Wyświetlany w soboty przez Fox serial Outcast: Opętanie to najnowsza produkcja na podstawie komiksu Roberta Kirkmana, twórcy The Walking Dead. Rozmawiamy z wcielającym się w wielebnego Andersona Phillipem Glenisterem.
Marcin Zwierzchowski: Kim jest twój bohater, wielebny Anderson?Phillip Glenister: To duchowny chyba trochę zbyt oddany swojej sprawie. Do tego stopnia, że gdy został postawiony przed wyborem: albo powołanie, albo rodzina, wybrał to pierwsze, porzucając syna i żonę. I wybór ten cały czas go prześladuje, w miarę jak serial się rozwija Anderson zaczyna też kwestionować swoją wiarę, wątpić, czy obrał właściwą ścieżkę. To złożona postać.
Nie jest to przy tym typowy duchowny. Lubi wypić, pali, gra w pokera z szefem policji i burmistrzem. To zresztą jedna z moich ulubionych scen, otwarcie, gdy widzimy tych graczy, ale nie wiemy jeszcze, gdzie się znajdujemy. I wtedy okazuje się, że jesteśmy na zapleczu kościoła (śmiech).
Jak to się stało, że trafiłeś do serialu?
Dyrektor castingu odcinka pilotowego kojarzyła mnie z mojej pracy w Anglii. Widziała Life on Mars i kilka innych rzeczy, ale przekonał ją pewien projekt, w którym brałem udział kilka lat temu zatytułowany Hidden – czteroczęściowy thriller konspiracyjny. Z jakiegoś powodu bardzo jej się w tym spodobałem i odkąd to obejrzała szukała okazji, by gdzieś mnie zaangażować. Gdy więc zaczęto prace nad Outcast, zdecydowała, że chciałaby, abym w nim zagrał.
Odezwała się do mnie, poprosiła, bym nagrał dla nich materiał, a ja cóż, nie raz nie dwa brałem udział w takich castingach do amerykańskich produkcji i niewiele z tego wychodziło, więc i do tego projektu podchodziłem bez nadziei i entuzjazmu.
Zamiast jednak przysłać mi tylko kawałek tekstu, pokazali mi rozpiskę całej historii – spodobała mi się, zaintrygowała. A w tym czasie byłem jedną z nielicznych osób na świecie, która nie słyszała o Robercie Kirkmanie, bo nie oglądałem The Walking Dead (niespecjalnie kręcą mnie zombie).
Nagrałem więc wideo na casting, w swoim salonie, z żoną za kamerą i prowadzącą mnie jako reżyser. Potem były rozmowy przez Skype, a następnie ściągnęli mnie do Los Angeles, bym poznał Patricka [Fugita, odtwórcę roli Kyle’a Barnesa – przyp. red] i by mogli sprawdzić, czy jest między nami chemia. I w końcu powiedzieli, że chcieliby, abym przyjął ich propozycję.
Zapytałem, ile płacą.
Praca w Ameryce, przy serialu – nie przerażała cię wizja odcięcia od domu na kilka lat?
To nie taki klasyczny wieloodcinkowy, ciągnący się serial, więc to nie tak, że miało mnie nie być kilka lat. Oczywiście, problemem było sprawienie, by wszystko działało pod moją nieobecność.
Najgorsze w tym wszystkim są jednak godziny pracy na planie. Amerykanie mają jakieś szalone grafiki, od rana do wieczora. Dlaczego pracujecie w takich chorych godzinach? [uwaga rzucona w stronę członka ekipy serialu – przyp. red.] Zupełnie, jakby nie wiedzieli, co to koniec zdjęć. Ostatnie ujęcie dnia nazywają martini shot. Spodobało mi się to, skojarzyło z reklamą z lat 70. Pamiętasz ją? Nie, za młody jesteś. Tak czy siak, zaczynałem im śpiewać Martini Song z tej reklamówki, a oni patrzyli na mnie jak na wariata.
To jak dokładnie wyglądają te chore godziny?
Nie są ustalone, więc bywa różnie. W ostatni poniedziałek zaczęliśmy kręcić 8:30, a skończyliśmy o 22:45. I następnego dnia znowu start o 9:00. W ciągu tygodnia te godziny się wydłużają, więc w piątki pracujemy już w nocy, nawet do 3:00 czy 4:00.
Zważywszy na globalny sukces The Walking Dead i popularność tego serialu, jesteś gotowy na to, że Outcast, czyli druga produkcja na podstawie komiksu Roberta Kirkmana, może odnieść podobny sukces?
Pytasz, czy jestem gotowy stać się obiektem kultu? Cóż, jestem do tego przyzwyczajony (śmiech).
Ale generalnie nie myślę o takich sprawach, nie sposób przewidzieć, jak widzowie zareagują na daną produkcję. Albo im się spodoba, albo nie.
Outcast jest jednak nico inny od The Walking Dead, nie tak fantastyczny; te postacie, te sytuacje są bardzo bliskie rzeczywistości, przecież egzorcyzmy są odprawiane, można zobaczyć nagrania na YouTube…
Oglądałeś takie?
Nie, zamiast tego wciągnąłem się w oglądanie tych wszystkich kanałów z teleewangelistami. To niesamowite – niektórzy z nich to naprawdę wyśmienici aktorzy. I publiczność ich uwielbia, są jak gwiazdy rocka.
A jak z Egzorcystą? Sięgałeś po to oczywiste źródło inspiracji?
Nie. Mam ten film w domu, widziałem go wiele lat temu, ale nie chciałem, aby cokolwiek jakoś specjalnie na mnie wpływało. Dlatego też nie sięgnąłem po komiks Outcast.
Po części też dlatego, że wolę nie wiedzieć z góry, jak potoczy się ta historia – wolę czekać na scenariusze kolejnych odcinków i być zaskakiwany. Przy okazji również sam na sobie testuję, czy ta opowieść ciągle mnie ekscytuje, czy chcę wiedzieć, co będzie dalej.
No url
Czy kręcenie tych wszystkich horrorowych scen jest w jakikolwiek sposób przerażające?
Nie, w ogóle. Po prostu oblewam się wodą święconą, czyli wódką (śmiech). A tak na serio: nie jestem jakimś wielkim fanem religii, więc mnie to nie ruszało.
A jak wyglądało kręcenie krwawych scen z pierwszego odcinka, z młodym Joshuą?
W trakcie pracy nad nimi tego typu sekwencje nie są w żaden sposób tak przerażające czy szokujące, jak na ekranie. Tak naprawdę ich nakręcenie zajmuje wieczność – pracuje się bardzo wolno, bo jest tyle pracy dla techników od efektów specjalnych, tyle powtórek i ustawiania wszystkiego, że z perspektywy aktora bywa wręcz nudno.
Oczywiście na planie zamiast grającego Joshuę Gabriela mieliśmy kaskaderkę, która nałożyła perukę i odegrała wszystkie strasznie sceny.
Sam Gabriel jest niezwykle bystrym dzieckiem. Pochodzi z wielodzietnej rodziny, ma bodajże dziewięcioro rodzeństwa, i wszyscy uczą się w domu. Oczywiście na planie byli jego rodzice. I generalnie jest bardzo wiele dokładnych reguł dotyczących tego, co można, a czego nie można robić z dzieckiem na planie, w jakich godzinach można pracować.
W sumie miał przy pracy niezły ubaw, ciągle żartował ze mnie i Patricka. Pewnie więc wspomina to miło. Co jest nieco dziwne, gdy pomyśli się, jak te sceny wyglądają potem na ekranie.
Skoro już mowa o pierwszych, mocnych scenach: nie uważasz, że przemocy jest w telewizji teraz tyle, że publika się na nią uodparnia i dlatego trzeba przekraczać kolejne granice? W Outcast zaczynamy od scen z małym chłopcem.
Cóż, odcinek pilotowy widziałem już trzy razy i wciąż ruszają mnie sceny, w których Kyle okłada Joshuę pięściami. Jeszcze do niedawna takie coś nie uszłoby nam na sucho.
Ale te sceny mają znaczenie dla historii, z czasem składają się na opowieść o Kyle’u. Później też podobnych scen więcej nie ma.
Spodziewasz się kontrowersji i protestów?
O, liczę na nie. Gdyby nikt się nie oburzał, oznaczałoby to, że nie wykonujemy dobrze naszej pracy. To coś normalnego przy tak kontrowersyjnym temacie.
W Outcast świetne jest jednak to, że już pierwsze minuty pierwszego odcinka pokazują ci dokładnie, o czym będzie ten serial i albo to akceptujesz, albo to nie w twoim guście, więc przełączysz na Taniec z gwiazdami, czy coś podobnego.