Seriale robią furorę i coraz częściej zdobywają większą popularność niż kinowe blockbustery. Mają coraz lepsze scenariusze i świetnie rozpisane role, do których nierzadko zatrudniani są znani aktorzy lub które są trampoliną ku sławie dla tych grających wcześniej filmowe tyły. I chociaż w serialowej sztuce przewodzą Amerykanie, prześcigając się nawzajem w coraz lepszych produkcjach, to warto zaznaczyć, że nie zawsze realizują fabuły o ojczystych korzeniach. Pokochane przez szerokie grono widzów Dochodzenie, którego 4. sezon pojawił się kilka dni temu, i Gracepoint, na którego premierę serialożercy już ostrzą sobie zęby, swoje źródła mają w Europie, a ściślej rzecz biorąc: w Danii i Wielkiej Brytanii.
Schemat łamany przez tabu
Wszystko zaczęło się od sięgnięcia po pióra Sørena Sveistrupa i Chrisa Chibnalla, którzy dali podwaliny pod, odpowiednio, Forbrydelsen (znane także jako "The Killing") i Broadchurch. Oba seriale to dzisiaj już niemal klasyka, mimo że swoje premiery miały kilka lat do półtora roku wstecz. Klasyka, która operując sprawdzonymi schematami, jednocześnie igra z nimi, nierzadko przeciwstawiając się im, a nawet łamiąc telewizyjne tabu. To właśnie dostarczanie widzowi znanych wariantów co i rusz łamanych przez zadziwianie go, szokowanie czy po prostu przez ukazanie bolesnej przyziemności sprawdziło się na tyle, by przyciągnąć przed ekrany miliony.
Broadchurch, nastrojowo cieplejsze i pogodniejsze w wyrazie niż jego duński brat, w dużej mierze czerpie z urokliwych, nieco dziś już staroświeckich powieści Agaty Christie, ukazując niewielką miejscowość i społeczność w niej żyjącą, w której każdy pełni określoną, powszechnie szanowaną funkcję. Jednocześnie nie boi się łamać swoistego tabu, organizując oś fabuły wokół dochodzenia w sprawie morderstwa małego chłopca. Forbrydelsen z kolei, którego akcja toczy się w Kopenhadze, opowiada o ściganiu zabójcy młodej, atrakcyjnej dziewczyny, która – co jest bardzo kliszowe – przed śmiercią została pobita i zgwałcona. Jednak należy wspomnieć, że duński serial składa się z 3 sezonów, a każdy kolejny coraz bardziej te schematy łamie. Seria 2. skupia się na morderstwie prawniczki w średnim wieku przypominającym ofiarny rytuał i na krwawym eliminowaniu grupy weteranów z Afganistanu, natomiast 3. – na zabójstwach trzech marynarzy, które niespodziewanie łączą się z porwaniem ośmioletniej córeczki ważnego rządowego sojusznika. Mało tego, 3. sezon burzy schemat do tego stopnia, że sceny, w których w domyśle występuje dziewczynka, bywają drastyczne tudzież zestawiają jej niewinność z zepsuciem środowiska prostytutek.
Czytaj również: Twórcy "Gracepoint" zapewniają, że nie będą kopiować oryginału
Rodzina, ach, rodzina!
Brukanie niewinności, a także rodzinnego gniazda bohaterów, to bez wątpienia cechy wspólne obu seriali. O ile, oczywiście, owo gniazdo się posiada. Wnioskując z Broadchurch i pogłosek towarzyszących powstawaniu jego remake’a, w Gracepoint szablonowe rodziny, z matką, ojcem i dziećmi, będą dwie – po stronie prowadzącej dochodzenie policjantki, która właśnie wróciła do pracy z urlopu macierzyńskiego, i po stronie tych najbardziej cierpiących, czyli familii zamordowanego chłopca. We wszystkich sezonach Forbrydelsen z kolei, co w amerykańskim remake’u zostało zachowane, główna bohaterka, policjantka Sarah Lund, stosunki rodzinne ma bardzo poplątane. Rozwiedziona, poświęcająca mało uwagi dorastającemu synowi, pozostająca w wiecznym konflikcie z matką i wreszcie – nieumiejąca ułożyć sobie na nowo życia z mężczyzną. W odróżnieniu od z reguły poprawnie prowadzącej dochodzenie w Broadchurch Ellie Miller, gdy Sarah złapie trop, jest niczym pies gończy, którego rozsądek ani przywoływania do porządku nie będą w stanie powstrzymać. Wyraźnie widać, że Lund nie lubi wracać do domu, że stała się niczym robot mający przed oczami jedno: znalezienie mordercy. A gdy próbuje wyjść z impasu obsesji dochodzenia, gdy zaczyna się starać o bliskich, ba, nawet zakochiwać, okoliczności układają się tak, że uczuciowe spełnienie staje się niemożliwe, co nadaje jej wymiar bohaterki tragicznej. Ellie natomiast ma ciepły dom rodzinny, do którego z radością wraca i zajęć z komisariatu stara się doń nie przenosić. To bez wątpienia jedna z cech nadających Broadchurch pogodnego wydźwięku, który jednakże zostaje ochłodzony rozkładem emocji, jaki daje się wyczuć pomiędzy rodzicami zabitego chłopca. Tymczasem w każdym sezonie Forbrydelsen już na starcie otrzymujemy bolesną inwazję – uderzającą w rodzinne gniazdo emanujące miłością nawet wówczas, gdy jeden z jego członków siedzi w więzieniu (2. sezon) – której wymowa zostaje pogłębiona porażkami osobistymi Sarah.
Gliny z różnej gliny
Generalnie, jeśli się przyjrzeć tym serialom uważniej, bazują one na przeciwieństwach, zapewniając widzowi potrzebne urozmaicenie przekazu, tak aby każdy, szczęśliwy czy nie, rodzic czy bezdzietny, samotny czy będący w szczęśliwym związku, znalazł coś dla siebie. Im więcej przeciwieństw, tym więcej potencjalnych widzów oglądających z większą uwagą, trzymających kciuki za jedną postać i nie znoszący innej. Genialnie, choć zaskakująco prosto, zostało to przedstawione u Brytyjczyków. Alec Hardy, partner Ellie w śledztwie i jej szef, jest diametralnie od niej różny: zgorzkniały, cyniczny, nieuprzejmy, bez cienia empatii. Jak łatwo się domyślić, pomiędzy dwójką bohaterów nieustannie będzie zgrzytać, co jednak nie zostanie rozwiązane banałem "od nienawiści do miłości" i romansem.
Niechętni sobie nawzajem, różni jak ogień i woda, ze skrajnie odmiennymi przekonaniami co do prowadzenia śledztwa, Miller i Hardy tworzą świetny, nowoczesny duet, tak inny od tych obecnych w serialach kryminałach, a jednocześnie tak cudownie klasyczny w swym rozłożeniu cech damsko-męskich, emocjonalno-twardogłowych, towarzysko-samotniczych i sympatyczno-gburowatych, że mimo powagi sytuacji obecnej w Broadchurch wzbudza szczery uśmiech. Widz niejednokrotnie złapie się na tym, że ogląda serial głównie dla nich i ich potyczek słownych. Nieco mniej wyraziście ukazane jest to u Duńczyków. Natkniemy się wprawdzie na ścieranie się dwóch odmiennych osobowości, na dodatek w każdym z sezonów duet ten będzie wyglądał inaczej, jednak z racji, że więcej w Forbrydelsen skupiania się na rodzinie ofiary i polityce, nie będzie to tak mocno uwypuklone, a powody do starć partnerów szybko się skurczą, co pozwoli im coraz zgodniej współpracować.
Dwa różne światy i ich mieszkańcy pod lupą
Wspomniałam o polityce. To stały składnik w Forbrydelsen. Sprzyja temu już samo miejsce akcji, Kopenhaga – stolica, a więc i siedziba rządu. Uwikłanie w śledztwa kandydata na burmistrza (sezon 1), ministra obrony (2), a nawet premiera (3) wraz z ich podwładnymi stwarza dodatkową płaszczyznę tematyczną, która zastępuje okrojone osobiste perypetie policjantów. Od przebiegu śledztwa zależy, czy dany polityk zostanie wybrany w głosowaniu lub czy utrzyma się na aktualnym stanowisku. Brzmi to może niewiarygodnie, jednak Sveistrup zaprojektował swoje scenariusze tak, aby układało się to w zgrabną całość, tym sposobem nie tylko oferując większą liczbę podejrzanych, lecz także odkrywając niedoskonałości prowadzonej przez nich polityki oraz – nierzadko – bezwzględność i nieliczenie się ze społeczeństwem. Ponadto obrady przygotowujące do rozmaitych przemówień i wystąpień czy odsłanianie wzajemnych zależności pomiędzy państwowymi urzędnikami stają się pretekstami do omawiania problemów społecznych, takich jak pozorna tylko równość obywateli czy strach przed zmianami na lepsze kosztem chwilowej niewygody.
Forbrydelsen oferuje zatem szerszą panoramę społeczeństwa niż Broadchurch, gdzie wszystko rozgrywa się w małej, wypoczynkowej mieścinie nad morzem, która, w odróżnieniu od mrocznie i depresyjnie filmowanej Kopenhagi, nie skąpi pięknych widoków i mimo mordercy obecnego wśród mieszkańców szczerze zachwyca. Ma mniej więcej ten kontrastowy względem morderstwa wydźwięk co urocze St. Mary Mead z powieści Christie, w których główną bohaterką jest panna Marple. Podobieństwo do lady Agaty narzuca się również w rozlokowaniu funkcji bohaterów potrzebnych w każdej społeczności, takich jak sklepikarz, lokalny dziennikarz, duchowny… Tym niemniej nawet ci typowi małomiasteczkowi obywatele będą mieli swoje tajemnice, co oczywiście jest kolejnym szablonem sprawiającym, że widz będzie przerzucał swoje podejrzenia i czerpał radość z konwencji.
Czytaj również: "Dochodzenie" - zobacz fragment premiery
Tajemnice w Broadchurch są ujawniane w formie przyporządkowywania z grubsza każdego z odcinków konkretnemu mieszkańcowi, które tworzą mniejsze opowieści w jednej większej. Nikt nie okazuje się być bez winy, chociaż niejednokrotnie rzuca kamieniem w innego, potencjalnie podejrzanego. W Forbrydelsen rozlokowanie uwagi na poszczególnych bohaterów jest mniej uporządkowane, a każdy odcinek z reguły kończy się ciekawym znaleziskiem, przełomem w śledztwie czy kolejną ofiarą, co najsprawniej zostało rozegrane w sezonie 3. Dla zwolenników akcji jak znalazł, chociaż należy się liczyć z faktem, że skandynawskie produkcje z reguły unikają nieustannych pościgów i strzelanin.
Przeciętność da się lubić
Ów słynny chłód naszych sąsiadów z północy wychodzi z każdego kadru Forbrydelsen, bezlitośnie obnażając ludzkie słabości, lęki i namiętności. Nie bez kozery uznaje się, że nikt tak jak nordyccy twórcy nie umie przedstawić ludzkiej psychiki. Na dodatek Skandynawowie ukazują ją na przykładzie ludzi przeciętnych, takich, jakich codziennie można spotkać na ulicach. Nawet ci "stojący wyżej", czyli politycy, będą pełni ludzkich słabości – i nie mam tu na myśli błędów w sprawowaniu władzy. Przesiadywanie na seksczacie, mlaskanie i nadwaga, zmaganie się z depresją, problemy z trudnym synem… Szersza panorama społeczna i ważne funkcje państwowe, których obecność zawdzięczamy umiejscowieniu akcji w stolicy, wcale Duńczykom nie przeszkadza w ukazywaniu tak pożądanej przez inteligentnego widza niedoskonałości. Skandynawowie już dawno doszli do wniosku, że epoka perfekcyjnie umalowanych policjantek i zabójczo przystojnych detektywów przeszła do lamusa, tego się trzymają i jak na razie czerpią z tej filozofii profity.
Broadchurch też stawia na zwykłość, chociaż jest ona innego rodzaju i przejawia się w swoistym upozowaniu, bowiem oprócz dziennikarzy i – oczywiście – policjantów nie uświadczymy w serialu więcej niż jednego członka danego zawodu. Brytyjczycy stawiają bardziej na przykłady poszczególnych obywateli i ich funkcji społecznych, bez szerszego researchu określonych środowisk, w przeciwieństwie do Forbrydelsen, gdzie mamy grupy pracowników fizycznych, polityków, żołnierzy, uczniów… Broadchurch to umowność tego, jak powinna wyglądać społeczność, aby równowaga została zachowana i aby nikt się nie musiał rozpychać łokciami. Co ciekawe, kontrastuje to z formą samej produkcji, którą cechują dynamiczny montaż i wyraziste dźwięki, podczas gdy Duńczycy pozostają przy jednostajnych, szarych kadrach i stałym motywie muzycznym, którym towarzyszy przydzielenie poszczególnym odcinkom po jednym dniu śledztwa, przy czym jak na mroczną północ przystało najwięcej emocjonujących wydarzeń i czasu ekranowego będzie przypisanych wieczorowej porze.
Czytaj również: Joan Allen: Dobra historia broni się sama - wywiad
Superbohaterom już dziękujemy
Najnowsze seriale kryminalne to mnóstwo emocji mimo okrojenia ich ze scen pogoni, strzelanin czy energicznego zakuwania złoczyńców. Skandynawowie, Brytyjczycy i idący ich śladem Amerykanie stawiają bowiem na pogłębioną psychikę bohaterów i ukazanie więzów rodzinno-osobistych zamiast na kadry z policjantem wymachującym pistoletem i rozwiązującym zagadkę w ciągu 50 ekranowych minut, by w następnym odcinku móc zmierzyć się z kolejnym szaleńcem. Broadchurch, Forbrydelsen i ich remaki przekonują, że glina często się myli i nie jest żadnym superbohaterem, tylko zwykłym człowiekiem, który nawet po rozwikłaniu zagadki i złapaniu mordercy ma świadomość, że nie uchroni świata przed coraz szybszym staczaniem się na moralne dno.