projektu. Nagle otworzyło się okno i ujrzałam 14 lat historii pewnej postaci - "wujek Maczeta w Małych agentach", parodie zwiastunów. To było bardzo ekscytujące, bo niezwykle rzadko zdarza się, żeby element kultury latynoskiej znajdował swoje miejsce w kinie amerykańskim. Byłam zachwycona, mogąc uczestniczyć w tak fajnym wyobrażeniu "pokolenia Y", a jednocześnie w projekcie, w którym trzeba było wyważyć proporcje między karykaturą, a poważnym potraktowaniem ważnych tematów, jak sytuacja na granicy amerykańsko-meksykańskiej. To przecież może prowadzić do kontrowersji. To jest naprawdę niesamowite, że ci wszyscy genialni aktorzy zagrali w tak zabawnym, kultowym już filmie.

W "Maczecie" faktycznie występuje plejada znakomitości. Jak grało się ze Stevenem Seagalem [image-browser playlist="604598" suggest=""]?

Człowieku, Steven Seagal to mój ziom! [głośny śmiech] Dawał mi rady, jak wyrwać się z kajdanek [podnosi łokcie]. To była niezła jazda, bo dorastałam oglądając filmy ze Stevenem Seagalem, widziałam ich chyba z pięćdziesiąt! Koleś jest wieczny! A co dopiero Danny Trejo [image-browser playlist="604598" suggest=""]! Wystarczy spojrzeć na "Więzy krwi" - pamiętasz, to ten gość w kuchni [miesza w wymyślonym garnku]. Jest mi bardzo bliski, bo od początku lat 80. jestem fanką kina akcji i jego bohaterów. Rozmawiałam ze Stevenem Seagalem o Dannym i dowiedziałam się, że znają się od 20 lat. Trejo występuje od 1985 roku. Oni są dla mnie prawie jak wujowie, bo jak przystało na chłopczycę zamieniłam wszystkie lalki Barbie na Wojownicze Żółwie Ninja i Transformersy. To ich kiedyś namiętnie oglądałam - Stallone, Seagal i Trejo, i niesamowicie czułam się z dwoma ostatnimi na jednym planie! Bardzo cieszę się na spotkanie z Robertem De Niro, którego karierę śledzę już tyle lat. [imitując Travisa Bickle'a]"You talking to me". Wiesz, ile czasu przez "Taksówkarza" spędziłam przed lustrem? Jestem kinomaniakiem, więc granie u boku tych wszystkich gwiazd to dla mnie naprawdę czad!

Masz okazję zagrać z Jeffem Fahey [image-browser playlist="604598" suggest=""]?

Chyba nie mamy wspólnych scen. I tak na końcu wszyscy się spotkamy, a na co dzień nie wiemy nawet, co zdarzy się dnia następnego. Czasami podążamy za scenariuszem, innym razem nie. To też jest ekscytujące, zachęca do eksperymentów, co bardzo mi się podoba. Dlatego Robert Rodriguez jest takim genialnym gościem. Zawsze muszę zmagać się z jakimiś ograniczeniami, a tutaj jestem mąciwodą - troublemakerem w Troublemaker Studios. Zarąbiście!

[image-browser playlist="611563" suggest=""]

Jak pracuje się z Robertem Rodriguezem?

Praca z Robertem Rodriguezem jest niesamowita. Jest kilku reżyserów w Hollywood, których zawsze podziwiałam. Oni kręcą filmy na ostrzu samurajskiego miecza, łamią konwencje. Zawsze byłam fanką Olivera Stone'a, Tarantino. Stone'a za filmy takie jak "Urodzeni mordercy" [image-browser playlist="604598" suggest=""], Tarantino za "Wściekłe psy" [image-browser playlist="604598" suggest=""], a Roberta Rodrigueza za "Desperado" [image-browser playlist="604598" suggest=""], "Pewnego razu w Meksyku" [image-browser playlist="604598" suggest=""], "Sin City" [image-browser playlist="604598" suggest=""] - to genialne, pokoleniowe filmy, o których mogłam tylko marzyć. Na przykład - jak wyglądałby ożywiony komiks? Co byłoby, gdyby spluwa wyszła mi z cholernego krocza?. Tylko wariaci mogą wymyśleć takie rzeczy. Nie ma żadnych zasad, bo wyobraźnia nie powinna podlegać żadnym zasadom. Każdy reżyser powinien działać jak szalony naukowiec, bo nie wiem, jak wy, ale ja chodzę do kina, żeby uciec od rzeczywistości, a nie ją powielać. Uwielbiam ludzi, którzy łamią konwencje, a Rodriguez zdecydowanie do nich należy.

Czy dał ci wiele swobody na planie?

Jest niesamowicie! [śmiech] Nawet nie patrzę na monitor, po prostu mu ufam, a nigdy wcześniej z nim nie pracowałam. Widzę, na co zwraca uwagę, jak wodzi oczami, jak wszystko kontroluje [odchyla się na krześle, z rękami założonymi za głowę] i każe się zrelaksować i czekać na słowo: Akcja! Wtedy jestem gotowa do gry. Nie trzeba wiele robić.

Jesteś fanką filmów z gatunku "exploitation"?

Tak. Jeśli chcesz pójść na całość tak daleko, jak tylko się da, np. w "Różowych Flamingach" Johna Watersa - to jest właśnie film typu "exploitation". Cofając się o krok - "Urodzeni mordercy" Olivera Stone'a, wspomniany Tarantino z "Wściekłymi psami", a potem "Od zmierzchu do świtu" [image-browser playlist="604598" suggest=""] - to był dopiero odjazd! Ubóstwiam tych reżyserów za to, że sprowadzają to co nadrealne i przerysowane do świata rzeczywistego. Jak im się to udawało? Pokazywali coś pięknego, a jednocześnie realnego. Zupełnie inaczej niż w filmach klasy B. Kochałam ich za styl i to, czego próbowali dokonać. Podziwiam ich za to, że zdołali przełożyć to na realia tak, że czułam na sobie fontannę krwi wylewającą się kolesiowi z ramienia. W tym ujawnia się surrealistyczne podejście do filmowania. Oni naprawdę kręcą ruchome obrazy - gorące, seksowne, eksploatujące wszystko i wszystkich, ciągle rzucające wyzwanie wyobraźni. Nie przestają zaskakiwać, a po to idzie się do kina na rozrywkowe filmy. Nie po to, żeby wysłuchać wykładu o faktach historycznych, tylko po to, żeby skakać w fotelu i być zaskakiwanym.

“Maczeta" to kino akcji z imponującymi scenami akcji. Która robi na tobie największe wrażenie?

Zjazd na wnętrznościach? To przecież odlot! Jeśli nie to, to ja wysiadam. Nie wiem, kto inny mógłby na coś takiego wpaść. Komuś musiało nieźle odpalić. Jeśli twój mózg działa w taki sposób, musisz na czymś jechać, albo być po prostu rąbniętym [śmiech]. Cały czas odrąbywane są części ciała przy pomocy miecza samurajskiego. To wszystko oczywiście ożyje dopiero w postprodukcji, gdy już będziemy wiedzieli, jak dane sceny będą wyglądać. Dlatego zachowuję ostateczną ocenę do chwili, gdy zobaczę ostateczną wersję. O ulubioną scenę zapytaj mnie po premierze.

Pod jakim względem praca nad “Maczetą" różni się od innych doświadczeń na planach filmowych?

[image-browser playlist="611564" suggest=""]

Jest wiele różnic. W Austin czujemy się jak rodzina. Wszyscy się znają. Chłopak, który gra mojego kuzyna, wystąpił po raz pierwszy w "Małych agentach", gdy miał 7 lat. Wszyscy członkowie ekipy, od kierowców po ludzi obsługujących plan znają go od małego. Jesteśmy jedną wielką serialową rodziną. Dzięki temu czuję się swobodniej, ale też bardziej odlotowo niż w rodzinie z serialu. Często na planach muszę się kontrolować, żeby za bardzo nie kłapać paszczą i uważać przy kim coś mówię. Tutaj jest inaczej. Najwyżej przy dzieciaku, muszę uważać na mocniejsze słowa - poza tym nic mnie nie ogranicza.

"Maczeta" stała się kultowa za sprawą zwiastuna w "Grindhouse" Czy film spełni oczekiwania widzów?

No jasne! [szeroki uśmiech] I to jak je spełni! Zdążyłam to zaobserwować, gdy scenariusz rozrastał się z historii o kilku postaciach do filmu o imponującej obsadzie. Wszyscy, z którymi rozmawiałam, pracują nad tym filmem od pięciu miesięcy, tak, że budżet początkowo planowany na 8 milionów dolarów rozrósł się do obecnych rozmiarów. Dorobek każdego z członków ekipy mówi sam za siebie. Ich udział w "Maczecie" jest najlepszym świadectwem. To kwestia zaufania, gdy ludzie szanują cię, tworzy się swoisty "ruch". Robert Rodriguez ma swoich wyznawców.

Większość kinomanów poznała Roberta Rodrigueza za sprawą “El Mariarchi", ale ty wtedy byłaś jeszcze dzieckiem. Kiedy zaczęłaś oglądać jego filmy?

Gdzieś pod koniec lat 90., albo na początku obecnej dekady. Należę do pokolenia Y i dorastałam przy takich serialach jak "Transformers", "Scooby Doo" i kreskówkach o He-Manie i Supermanie. Nie widziałam jego filmów, gdy wchodziły na ekrany. Gdy je zobaczyłam, wywarły na mnie ogromne wrażenie tak jak ukochane filmy Olivera Stone'a,. Dziś Stone kręci rzeczy zdecydowanie bardziej zaangażowane, ale wtedy także miał polityczne zacięcie, które jednak ujawniał w sposób odpowiadający mi jako nastolatce. W przypadku filmów Rodrigueza, najpierw przekonałam się do "Od zmierzchu do świtu", w którym wyrażono wszystko to, co nie powinno być powiedziane. Zostało to wykonane tak fajnie i efektownie, że jako nastolatka pomyślałam: "To niesamowite, że Hiszpanie są wampirami i są sexy". Widząc takich bohaterów, nabrałam dumy ze społeczności latynoskiej. Poczułam się częścią rodziny, mimo że przecież nie znaliśmy się. Po "Od zmierzchu do świtu" cofnęłam się do "Desperado" i prześledziłam karierę Roberta. Interesowały mnie filmy dla dorosłych, bo nastolatki zawsze chcą tego, czego im nie wolno. To był mój zakazany owoc. To takie filmy, których nie powinnaś oglądać, bo babcia będzie cię ciągnąć za ucho, albo zleje cię na kwaśne jabłko.

"Maczeta" jest filmem o niepowtarzalnym scenariuszu. Ma lekkie polityczne zacięcie, ale, tak jak twoja bohaterka, nie jest stronnicza. Luz ma wielkie serce i pielęgnuje w sobie buntowniczego ducha. Co myślisz o ideach, które prezentujecie w filmie?

Poruszamy też poważniejsze tematy, które stały się pożywką dla rewolucjonistów. W różnych kulturach zdarzają się obszary niesprawiedliwości. Dlatego koszulka z Che Guevarą staje się tak atrakcyjna dla dzieciaka, który widzi i na własnej skórze doświadcza niesprawiedliwości. Zwłaszcza wtedy, gdy spotyka go ona od osób, które powinny chronić i uzdrawiać społeczeństwo, albo instytucji, które je symbolizują, takich jak policja lub agencje federalne. Podobnie było z najeźdźcami, którzy próbowali narzucić na jakimś terenie cywilizację - jak konkwistadorzy. W głębi serca ludzie wiedzieli, co jest dobrem a co złem, i stąd rodziły się takie symbole jak Che Guevara, Poncho Villa, a nawet taki handlarz narkotyków jak Pablo Escobar. W taki właśnie sposób "Człowiek z blizną" stał się bohaterem. To myślenie typu: "Jestem szczery i uczciwy - jak jesteś ze mną, to będę o ciebie dbać, a jak nie, to cię podepczę, bo chcę przetrwać, a ty stoisz mi na drodze". Jest w tym coś z plemiennej mentalności, ale wiele osób z tym się utożsamia i zapomina o złych uczynkach, które tamci mieli na sumieniu. Zabijali, mordowali, ale przecież nie gwałcili… Tak samo jest z mafiosami w "Rodzinie Soprano", których wszyscy kochają. Podobnie dzieje się w każdej kulturze, w której do głosu dochodzi instynkt samozachowawczy, gdy intruzi są gotowi zdeptać cię w imię tzw. "postępu". Wtedy pojawia się ktoś, kto broni plemienia, rewolucjonista, który bierze do ręki broń tak jak w kultowym filmie, typu "Maczeta". To symbol i jeśli udaje się spojrzeć na to z dystansem i zaszaleć, tak jak w scenie ześlizgiwania się po cudzych wnętrznościach czy odrąbywania kończyn, a do tego ma się w obsadzie tak genialnych aktorów, widzowie będą utożsamiać się z obrazem niesprawiedliwości, nawet jeśli będzie widoczny przez zaledwie kilka minut. To dotyczy widzów w Meksyku, Wenezueli, ale także mieszkańców RPA - to uniwersalna wartość.

Jakimi czteroma, pięcioma przymiotnikami określiłabyś Luz?

Jeśli miałabym przypisać jej jakiś znak Zodiaku, byłby to Byk. Uparta, zawsze skupiona i koncentrująca energię na jednym celu, dopóki nie zostanie osiągnięty. Na pewno jest zdeterminowana, charakterna, ale też serdeczna. W miarę, jak Rodriguez wzbogaca tę postać, mogę powiedzieć także, że cechuje ją pokora.

Luz to silna postać kobieca w kinie akcji.

To bardzo ciekawa sprawa. Gdy byłam młoda, denerwowało mnie, że moi herosi byli o wiele fajniejsi od tandetnych lasek, które pojawiały się w tych filmach. Ale goście tacy jak James Cameron, Robert Rodriguez i Quentin Tarantino pokazali wreszcie odważne kobiety. Myślę jednak, że jeszcze nie było takiej postaci jak Luz - ma niesamowicie wiele siły i determinacji, której nie mogłam dotąd znaleźć w postaciach kobiet na ekranie, a do tego jest Latynoską. Jeśli jednak przestaniemy koncentrować się na tym, że jest kobietą i Latynoską, drzwi same się otworzą i scenarzyści naturalniej podejdą do kreowania bohaterów. Obserwuję córeczkę Sandry Condito, która nosi koszulkę z Batmanem i bawi się figurką Irona Mana i wiem, że nie ma dla niej prawdziwych kobiecych bohaterek. Wonder Woman jest nadęta, a najfajniejszą Kobietą Kot była Michelle Pfeiffer. W "Obcych - decydujące starcie" i innych swoich filmach James Cameron pokazywał kobiety, które tylko "ryczały". Nie było równowagi między kobiecością i manifestacją męskiej dominacji. Ale za to kochaliśmy herosów - robili rozpierduchę. Laski tylko były porywane, a gdy miały grać bohaterki wyglądały jak lesbijki. W Luz podoba mi się, że jest sexy i wiarygodna w scenach, w których spuszcza łomot, co rzadko zdarza się w innych filmach akcji. Robert ma u mnie ogromny plus za to, że udało się pokazać, jak Luz potrafi skopać setki tyłków i wyglądać przy tym tak seksownie.

W których scenach Luz spuszcza łomot?

Odkąd jestem na planie zauważyłam ewolucję mojej bohaterki i gdy sceny zawarte w scenariuszu nabierają życia, pojawiają się nowe pomysły Rodrigueza. Często dodaje Luz cech na granicy męskości i kobiecości, ale wie, jak je równoważyć i jestem dumna, że mogę to odegrać. Czuje, że widzowie poczują do niej szacunek, więc wchodzę w to [śmiech]!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj