23 września 2008 roku światło dzienne ujrzał pierwszy smartfon z Androidem, HTC Dream. Sprzęt plasował się gdzieś pomiędzy biznesowymi BlackBerry a jaśniejącą gwiazdą rynku mobilnego, iPhone’em 3G. I choć nie okazał się aż tak rewolucyjny jak pierwszy telefon od Apple z 2007 roku, wyznaczył kierunek, w którym Google miało zmierzać przez kolejne lata. HTC Dream był topornym sliderem wyposażonym wyłącznie w fizyczną klawiaturę, pięć fizycznych przycisków sterujących systemem operacyjnym oraz miniaturowy gładzik do przewijania treści na ekranie. Przy jednoprzyciskowym iPhonie sprzęt od HTC mógł wyglądać na archaiczny i podchodzono do niego ze sporym dystansem. Nie inaczej było z samym Androidem, który dopiero po kilku latach zaczął wyrastać na godnego rywala dla jabłkowego konkurenta. Projektanci systemu mobilnego Google nieustannie próbowali doścignąć Apple w starciu o koronę króla smartfonów i – przyznajmy to szczerze – pierwsze próby były dość nieudolne. Gdybyśmy dziś spróbowali przesiąść się na te pierwsze androidofony, prawdopodobnie trafiłby nas szlag. Pierwsze odsłony systemu działały topornie, a producenci nie potrafili wykorzystać potencjału tego oprogramowania. Nieustannie przeprowadzano eksperymenty, które wprowadzały więcej złego niż dobrego.

W poszukiwaniu odpowiedniej formy

Musiało minąć wiele lat, zanim producentom sprzętu z Androidem udało się wypracować własny styl i okiełznać system. iPhone’y wiernie podążały ścieżką wytyczoną przez Steve’a Jobsa i prezentowały dość zachowawczy schemat rozwoju, który sprawdzał się przez lata. Przycisk Home przetrwał lata, zanim odszedł w zapomnienie w dniu premiery iPhone’a X. A w międzyczasie na rynku Androida działy się istne cuda. Już sam HTC Dream na tle jabłkowej konkurencji prezentował się wyjątkowo ze swoją wysuwaną klawiaturą. Z biegiem lat pojawiło się wiele znacznie bardziej kontrowersyjnych konstrukcji. Wystarczy wspomnieć tu m.in. kwadratową Motorolę Flipout z przekręcanym ekranem, dwuekranowy Sony Tablet P, który przypominał kobiecą portmonetkę czy PadPhone’a od Asusa, smartfon sprzedawany ze specjalną stacją dokującą, która zamieniała telefon w tablet. Trzeba przyznać, że były to dość odważne urządzenia, które niejednokrotnie wyprzedzały swoje czasy. W końcu dopiero w 2019 roku doczekaliśmy się składanego smartfona z prawdziwego zdarzenia, a Sony eksperymentowało z tą formą już w 2011 roku. Mniej więcej w tym samym czasie promowano PadPhone’y, których duchowym spadkobiercą są smartfony Samsunga współpracujące ze stacją dokującą Dex, dzięki której możemy zamienić telefon w pełni funkcjonalny smartfon. Apple trzymał się z dala od takich eksperymentów i być może dlatego dziś iPhone’y nie robią na nas aż takiego wrażenia, jak przed laty. Być może wymienione tu konstrukcje sprzed lat to relikt przeszłości, ślepa ścieżka rozwoju Androida. Jednak to one pozwoliły przetestować w warunkach roboczych kontrowersyjne rozwiązania, aby przekonać się, w jaki sposób powinien rozwijać się ekosystem Google. Nawet jeśli okazały się sprzedażową porażką, pozwoliły producentom wyciągnąć wnioski, które w ostatecznym rozrachunku pozwoliły udoskonalić Androida. W tym wspominkowym materiale warto wspomnieć, że nawet taki gigant jak Samsung musiał kilkukrotnie potknąć się, zanim zrozumiał, gdzie popełnia błąd podczas projektowania swoich telefonów. Pierwsze urządzenia z linii Galaxy S nie dość, że nie wyglądały zbyt atrakcyjnie – niektóre nazywano nawet prześmiewczo mydelniczkami – to jeszcze działały znacznie wolniej niż sprzęty konkurencji. Wszystko z powodu nadmiernego przeładowania nakładki graficznej TouchWiz. Dopiero w 2015 roku znacząco ją odchudzono, rezygnując ze zbędnych wodotrysków i aplikacji, które tylko irytowały użytkowników. I mniej więcej w tym momencie coś pękło. Rozpoczął się proces odbrązowiania iPhone’ów, a Android zaczął na poważnie zagrażać iOS-owi.
Zdjęcie: Wikipedia, Michael Ory

Dalekowschodnia ofensywa i spojrzenie w przyszłość

ZTE, Huawei, Xiaomi. Wejście chińskich marek na globalny rynek mobilny było motorem napędowym zmian, które pośrednio wymusiły na czołowych graczach androidowych przemyślenie swojej strategii. Nagle okazało się, że OnePlus może stworzyć smartfona klasy premium, który będzie kosztował znacznie mniej niż urządzenia z linii Galaxy S czy monoblokowe HTC. W międzyczasie ZTE i Huawei podbiły serca tych, którzy szukali budżetowych urządzeń i przygotowali rynek na nadejście Xiaomi. Marki, która rozkochała w sobie Polaków. A Chińczycy dopiero się rozkręcali. Ostatnie cztery lata były najlepszym okresem w historii Androida. Nie tylko dlatego, że Samsung wyrósł na realnego konkurenta dla iPhone’a, z roku na rok prześcigając się z jabłuszkowym telefonem na wydajność i piękne wzornictwo. W siłę urosło także Huawei, które w końcu zaczęło rozdawać karty w branży mobilnej fotografii i wyznaczać trendy w tym segmencie rynku. To ta korporacja we współpracy z Leicą rozpowszechniła wieloobiektywowe układy optyczne i spopularyzowała hybrydowe zoomy o niespotykanej dotąd jakości. Owszem, inni chińscy producenci również eksperymentowali na tym polu, ale to Huawei wyrósł na fotograficznego lidera. iPhone’y przestały być niedoścignionym wyznacznikiem jakości smartfonów, stały się po prostu jednymi z najlepszych urządzeń klasy premium. Android jest obecnie w stanie najwyższego rozkwitu. Nawet na tańszych urządzeniach działa zadowalająco dobrze, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia. Już za ok. 1000 zł można kupić telefony oferujące 64 GB na przechowywanie danych, a w cenie do 1500 zł bez problemu znajdziemy sprzęt, który nie dość, że będzie cechował się wysoką kulturą pracy, to jeszcze zrobi świetne zdjęcia. A przecież na smartfonach Android się nie kończy. Taki Galaxy Tab S sprawdzi się w roli podręcznego narzędzia biurowego, zaś Nvidia Shield od lat pozostaje moją ulubioną przystawką telewizyjną – pod względem wszechstronności i płynności nie ma sobie równych.  Jest też mały dongle Chromecast, który za stosunkowo niewielkie pieniądze zamieni stary telewizor w sprzęt inteligentny. A kiedy pod koniec roku zadebiutuje Google Stadia, Android po raz kolejny zyska w oczach odbiorców – w końcu to dzięki mobilnemu Chrome’owi będziemy mogli odpalić gry klasy AAA z google’owskiej chmury. Co więcej, prawdopodobnie wkrótce pojawi się Play Pass, serwis dla miłośników gier, który w zamian za miesięczną subskrypcję odda w nasze ręce bogatą bibliotekę setek tytułów klasy premium. I tylko wojna handlowa kładzie się cieniem na potencjale tego systemu, który rodził się w bólach i przez lata walczył o swoją pozycję. Kiedy wydawało się, że Huawei sięgnie po koronę lidera branży mobilnej, administracja Donalda Trumpa podcięła gigantowi skrzydła, zabraniając amerykańskim firmom współpracy z tą korporacją. W efekcie najnowszy telefony Huawei, Mate 30 oraz Mate 30 Pro, będą pozbawione usług Google. Sprzęt nadal będzie działał pod kontrolą Androida, ale firma nie może instalować na nich takich aplikacji jak Mapy Google, Chrome, Gmail czy Sklep Play. Owszem, korporacja zaoferuje własnego klienta pocztowego, przeglądarkę czy sklep z aplikacjami, ale nie oszukujmy się – to usługi Google są największą wartością dla przeciętnego użytkownika androidofonów. Być może zaawansowani użytkownicy poradzą sobie bez tych aplikacji, ale dla osób mniej zorientowanych technologicznie brak Map czy Sklepu Play może być barierą nie do przeskoczenia. Nie zdziwię się, jeśli cios zadany przez amerykańską administrację zaboli Huawei i zmusi firmę do poddania się naciskom ze strony Donalda Trumpa. Bo choć linia Mate prezentuje się świetnie, siła współczesnego Androida tkwi w usługach Google. Ale nawet jeśli chińska korporacja zostanie zmuszona do wycofania się z rynku międzynarodowego, sam Android raczej na tym nie ucierpi. Wręcz przeciwnie – Samsung straci głównego konkurenta w swojej kategorii i będzie musiał na poważnie zająć się rywalizacją z iPhone’ami. A to wyjdzie na dobre całej branży androidofonów. Trudno wyrokować, jak Android będzie prezentował się po kolejnych jedenastu latach obecności na rynku, ale jeśli spojrzy się na kondycję iOS-a, Google może spać spokojnie. Obecnie to Apple goni smartfonową czołówkę i żadne wykresy pokazywane przez Tima Cooka nie zaczarują rzeczywistości. iPhone’y nie mają 5G, ładowania zwrotnego czy dedykowanej ładowarki bezprzewodowej od Apple. Inżynierowie z Cupertino nadal tkwią przy przestarzałym złączu ładującym, zamiast przełączyć się na USB-C, jak zrobili to w przypadku iPada Pro. Tablety z jabłuszkiem na obudowie również przechodzą poważną metamorfozę. Apple chce uczynić z nich bardziej wszechstronne sprzęty, dlatego wprowadza menadżera plików i chce ułatwić korzystanie z myszki czy klawiatury. Czyli wprowadzić to wszystko, co oferuje Android. W pierwszych latach istnienia producenci sprzętów z systemem Google musieli eksperymentować, aby doścignąć Apple. Dziś nadal prowadzą eksperymenty, ale już nie po to, aby kogoś dogonić. Teraz walka toczy się o to, kto sięgnie po koronę lidera i będzie wyznaczał trendy na kolejne lata.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj