Po premierze animacji Madagascar chyba nikt nie spodziewał się, że ten mały, egocentryczny lemur zdobędzie aż taką popularność i tylu fanów. To jednak właśnie on stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci z bajki. Nic więc dziwnego, że na fali sukcesu postanowiono zrealizować dla Juliana spin-off w postaci serialu. W Polsce można go oglądać na stacji TV Puls, a głos głównemu bohaterowi podkłada niezawodny Jarosław Boberek. Co ma on do powiedzenia na temat Juliana i dubbingu? Przekonajcie się sami! Katarzyna Koczułap: Czy jest Pan zaskoczony popularnością postaci króla Juliana w Polsce? Jarosław Boberek: Mam z tą popularnością Juliana do czynienia na co dzień i w ogóle mnie to nie dziwi. To jest po prostu świetnie wymyślona, skonstruowana postać, a moim zadaniem jest jedynie tego nie popsuć. K.K.: Nie miał Pan oporów, by powrócić do odgrywania tej postaci? W końcu praca nad serialem trwa dłużej niż przy filmie. J.B.: Nie, w ogóle. Nawet się zastanawiałem, dlaczego nikt do tej pory nie wpadł na pomysł, by zrobić dla Juliana osobny serial. To jest tak rozwojowa i pojemna postać, że serial wydawał się świetnym pomysłem. Cieszę się, że powstał. K.K.: Czy w serialu fani odnajdą tego samego Juliana co w filmach? Czy ta postać jakoś się zmieniła, ewoluowała? J.B.: Co by tu powiedzieć, by nie spoilerować... Oczywiście, że fanów czekają zaskoczenia, jak zawsze w przypadku, gdy mamy do czynienia z nowym scenariuszem. Ale postać Juliana nie ulega żadnej znaczącej metamorfozie. Ci, którzy oswojeni są z jego egocentryzmem, mogą spać spokojnie – jest on w rozkwicie. W serialu pojawią się też inne znane postacie - Mort, Maurice, ale będą także nowi, ciekawi bohaterowie. K.K.: Czy Julian jest dla Pana ulubioną postacią do dubbingowania? Czy jest jakaś inna, bliższa Pana sercu? J.B.: Bardzo lubię Juliana. Myślę, że poznaliśmy się ze sobą dość dobrze na przestrzeni tych lat. Zdecydowanie jest on w gronie tych moich najulubieńszych postaci. K.K.: Czy praca przy dubbingu różnych filmów jest podobna do siebie? A może za każdym razem jest inaczej? J.B.: Schemat pracy jest podobny: aktor, mikrofon, ekran, tekst. Różny jest natomiast jej przebieg, bo warunkują go wyzwania aktorskie, które za każdym razem są inne. K.K.: Wydaje się, że trudno jest stworzyć niepowtarzalną postać, mając do dyspozycji tylko głos... J.B.: Dubbingujący aktor nie używa tylko głosu, jego głównym narzędziem pracy jest głowa. W grę wchodzi pamięć emocjonalna, własne doświadczenia, które przekładają się na konkretne zadania aktorskie. Jeżeli aktor używa samego głosu, to jest to puste, to zwykła wydmuszka, która nikogo nie obchodzi. Aktor ma też do dyspozycji składowe postaci, widzi, z jakich elementów się składa, więc udaje się wraz z nią w jej świat i stara się ją zrozumieć. Dopiero wtedy wydaje na świat ten ostateczny i właściwy dźwięk. Zawsze inspirujemy się tym, co dają nam twórcy oryginalnej wersji filmu. K.K.: Jak wygląda praca przy dubbingu? J.B.: Pracujemy osobno - przy technice cyfrowej spotkanie aktorów nie jest potrzebne. Każdy aktor ma różne parametry dźwiękowe, inną barwę, inną siłę głosu. Łatwiej jest realizatorowi zapanować nad jednym, wybranym głosem. Może go swobodnie poddawać obróbce. W studiu nagraniowym najwyższą instancją jest reżyser. To on decyduje o przebiegu roli i odpowiada za to, by postacie w scenach dialogowych się spotkały, jak to my mówimy - „gadały ze sobą”. No i jest oczywiście realizator dźwięku, zwany również reżyserem dźwięku. To on czuwa nad całością nagrań i jest odpowiedzialny za zgranie całego materiału, który potem trafia do masteringu. K.K.: Czy dubbing jest dla Pana całkiem innym doświadczeniem niż odgrywanie postaci w „kinie ludzkim”? J.B.: Dubbing charakteryzuje się tym, że jedziemy już po położonych torach - trzeba przejechać po nich swoim pociągiem. A w kinie czy teatrze od początku do końca to my tworzymy postać, przywołujemy ją do życia. W dubbingu jest ona już bardzo określona, jest już zbudowana – wygląda tak, a nie inaczej, jakoś się porusza, mówi w specyficzny sposób, ma swój temperament. I w tych zadanych okolicznościach jedynym środkiem wyrazu, jakiego możemy użyć, jest głos. K.K.: Jaka jest przyszłość dubbingu? Zostanie on wyparty przez napisy? J.B.: Myślę, że dubbing będzie miał się dobrze. Ludzie nadal będą mieli możliwość wyboru pomiędzy tą formą oglądania filmów, a innymi. Nie sądzę, żeby to się miało zmienić. K.K.: W Polsce bardzo narzeka się na dubbing w „kinie ludzkim”. Jak Pan myśli, z czego to wynika? J.B.: Różnica pomiędzy dubbingiem w animacjach a tym w „filmach ludzkich” wynika przede wszystkim z tego, że w Polsce nie ma tradycji dubbingu, jaka jest np. w Niemczech, Włoszech, Francji czy na Węgrzech... Tam od dawien dawna aktorzy hollywoodzcy mówią ich rodzimymi językami i nikt się nad tym nie zastanawia. Dla Węgra Robert De Niro od zawsze mówił po węgiersku. Oprócz tego nasza niechęć do dubbingowania „filmów ludzkich” może wynikać też z tego, że aby zrobić to tak naprawdę dobrze, to trzeba poświęcić temu więcej czasu. Trzeba nauczyć się fizjologii postaci i aktora, który ją odgrywa. Jak oddycha, mówi, jakie ma przyruchy w ciele i dźwięku. Jeśli tego dobrze nie poznamy, łatwo o fałsz. Nikt nie ma na to czasu ani pieniędzy, by doprowadzić to do perfekcji. K.K.: O dubbingu w animacjach jest natomiast wiele pozytywnych opinii... J.B.: Dubbing w animacjach jest w Polsce na bardzo wysokim poziomie. Proces produkcyjny, którym dysponujemy, niczego nie zaburza. Talenty naszych rodzimych aktorów są w pełni wykorzystane. K.K.: A prywatnie jak Pan ogląda filmy? Z dubbingiem, napisami, lektorem? J.B.: Wolę filmy z napisami, ale kreskówki w większości oglądam z dubbingiem... (śmiech)
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj