Po pojawieniu się informacji o rozpoczęciu prac nad projektem ustawy zamrażającej okładkowe ceny książek i zabraniającej, przez określony czas, sprzedawać ich w cenach promocyjnych, wybuchła spora dyskusja. W poniższym wywiadzie przedstawicielka popierającej ustawę organizacji ZMOWA wyjaśni, na czym dokładnie ma polegać ten mechanizm i jakie korzyści ma wedle swoich twórców przynieść rynkowi książki.
MARCIN ZWIERZCHOWSKI: Czy mogłaby Pani pokrótce wyłożyć główne założenia ustawy Langa?
MAŁGORZATA STANIEWICZ: Mówiąc najprościej, zarówno wzorcowa Ustawa Langa, czyli ustawa francuska, jak i wszystkie inne ustawy o stałej cenie książki, które funkcjonują w najbardziej rozwiniętych krajach Europy, opierają się na założeniu, że książka nie jest zwykłym towarem. Jest to dobro kultury. Oznacza to, że książka powinna być dostępna dla wszystkich na tych samych warunkach. Ustawa Langa mówi w związku z tym, że każda nowa książka, przez pewien czas, powinna kosztować tyle samo w każdym punkcie sprzedaży książek – w księgarni sieciowej, w supermarkecie, na stacji benzynowej, w Internecie i małej niezależnej księgarni osiedlowej. Oto cała filozofia. Na tym samym założeniu opiera się również projekt ustawy o stałej cenie na książki, który przedstawiła niedawno Polska Izba Książki.
Zgodzę się, że każdy powinien mieć dostęp do książek, jak i do innych dóbr kultury. Dlaczego jednak kluczowym jest równy dostęp? Mamy cenę okładkową, którą płaci się zazwyczaj. Jakaś księgarnia czy większy sklep zrobi jednak promocję i ktoś kupi książkę taniej – co w tym złego? W jaki sposób krzywdzi to innych odbiorców?
Problem w tym, że tak naprawdę rzadko płacimy cenę okładkową. W praktyce cena okładkowa książki w ogóle w Polsce nie obowiązuje. Na dobrą sprawę tylko w niezależnych księgarniach można dziś kupić książkę za tyle, ile wydawca wydrukował na okładce. We wszystkich innych miejscach będzie ona kosztować mniej lub więcej. Podkreślam, że także więcej, bo wcale nie jest regułą, że wszędzie jest taniej niż w małej księgarni na rogu.
Ma pan oczywiście rację, że nie ma nic złego w promocjach. Ale obecnie nie każdy sprzedawca książek może zorganizować promocję i nie każdy czytelnik ma okazję z niej skorzystać. Wbrew powszechnym przekonaniom, niezależne księgarnie nie mogą wprowadzać masowych obniżek cen nowości książkowych, bo po prostu je na to nie stać. Na duże promocje, które jednak przyciągają tylko jakąś część czytelników, mogą sobie pozwolić wyłącznie duże sieciówki, a przede wszystkim hipermarkety. A mogą sobie na to pozwolić tylko dlatego, że dystrybutor książek, w zamian za odpowiednio duże zamówienie, daje im znacznie większy upust niż małej księgarni.
I tutaj zaczyna się prawdziwy dramat. Pamiętajmy, że księgarnia sieciowa i hipermarket tym się różnią od niezależnych księgarń, że przyjmują do swojej oferty jedynie te tytuły, które – przynajmniej potencjalnie – mogą się stać bestsellerami. Innych tytułów w dużych marketach się nie znajdzie. Proszę sobie wyobrazić, że w Polsce wydaje się w tej chwili ponad 30 tys. tytułów rocznie, a do tzw. szerokiej dystrybucji, czyli do dużych sieci i do hipermarketów, trafia z tego może 300. Co ma więc zrobić czytelnik, który poszukuje tytułu spoza listy bestsellerów, który nie chce czytać kolejnego Dana Browna albo poradnika "Jak zachować młodość do 120 lat"? W dziewięciu na dziesięć przypadków idzie do księgarni. A jeśli w jego najbliższej okolicy nie ma księgarni? A jeśli wybranej przez siebie książki nie znajdzie także w księgarniach internetowych?
Nasi decydenci kultury od lat łamią sobie głowę, dlaczego tak gwałtownie spada w Polsce czytelnictwo, a prawda jest taka, że dostęp do dobrej książki jest u nas z roku na rok coraz trudniejszy. Mamy do czynienia z kompletną deregulacją rynku. To trochę tak, jakby popularny portal kulturalny udostępniał czytelnikom w cenie promocyjnej tylko materiały łatwe i przyjemne, za teksty poważniejsze żądałby dodatkowych opłat albo nie udostępniałby ich wcale, a twórcy portalu ciągle by się dziwili, że ilość odwiedzin portalu maleje z tygodnia na tydzień.
Ustawa Langa rozwiązuje ten problem w sposób bardzo prosty. Wprowadzając stałą cenę na książki sprawiamy, że mała ambitna księgarnia może wreszcie zacząć konkurować z molochami. Według Ustawy Langa każdy sprzedawca książek ma również obowiązek sprowadzić na żądanie czytelnika tytuł, który znajduje się w ofercie wydawcy. W ten sposób załatwiamy problem dostępności książek spoza listy bestsellerów.
I jeszcze jedno: kiedy mówimy o cenie okładkowej książki, musimy mieć świadomość, że tak naprawdę w bardzo niewielkim stopniu zależy ona od wydawcy. Wprowadzenie ustawy o stałych cenach książek sprawi, że ceny okładkowe nareszcie spadną.
[cytat=Małgorzata Staniewicz] Zarówno wzorcowa Ustawa Langa, czyli ustawa francuska, jak i wszystkie inne ustawy o stałej cenie książki opierają się na założeniu, że książka nie jest zwykłym towarem. Jest to dobro kultury. Oznacza to, że książka powinna być dostępna dla wszystkich na tych samych warunkach. Ustawa Langa mówi w związku z tym, że każda nowa książka, przez pewien czas, powinna kosztować tyle samo w każdym punkcie sprzedaży książek. Na tym samym założeniu opiera się również projekt ustawy o stałej cenie na książki, który przedstawiła niedawno Polska Izba Książki. [/cytat]
Bardzo, bardzo dużym nadużyciem jest pisanie, że z 30 tys. książek do szerokiej dystrybucji wchodzi rocznie 300 tytułów. To po prostu mijanie się z faktami. W hipermarketach faktycznie nie ma olbrzymiego wyboru (bo to nie księgarnie, tak samo nie znajdziemy tam wielu rodzajów np. telewizorów, tylko te w promocji), jednakże w księgarniach sieciowych jest już ich więcej. Samo wydawnictwo Prószyński, w którym pracowałem, rocznie wprowadzało do obrotu połowę tej liczby. Za jak najbardziej słuszny uważam zapis, aby księgarz miał obowiązek sprowadzić na życzenie klienta książkę, nie naliczając do tego jakiś dodatkowych opłat. Podobnie wydaje się koniecznym, dla ochrony wydawnictw, ustalenie limitu rabatów, jakich wydawca może udzielać księgarzom.
Zamrażanie ceny książki? Nie widzę uzasadnienia, poza tym, aby "mała ambitna księgarnia mogła konkurować z molochami". Jako czytelnik kupuję, gdzie chcę, gdzie znajduję najlepszą ofertę, sprzedawca może natomiast kusić mnie w taki sposób, jaki uznaje za najbardziej skuteczny – to są reguły wolnego rynku.
Interesuje mnie także kwestia tej wypowiedzi: "musimy mieć świadomość, że tak naprawdę w bardzo niewielkim stopniu zależy ona od wydawcy." Co należy przez to rozumieć? Pracowałem w wydawnictwach i doskonale wiem, co składa się na cenę książki.
Bardzo się cieszę, że zgadza się pan co do tego, że sprzedawca książek powinien mieć obowiązek sprowadzenia książki na życzenie klienta. To jeden z najważniejszych punktów Ustawy Langa. Ale od razu muszę podkreślić, że – wbrew temu, co pan mówi – celem ustawy o stałej cenie książki nie jest wcale prawne ustalenie wysokości rabatów, jakich wydawca może udzielać księgarzom. I wcale nie służy ona ochronie wydawnictw. Służy ona ochronie małych niezależnych księgarń. Dlaczego właśnie niezależnych księgarń? Z prostego powodu. Jest ich coraz mniej. Znikają setkami. Osobom mieszkającym w dużych miastach trudno to zrozumieć, ale dla mieszkańca bardzo małej miejscowości albo dla mieszkańca wsi księgarnia stanowi pierwszy i jedyny punkt kontaktu z kulturą. Poza księgarnią najczęściej nie ma on gdzie zetknąć się z książką. Jeśli nie zaczniemy poważnie myśleć o ochronie tych małych księgarń, będzie fatalnie.
Wracając do sprawy rabatów: ani Ustawa Langa, ani żaden jej odpowiednik nie mówi o tym, jaki rabat może zaoferować wydawca księgarzowi. Ustawa Langa mówi jedynie o tym, że wydawca musi wyznaczyć cenę okładkową książki, a sprzedawca książki – i mały księgarz, i duży market – musi tej ceny przestrzegać przez pewien okres. We Francji jest to okres 2 lat. W Niemczech to 18 miesięcy. Według projektu PIK-u ma to być tylko 12 miesięcy.
Ze sprawą rabatów, które nie tyle może, ile musi oferować wydawca, wiąże się natomiast ściśle cena okładkowa książki. Pan to na pewno wie, ale większość czytelników nie ma o tym pojęcia. Cena okładkowa książki to suma trzech pozycji – kosztów produkcji tytułu, zarobku wydawcy i kosztów dystrybucji, czyli rabatu dla dystrybutora. Koszty produkcji i zarobek wydawcy to średnio 45-50 proc. ceny książki, reszta to koszty dystrybucji. To właśnie dlatego są w ogóle możliwe wielkie promocje w sieciówkach i w hipermarketach. Hurtownik ma po prostu z czego schodzić. Jeżeli jednak hurtownik narzuca wydawcy marżę w wysokości 50-55 proc., to tak naprawdę oznacza, że wydawca nie ma żadnego wpływu na cenę wydanej przez siebie książki – ani w małej księgarni, ani w dużym markecie.
I teraz – co może zmienić Ustawa Langa? Dzięki odpowiedniej ustawie zwiększy się konkurencyjność niezależnych księgarń, staną się one silniejsze, a może nawet zaczną powstawać nowe punkty zajmujące się sprzedażą książek, czyli że zagęści się sieć niezależnych punktów sprzedaży książek. Wtedy, przynajmniej teoretycznie, wydawca będzie miał wreszcie wybór: bezpośrednia współpraca z księgarniami lub sprzedaż przez hurtownie. Średnia marża dla księgarń to obecnie 30-35 proc. Oznacza to, że wydawca będzie mógł spokojnie obniżyć cenę książki o 20 proc. I na pewno będzie to robił. A wtedy cenę, którą oferuje teraz tylko hipermarket, tę o 20 proc. niższą, będzie mogła zaoferować każda księgarnia. Głównym warunkiem jest istnienie silnych niezależnych księgarń.
Co do pana uwagi o dużym nadużyciu z mojej strony, powiem może tak: nie wiem, kiedy i jak długo pracował pan w wydawnictwie Prószyński, ale sytuacja na polskim rynku książki zmienia się szybko i jest coraz gorsza. Proszę zwrócić uwagę, że wspomniałam o tzw. szerokiej dystrybucji, czyli o dużych sieciach i hipermarketach. Mówię o tych hipermarketach nieprzypadkowo – w ostatnich kilkunastu latach wartość sprzedaży książek wzrosła tam prawie sześciokrotnie. Już niedługo będą to najwięksi gracze na rynku książki. I naprawdę nie sądzę, żeby udało się panu dzisiaj znaleźć hipermarket, w którym będzie 150 nowości wydawnictwa Prószyński. Nie mam powodu oszukiwać. Takie są fakty.
Jest już naprawdę najwyższa pora, że przestać traktować książkę tak samo jak telewizory, pralki, ziemniaki i wyciskarki do cytryn.
Wartość książek sprzedawanych w hipermarketach wzrosła w ostatnich kilkunastu latach, ponieważ książki były w tym okresie wprowadzane tam od zera. Biedronka czy Carrefour dopiero od niedawna mają większą ofertę tytułów. I co w tym złego? To normalne, że książka podąża za klientem, to wręcz pożądane, bo w wielu miastach może nie być księgarni, ale będzie market.
I wciąż będę się czepiał tych 300 tytułów – co do marketów może i jest to prawda, ale hipermarkety to nie sklepy specjalistyczne, jak księgarnie, różnica jest więc logiczna. W większych sieciach natomiast, jak Empik czy Matras, nawet Media Marktach oferta jest zdecydowanie szersza. Zbaczamy jednak z tematu.
Wróćmy do małych księgarń – troszkę coś mi tu się miesza. Pisze Pani, że nowe prawo ma ich chronić przed molochami. Z drugiej – że chodzi o księgarnie w małych miastach. Sęk w tym, że w małych miastach nie ma molochów pokroju Empiku, nie ma więc konkurencji. Księgarnie padają, bo ludzie nie kupują książek, nie dlatego, że kupują gdzie indziej. Jak więc zmieni to zamrożenie ceny książki?
W moim rodzinnym mieście działa jedna księgarnia, z ofertą beletrystyki mniejszą, niż u mnie w domu na jednej półce. I tak jest od 20 lat. Nie ma tam Empika, nie ma Matrasa, nie ma żadnej konkurencji, nie licząc może 5 tytułów w kioskach. Jak zamrożenie ceny książki ma wpłynąć na tę księgarnię?
Przez obniżenie ceny według opisywanego przez Panią mechanizmu? Pozostaje jednak pytanie, ilu wydawców ma przedstawicieli handlowych, a więc jest w stanie bezpośrednio sprzedawać księgarzom? Z tego, co kojarzę, chyba jednak większość ma umowy z dużymi dystrybutorami…
Troszkę też nie widzę, poza sentymentem, argumentów za wspieraniem małych księgarń. Bo mogą być ośrodkami kultury? No dobrze, ale co z bibliotekami?
Niestety, z bibliotekami też nie jest dobrze. Masowo likwidowało się je od lat 90., w związku tym z wielu miejscach w Polsce nie ma dziś ani księgarni, ani biblioteki. Dobrze, że chociaż na te biblioteki, którym udało się przetrwać, władze patrzą już w tej chwili przychylniej, oferują im jakieś programy wsparcia, dotacje, konkursy. Tymczasem księgarnie nadal mają u nas ten sam status, co warzywniaki. Nikt nie zamierza ich wspierać. Utrzymają się – dobrze, nie utrzymają się – jeszcze lepiej. Będzie kolejny wolny lokal. Wynajmie się go bankowi albo pizzerii.
Ta mała księgarnia, o której pan mówi, to dobry przykład na to, co się stało z polskim rynkiem książki. Dziś książka wcale nie podąża za klientem, za klientem podąża tylko bestseller. Bestsellery sprzedają się dobrze głównie hipermarketach i sieciówkach, bo tam są tańsze. Gdy ludzie zaczynają kupować bestsellery w hipermarketach, szybko odzwyczajają się od wizyt w księgarni, w związku z tym księgarnie – zwłaszcza małe księgarnie w małych miejscowościach – albo padają, albo zmieniają się miejsca sprzedaży kalendarzy i podręczników. W tej chwili na ogół nie mają innego wyjścia. Nie mają dostępu do literatury wysokoartystycznej, bo ich dostawca, czyli ogólnokrajowy dystrybutor, nie jest taką literaturą zainteresowany. Nie biorą bestsellerów, bo myślą, często słusznie, że i tak ich nie sprzedadzą. Tak, ja myślę, że ta księgarnia z pana miejscowości może się dźwignąć dzięki ustawie o stałej cenie książki. Bo to jej pozwoli wzbogacić ofertę. Oczywiście, pod warunkiem, że ta mała księgarnia nie zawarła umowy z dystrybutorem, która zabrania jej przyjmowania zbyt wielu tytułów spoza oferty tego dystrybutora. Bo takie rzeczy zdarzają się bardzo często.
Szczerze mówiąc, nie wiem, ilu wydawców ma swoich przedstawicieli handlowych. Mogę pana jednak zapewnić, że każdy mały wydawca jest sam swoim przedstawicielem handlowym. Sam kontaktuje się z księgarniami. I jego obroty z księgarniami są porównywalne z obrotami z hurtownią. To oczywiście prawda, że większość wydawców, także tych małych, ma jednocześnie umowy z dużymi dystrybutorami. Myślę jednak, że większość wydawców podpisuje umowy z hurtownią tylko dlatego, że wierzy, że ich książka jakimś cudem trafi kiedyś do dużego marketu albo do salonów Empiku. Najczęściej jest to jednak myślenie życzeniowe.
No właśnie – Empiki. Czy na pewno w salonach Empiku jest więcej tytułów niż w hipermarketach? Tak naprawdę z większą ofertą można się spotkać tylko w największych salonach Empiku, tych, które znajdują się w największych miastach. A salony Empiku znajdują się w 104 miejscowościach na terenie całej Polski, także w małych miejscowościach. I w każdym z nich oferta będzie coraz mniejsza. Taka jest oficjalna polityka Empiku. Szefostwo Empiku mówi bez ogródek, że salony Empiku mają być przede wszystkim "miejscami spotkań", a nie miejscami z bogatą ofertą książek. Spory wybór książek oferuje tak naprawdę Empik.com, czyli Empik internetowy. W salonach Empiku obowiązuje natomiast polityka promocji stołów, półek, sufitów i podłóg, których fragmenty po prostu sprzedaje się wydawcy. Do salonów trafiają w pierwszym rzędzie bestsellery, a w drugiej kolejności te tytuły, za których umieszczenie w danym salonie zapłacił dodatkowo wydawca. Mówiąc delikatnie, dobór tych tytułów jest więc dość ograniczony.
Sieć Matras to już inna historia. Matras właśnie się sprzedaje. Podobno najbardziej zainteresowane kupnem tej sieci są dwie marki – duży wydawca bestsellerów oraz największa firma dystrybutorska w Polsce, która specjalizuje się właśnie w dystrybucji bestsellerów. Mam nadzieję, że Matras kupi ktoś inny, bo inaczej już niedługo w księgarniach Matrasu będzie można znaleźć tylko te tytuły, które dziś można znaleźć w Biedronce i w Auchan.
Nie dowiedziałem się, jak stała scena książki może wpłynąć na małe księgarnie w małych miasteczkach. Tam, tak jak w moim mieście rodzinnym, nie ma marketów pełnych książek, więc nie ma konkurencji cenowej. Wróćmy więc do tego. Miasto 11 tys. mieszkańców, mała księgarnia, kilka marketów, ale żaden z ofertą książkową. Jak tej konkretnej księgarni pomaga zamrożenie ceny książki?
Już tłumaczę. Wprowadzenie ustawy o stałej cenie ma za zadanie uruchomić prosty mechanizm. Ma zadziałać bezpośrednio, stosunkowo szybko, ale i pośrednio, w dłuższej perspektywie czasowej. Jej działanie bezpośrednie oznacza, że w krótkim czasie, dzięki wzmocnieniu się niezależnych księgarń, a może i dzięki zwiększeniu się liczby tych księgarń, zwiększa się dostęp do książki – książka znajduje się bliżej czytelnika, czytelnik ma w czym wybierać, zwłaszcza w tzw. książkach ambitnych. W efekcie zwiększonego dostępu do dobrej książki, wzrasta i czytelnictwo. Kończy się wreszcie sytuacja, z którą mamy do czynienia teraz – taka, że duża część osób nie czyta w ogóle, ponieważ nie wie, co czytać. Nie może nic dla siebie znaleźć. A ogólny wzrost czytelnictwa to już zjawisko, które dotyczy całego kraju, ma wpływ i na to, że po książki zaczynają sięgać także mieszkańcy małych miejscowości.
Ta księgarnia w pana mieście, jeżeli oczywiście nie jest związana jakąś skandaliczną umową z dystrybutorem, może więc po wprowadzeniu ustawy rozwinąć się w księgarnię z prawdziwego zdarzenia. Ustawa pozwoli jej na zwiększenie oferty tytułów książkowych – i o hity wydawnicze, i o książki dobre albo lepsze od bestselerów, tyle że mniej popularne. Tak żeby czytający mieszkańcy wiedzieli, że do tej księgarni jest po co wchodzić. Po drugie, wzrost czytelnictwa w całej Polsce zwiększy zainteresowanie książką wśród tych, którzy wcześniej interesowali się książkami mniej. I wtedy zaczną odwiedzać tę pana księgarnię.
Oczywiście, podstawowym warunkiem takiego sukcesu księgarni – i tej, o której pan mówi, i każdej innej – są kompetencje księgarza. Brak przygotowania do prowadzenia dobrej księgarni to jest bolączka, o której dużo się mówi w środowisku księgarskim. Na szczęście jest coraz więcej doświadczonych księgarzy, którzy przymierzają się do organizowania szkoleń i kursów dla swoich kolegów i koleżanek po fachu. To też powinno przynieść pozytywne rezultaty.
[cytat=Małgorzata Staniewicz] Celem ustawy o stałej cenie książki nie jest wcale prawne ustalenie wysokości rabatów, jakich wydawca może udzielać księgarzom. I wcale nie służy ona ochronie wydawnictw. Służy ona ochronie małych niezależnych księgarń. Dlaczego właśnie niezależnych księgarń? Z prostego powodu. Jest ich coraz mniej. Znikają setkami. Osobom mieszkającym w dużych miastach trudno to zrozumieć, ale dla mieszkańca bardzo małej miejscowości albo dla mieszkańca wsi księgarnia stanowi pierwszy i jedyny punkt kontaktu z kulturą. [/cytat]
Coś przegapiłem. Napisała Pani o skutkach dla opisanej przeze mnie księgarni, ale nie o mechanizmie. Rozumiem, że zamrożenie ceny książki może pomóc niezależnym księgarniom, które dotychczas konkurowały z różnej maści sieciami. Sama Pani jednak wspomniała o księgarniach w małych miasteczkach, że ustawa ma im pomóc, a osobiście nie widzę jak, bo konkurencja nie jest tu problemem – jaki problem z Empikiem może mieć księgarnia, która od najbliższego salonu jest odległa o kilkadziesiąt kilometrów? Prosiłbym więc o doprecyzowanie.
Rozumiem też skutki, taka wizja mi się podoba, choć w erze Internetu nie przesadzałbym z tym, że ludzie nie czytają, bo nie mają dostępu do książek – każda pozycja jest od nich o kilka kliknięć. Oczywiście, są osoby, które Internetu nie mają, zwłaszcza starsze pokolenie się z tym zmaga, ale w Polsce nie czyta ponad 60% osób, a jestem pewien, że spora, spora, naprawdę spora część z nich codziennie śmiga po Sieci.
Jeżeli w pana księgarni praktycznie nikt nie kupuje książek, bo ich tam praktycznie nie ma, to może oznaczać, że w pana miejscowości albo praktycznie nikt nie czyta książek, albo, co znacznie bardziej prawdopodobne, książki kupuje się gdzie indziej – w innych miastach, większych, albo właśnie w Internecie. A to by znaczyło, że ta księgarnia ma jednak dosyć silną konkurencję. Tyle że jej może nie widać.
Wrócę do mechanizmu promowania czytelnictwa, który ma uruchomić wprowadzenie ustawy. W sumie już ten mechanizm opisałam, ale może rzeczywiście warto to wszystko powtarzać. Wprowadzenie ustawy o stałej cenie książki oznacza, że te jeszcze istniejące niezależne, ale często słabe księgarnie stają się silniejsze. Stają się silne dzięki klientom, którzy rezygnują z zakupów bestsellerów w hipermarketach i sieciówkach i zaczynają je kupować w księgarniach. Bo wszędzie obowiązuje ta sama cena książki, a do księgarni mają bliżej niż te kilkadziesiąt kilometrów, o których pana mówi. Co w praktyce oznacza powstanie silnej księgarni? Oznacza, że może ona działać niezależnie i efektywnie. Niezależnie przede wszystkim od polityki hurtownika, którego interesy są zazwyczaj zbieżne z interesami dużych wydawców wydających głównie bestsellery. Oznacza, że księgarnia, silna księgarnia, przestaje być w końcu zależna finansowo od hurtownika, który do tej pory był jej jedynym dostawcą. Przestaje zaopatrywać się wyłącznie w jednej hurtowni i zgadzać się na przyjmowanie tylko tych tytułów, które hurtownik jej narzuca. Zaczyna szukać innych dostawców, a przede wszystkim rozpoczyna współpracę z wydawcami. Powoli zaczyna tworzyć swój własny księgozbiór. Proszę sobie wyobrazić, że we Francji takim minimum dla księgarni, która uważana jest za dobrą księgarnię, jest posiadanie księgozbioru zawierającego 10 tys. tytułów oraz uzyskiwanie przynajmniej 50 proc. obrotów ze sprzedaży nowości. Mamy tu więc model księgarni, która nie tylko oferuje duży wybór tytułów, ale przez cały czas zaopatruje się w nowości wydawnicze. Można więc regularnie do takiej księgarni wracać i, dzięki kolejnym odwiedzinom, dowiadywać się, co nowego się wydaje i co warto przeczytać. Z samym pytaniem, co warto przeczytać, zawsze można się zwrócić do księgarza. Tak to działa we Francji.
Jeżeli i w Polsce powstaną dzięki tej ustawie takie księgarnie, a może i wiele takich księgarń – silnych, niezależnych, prowadzonych przez kompetentnych księgarzy – to dobra książka gwałtownie zbliży się do czytelnika. To musi dać efekt. Ludzie zaczną czytać, bo będą wiedzieli, co czytać, bo będą mieli w czym wybrać, bo będą istnieć księgarnie, w których będą mogli dowiedzieć się o ciekawych nowościach, wreszcie – bo będą księgarze, którzy odpowiedzą im na pytanie, co czytać. I to jest właśnie ten mechanizm, o którym mówiłam: coraz lepsze niezależne księgarnie, to coraz wyższe czytelnictwo, a coraz wyższe czytelnictwo, to coraz lepsze niezależne księgarnie. Parę miesięcy temu ukazał się we Francji specjalny raport "Księgarnie na Świecie", w którym dokładnie przedstawiono sytuację niezależnych księgarń francuskich, angielskich, holenderskich, amerykańskich, hiszpańskich i niemieckich. Ten raport potwierdza wszystkie moje uwagi.
Wracając do pana miejscowości: czy wzrost czytelnictwa w dużych miastach i zmiana kultury prowadzenia księgarni w dużych miastach może wpłynąć na tę naszą małą księgarnię? Uważam, że nie tylko może, ale wręcz musi. Bogatsze niezależne księgarstwo będzie na pewno inspiracją dla mniejszych księgarzy. Księgarze po prostu będą się musieli pewnych rzeczy nauczyć. Niektórzy starzy księgarze sami mówią, że w latach 90., w okresie boomu książkowego, kiedy złakniony słowa drukowanego naród rzucił się na książki, powstała nowa klasy księgarzy. Byli to ludzie, którzy dorobili się sporych pieniędzy, handlując książkami na stolikach turystycznych i łóżkach polowych i niestety pozostali w branży. To słabe współczesne polskie księgarstwo – niedokształcone, niewyszkolone, zachowawcze – jest poważnym problemem polskiego rynku książki. Takie opinie słyszałam od samych księgarzy.
Co oczywiste, problem rynku nie sprowadza się wyłącznie do braku kompetencji. Ustawa zobowiąże właściciela tej pana księgarni do sprowadzenia na życzenie klienta dowolnego tytułu obecnego na rynku. W tej chwili większość czytelników nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że księgarz nie sprowadzi na ich życzenie dowolnego tytułu. Może zwyczajnie odmówić. Po wprowadzeniu ustawy nie będzie miał prawa tego zrobić. To prawdziwa korzyść dla czytelnika, ale pośrednio – także korzyść dla księgarza. W tej chwili mały księgarz jest często zobligowany przez umowę z hurtownią do ograniczenia swoich obrotów bezpośrednich z wydawcami. Jak już wspomniałam, czasem umowa z hurtownią zawiera wręcz specjalną klauzulę, np. taką, że obroty bezpośrednie z wydawcami nie mogą przekroczyć 10 proc. obrotów księgarni. W momencie, w którym wejdzie w życie ustawa obligująca księgarza do sprowadzenia dla klienta dowolnego tytułu dostępnego na rynku, w tym również dostępnego tylko u wydawcy, to takie zapisy w umowach będą po prostu nielegalne. Mały księgarz będzie miał szansę działać swobodnie.
Jeśli zakładamy, że część obrotów księgarni w pana miejscowości odbiera sprzedaż internetowa, to ten sam zapis ustawy dający czytelnikowi możliwość zamówienia w księgarni każdego tytułu – bez opłat za przesyłkę związanych z kupnem w Internecie – sprawi, że oferta księgarni stanie się także konkurencyjna wobec oferty internetowej. Oczywiście, księgarnie internetowe też się zaczną zbroić i, tak jak we Francji, wprowadzą np. trzy opcje dostawy bezpłatne i dwie płatne. Te bezpłatne będą wymagały kilkudniowego oczekiwania na przesyłkę, a te płatne – zagwarantują dostawę książki po południu tego samego dnia. Ale po wprowadzeniu ustawy zaczynie się wreszcie konkurowanie jakością usługi, a przede wszystkim wielkością oferty.
[cytat=Małgorzata Staniewicz] Dzięki ustawie wydawca będzie mógł obniżyć cenę książki o około 20 proc. I na pewno będzie to robił. A wtedy cenę, którą teraz oferuje tylko hipermarket, tę o 20 proc. niższą, będzie mogła zaoferować każda księgarnia współpracująca z wydawcą. Oznacza to, że duże sieci i hipermarkety będą oferować książki po tych samych cenach. Wszyscy po niższych. Tyle że to się nie będzie nazywać promocja, ale stała cena. Dla czytelnika ustawa niesie więc same korzyści: niższe ceny książek, bliżej do książki, większy wybór książek. [/cytat]
Czy jednak zamrożenie ceny nie odbije się na czytelnikach? Bo mowa o tym, że w małych księgarniach zwiększy się sprzedaż bestsellerów, bo sieci i markety nie będą już oferować ich w niższych cenach. Ergo – klient nie będzie mógł kupować taniej.
Nic podobnego. Powtórzę krótko to, co już mówiłam wcześniej. Ale to rzeczywiście trzeba powtarzać. Dzięki ustawie wydawca będzie mógł obniżyć cenę książki o około 20 proc. I na pewno będzie to robił. A wtedy cenę, którą teraz oferuje tylko hipermarket, tę o 20 proc. niższą, będzie mogła zaoferować każda księgarnia współpracująca z wydawcą. Oznacza to, że duże sieci i hipermarkety będą oferować książki po tych samych cenach. Wszyscy po niższych. Tyle że to się nie będzie nazywać promocja, ale stała cena. Dla czytelnika ustawa niesie więc same korzyści: niższe ceny książek, bliżej do książki, większy wybór książek.
To nie prościej zapisać maksymalny rabat, jakiego wydawca może udzielić hurtownikowi czy księgarzowi? Bo to do tego się sprowadza. Czy taki zapis nie pomógł by z jednej strony obniżyć ceny książki, z drugiej zaś nie ułatwiłby życia wydawcom?
Ustawa nie ma służyć temu, żeby ułatwiać życie wydawcom. Celem jej działania jest wzmocnienie się w krótkim czasie niezależnych księgarń, zwiększenie liczby tych księgarń i zwiększenie dostępu do książki.
Nie jestem pewna, czy dobrze pana rozumiem, kiedy mówi pan o "zapisaniu maksymalnego rabatu". Domyślam się, że chodzi panu o zapis w ewentualnej ustawie o stałych cenach książki i że chciałby pan zastąpić w tej ustawie stałą cenę - maksymalnym rabatem. Jeżeli tak, to byłoby to rozwiązanie, które niczego nie zmienia. Proszę sobie tylko wyobrazić, że ustalono zapis o maksymalnym 40-proc. rabacie dla sprzedawcy, ale bez nakazu stałej ceny. Wydawca oczywiście da wtedy maksymalny rabat tym, którzy zamówią dziesiątki tysięcy egzemplarzy, a tym którzy zamówią tylko kilkaset lub kilkadziesiąt egzemplarzy, da niższy rabat. Tak jest właśnie teraz. Bez ustawy o stałej cenie, oczywiście, ci, którzy dostali wyższy rabat, zaoferują klientowi niższą cenę, a ci z gorszym rabatem – cenę wyższą. Czyli że znów utrzymujemy tendencję osłabiającą niezależne księgarnie i wzmacniającą dużych graczy.
Takie są jednak reguły rynku. Rozumiem sentyment do małych księgarń, sam je lubię, ale co z większymi sieciami czy księgarniami internetowymi? Tacy sprzedawcy mogą to odebrać jako atak na siebie, w imię niezrozumiałego dla nich faworyzowania ich konkurencji. Czy to nie godzi w wolność gospodarczą?
Nie chodzi o sentyment do małych księgarń. W każdym razie nie tylko o to. Chodzi przede wszystkim o polskiego czytelnika i o polskie społeczeństwo czytelnicze. Nie widzę powodu, dla którego należałoby przedkładać interesy wielkich graczy, którzy w pewnych segmentach tego rynku są praktycznie monopolistami, nad tak wielką wartość, jaką jest nowoczesne społeczeństwo czytelnicze. Choć oczywiście rozumiem, że koncerny wolą prowadzić interesy z pozycji dyktującego warunki. Zresztą, jeśli uda się u nas w końcu wprowadzić ustawę o stałej cenie książki, to wielkie sieci, hipermarkety i księgarnie internetowe na pewno sobie poradzą. Będą po prostu musiały konkurować jakością, tak jak wszyscy sprzedawcy książek.
A czy ustawa godzi w wolność gospodarczą? Absolutnie nie. Musimy tylko nareszcie zrozumieć, że kultura to dobro publiczne, czyli coś, co nie może podlegać wyłącznie regułom wolnego rynku, bo to fatalnie odbija się na całym społeczeństwie.
Fakt, książka nie jest takim samym produktem jak kapcie czy kilo gwoździ, niemniej osoby handlujące książkami funkcjonują na rynku na identycznych warunkach, jak sprzedawcy kapci i gwoździ. Tak samo płacą podatki, tak samo walczą z papierkami, tak samo zabiegają o klientów – z ich perspektywy różnicy nie ma. Skoro więc stawia się wobec nich wymagania wolnego runku, na jakiej podstawie możemy ich ograniczać?
Niestety, ale musimy w końcu dokonać wyboru. Albo zgadzamy się, że kultura to dobro publiczne i wprowadzamy odpowiednie regulacje prawne, albo dalej traktujemy książkę tak samo jak gwoździe. Jeśli wybierzemy drugą możliwość, nie dziwmy się tylko, że czytelnictwo w Polsce będzie nadal słabe.
Sęk w tym, że nikt nie dyskutuje z ideą. Tylko z metodami. Ta ustawa uderza w wolny rynek, co wiele osób jej zarzuca. Nie lepiej, skoro zgadzamy się, że książka to wyższe dobro, przygotować pakiet działań zachęcających, zamiast nakazujących? Zamiast ręcznie sterować rynkiem, można wspierać małe, niezależne księgarnie ulgami podatkowymi/czynszowymi, nagradzać je za organizowanie spotkań z autorami czy klubów dyskusyjnych.
Zamiast – nie. Jako działania uzupełniające ustawę byłoby to nawet konieczne. Zwłaszcza te obniżki czynszów dla księgarń. Ale to już są chyba pytania do ministra kultury i do samorządów. Pewnie warto je zadać.