Kinowi naziści są z nami prawie tak długo, co ci prawdziwi, ale ten tekst nie będzie o filmach wojennych, ukazujących dramat żołnierzy walczących na froncie typu Szeregowiec Ryan Spielberga, czy Furia Ayera. Tutaj znajdziecie przykłady pokazujące, jak przemysł rozrywkowy dość szybko zainteresował się wykorzystaniem tematu „rasy panów” w swoich produkcjach.  80 lat po II wojnie światowej naziści są stałą częścią popkultury, znanym obrazkiem czarnego charakteru w mundurze Hugo Bossa, który chce podbić świat.  Niedawno w kinach mogliśmy obejrzeć Operację Overlord w reż. Juliusa Avery, gdzie grupka amerykańskich żołnierzy dostaje się za linię wroga, by przez przypadek dowiedzieć się o nieludzkich eksperymentach nazistów, mających na celu stworzenie „tysiącletniego żołnierza dla tysiącletniej Rzeczy”. Od piątku natomiast możemy zobaczyć na dużym ekranie kontynuację Iron Sky z 2012 roku, gdzie w nowym filmie reżyser Timo Vuorensoli pokazuje nam, jak jaszczuropodobny Adolf Hitler atakuje na tyranozaurze resztki ludzkości w dawnej bazie nazistów na Księżycu. Brzmi niedorzecznie? Tak powinno, wszakże to internet na kinowym ekranie.   Trzeba jednak zadać sobie pytanie: czy w czasach rosnącej popularności skrajnych postaw w prawdziwym świecie, filmowi naziści pełnią tę samą propagandową rolę, co w filmach, komiksach i kreskówkach z lat 40. ubiegłego wieku? A może świat rozrywki tak bardzo rozrzedził ten temat, że także ci prawdziwi naziści (nie dziady pamiętające marsze w Berlinie, ale nowy narybek) dla wielu stali się abstrakcją, częścią nierealnej bajki, tym złym w filmie lub grze? Niestety odpowiedź nie jest tak prosta, jak mogłoby się wydawać. Nie zgadzasz się ze mną? To zmień moje zdanie!

Najpierw była propaganda

Jeszcze zanim Stany Zjednoczone przystąpiły do II wojny światowej 7 grudnia 1941 roku, istniały już takie filmy, jak Dyktator w reżyserii Charliego Chaplina czy krótkometrażowa produkcja z serii The Three Stooges, zatytuowana YOU NATZY SPY!. W obu tych obrazach informowano i zarazem ostrzegano amerykańskich widzów przed nazistowskim reżimem, którego przywódca wypowiedział wojnę sąsiadującym krajom i manipulując masami, siał spustoszenie wśród podległej im ludności cywilnej.  W 1940 roku pracownicy Timely Comics (w latach 60. przemianowane na Marvel Comics) Joe Simon i Jack Kirby, wiedząc o dramatycznej sytuacji w Europie (obaj mieli pochodzenie żydowskie), stworzyli postać Kapitana Ameryki, który debiutując, przywitał młodocianych czytelników okładką, na której leje po pysku samego Adolfa Hitlera. Chociaż mieliśmy koncentrować się na filmach, wprowadzenie tej genezy uważam za ważne, bo 70 lat później fani postaci doczekali się godnego filmu, przedstawiającego losy pierwszego z Avengerów. Osobiście uważam to za miły zabieg: stworzenie bohatera mającego wszelkie upragnione atrybuty „doskonałego Aryjczyka”, który poświęcił całe swoje życie na niszczenie tej ideologii (podobny zabieg wykorzystano także w serii gier Wolfenstein). Co ciekawe, do czasu przystąpienia przez Stany do wojny zwierzchnicy twórców postaci obawiali się tej serii – nim Japonia, sprzymierzeniec Osi, zbombardowała Pearl Harbour, Stany Zjednoczone oficjalnie pozostawały neutralne wobec tego, co działo się wtedy w Europie. Oczywiście później rozdawanie pięści nazistom stało się etatowym zajęciem Kapitana. I bardzo dobrze.  W ślady Timely Comics poszedł też Disney, produkując w 1942 roku animację Der Fuehrer's Face, w której Kaczor Donald śni koszmar o tym, że żyje w nazistowskich Niemczech, gdzie co chwila musi heilować, czytać Mein Kampf oraz pracować w fabryce amunicji, bo Führer stale potrzebuje nowych pocisków. Ten ośmiominutowy filmik o mocnym antynazistowskim wydźwięku zdobył Oscara w kategorii Best Animated Short Film na 15. ceremonii wręczenia Oscarów. Natomiast w 2010 roku Rosyjskie Ministerstwo Sprawiedliwości wpisało go na swoją czarną listę niedozwolonych produkcji, określając ją mianem „extremist materials” (zakaz zdjęto 6 lat później). Cały film Der Fuehrer's Face można obecnie bez problemu znaleźć na YouTube.

Potem był horror 

Wraz z wyżej wymienionymi obrazami, pełniącymi funkcję informacyjno-propagandową, zaczęły powstawać także produkcje nastawione na jeden konkretny cel – żeby straszyć. Pierwszy film o zombie-nazistach powstał jeszcze w czasie II wojny światowej, bo w 1943 roku; był nim Revenge of the Zombies, w reżyserii Steve’a Sekely’ego. Historia wydaje się żywcem wyjęta z kart komiksu: Dr. Max Heinrich von Altermann (w tej roli znany chociażby ze złotej ery horrorów Universal Pictures John Carradine) jest szalonym naukowcem, który pracuje nad stworzeniem armii nieumarłych istot, które zasilą szeregi zbrodniarzy III Rzeszy. Rzecz jasna, trzeba by go powstrzymać. 
foto. materiały prasowe
Film Sekely’ego zapoczątkował długą serię podobnych obrazów o powracających zza światów nazistach, próbujących ziścić sen Führera o nowym porządku świata. W The Frozen Dead (1966) próbowano wybudzić ich  z hibernacji w lodzie, w Shock Waves vel Death Corps (1977 rok) polowali na turystów uwięzionych na opuszczonej wyspie, w Zombie Lake (1981) zaciągali nagie kobiety w odmęty jeziora, a w Dead Snow (2009) i Dead Snow 2 (2014) wrócili zza światów, by odzyskać skradzione im złoto i zmierzyć się z sowieckimi zombie.  Pójście w historie grozy i nadnaturalne zjawiska pokrywa się też z obserwacjami zawartymi w książce Potwory Hitlera: nadprzyrodzona historia III Rzeszy, autorstwa Erica Kurlandera, badacza historii, który postanowił sprawdzić konotacje między sukcesem Hitlera z pogańskimi wierzeniami i okultyzmem. „Istnieją dowody na to, że wielu Niemców, w tym niektórzy czołowi hitlerowcy, wierzyli w istnienie nadprzyrodzonych istot i sił” – zdradza w wywiadzie dla VICE. „Według nazistów istniały dobre potwory, takie jak wilkołaki (folklorystyczne potwory „z krwi i ziemi", które chroniły naród przed niebezpieczeństwem) oraz złe, czyli wampiry. I nie, tego określenia wcale nie używano w przenośni” – dodaje.  Wystarczy wspomnieć Heinricha Himmlera, drugiego człowieka po Adolfie Hitlerze, który był członkiem okultystycznego Towarzystwa Thule. To pod jego kuratelą w średniowiecznym zamku Wewelsburg, położonym w  Nadrenii Północnej-Westfalii oficjalnie prowadzono szkołę wyższych rangą oficerów SS, a w rzeczywistości miał to być ośrodek okultystycznych obrzędów.  Mike Mignola, twórca Hellboya, z pewnością miał w czym wybierać przy tworzeniu swojego najsłynniejszego bohatera.

Później pornografia

Zanim walka z nazistami stała się domeną dzielnego archeologa Indiany Jonesa (Poszukiwacze zaginionej Arki oraz Ostatnia krucjata), nie sposób pominąć okres lat 70. i buzującego wtedy w filmowym undergroundzie Nazisploitation, którego jednym z najsłynniejszych obrazów jest wypełniony przemocą i scenami seksu Ilsa, She Wolf of the SS (1975). Tytułowa postać miała być wzorowana na Ilse Koch, wyjątkowo brutalnej nadzorczyni obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, która lubowała się w zadawaniu tortur więźniom – miała też zlecać ku swej uciesze wykonywanie abażurów z ludzkiej skóry. Film zaczyna się od oświadczenia Hermana Traegera, producenta, który ostrzega przed brutalnością obrazu, dodając, że straszne wydarzenia, jakie miały miejsce naprawdę, nigdy nie powinny się już powtórzyć
foto. materiały prasowe
Jak to ujął Danniel H. Magilow w swojej książce Nazisploitation! The Nazi Image in Low-Brow Cinema and Culture: „Zgodnie z logiką filmów naziploitation wszyscy Niemcy są nazistami, wszyscy naziści są członkami SS, a wszyscy członkowie SS to zbrodniarze wojenni, medyczni eksperymentatorzy i seksualni sadyści”. To oczywiście było bzdurą, ale wpisywało się w konwencję filmów spod znaku Grindhouse.

Teraz jest internet

W 2009 roku naziści powrócili do mainstreamu, gdy Quentin Tarantino dał nam Bękartów Wojny, które zabiły Hitlera. W 2011 roku naziści byli głównymi antagonistami w filmie Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie, jako że twórcy postawili na genezę postaci, a ta opierała się na walce herosa z zastępami sługusów Hitlera i jego tajną organizacją Hydra. Wraz z historią sprzed 70 lat pojawił się też dawny komiksowy wróg Kapitana – Red Skull, swoista esencja zła ostatecznego, grana tutaj przez Hugo Weavinga. 

Rok później powstał wspomniany wcześniej fińsko-niemiecko-australijski Iron Sky, w pewnym stopniu także dzięki internetowym zbiórkom fanów pomysłu księżycowych nazistów przeprowadzających inwazję na Ziemię. A obecnie możemy oglądać w polskich kinach szarżę Adolfa Hitlera na grzbiecie tyranozaura.  W tym miejscu warto się zastanowić, dlaczego naziści cieszą się tak dużym zainteresowaniem w kulturze masowej? Powodów jest kilka: wszyscy wiedzą, kim są naziści, chociaż mało kto z nimi sympatyzuje (całe szczęście!). Skala ich zbrodni i chęć podbicia świata, stworzenia nowego porządku na zgliszczach starego automatycznie winduje ich do rangi najgorszych ludzi w historii ludzkości – ostatecznych szwarccharakterów, stosunkowo łatwych do przeniesienia w świat filmu. Należy przy tym pamiętać o klarownej identyfikacji wizualnej, o co też zadbano w projektach ich mundurów Hugo Bossa.  Natomiast dzięki internetowi naziści stali się nie tyle reminiscencją cierpienia i straty milionów (no chyba że w różnego rodzaju rocznice), co bohaterami memów i youtubowych przeróbek z Adolfem Hitlerem, który raz po raz krzyczy na różne rzeczy w swoim bunkrze (mowa o słynnej scenie z Bruno Ganzem w filmie Upadek). Zmieniła się komunikacja, a wraz z nią postrzeganie pojęcia nazi, które teraz równie dobrze może służyć do określenia kogoś, kto domaga się interpunkcji podczas kłótni, gdzieś w sekcji komentarzy (grammar-nazi). W to wszystko oczywiście wpisuje się łatwość ludzkiego zapominania rzeczy. Co przypomina mi moją rozmowę na VICE Polska z Pawłem Szypulskim, kuratorem i twórcą wizualnym, który poświęcił osiem lat na stworzenie albumu z pocztówkami Auschwitz (gdzie pierwsza została wysłana przez zwiedzających rok po wyzwoleniu więźniów): „Nawet po katastrofie życie toczy się dalej. Myślę, że te pocztówki i nawet selfie, właśnie o tym opowiadają; o miejscu, gdzie wydarzyła się sama śmierć, na którym w końcu rośnie trawa – przychodzą nowi ludzie i zwiedzają obóz zagłady, jak jakiś wakacyjny kurort – jakby nic się nie stało”. Dobrze wiemy, że Adolf Hitler na tyranozaurze jest żartem – tak jak nazi-zombie stają się tylko kolejnym upgrade’em do zombie. Bo jeśli naprawdę chcielibyśmy się przestraszyć nazistów, powinniśmy odpalić sobie niedawny Sala strachu z Patrickiem Stewartem i nieżyjącym już Antonem Yelchinem. Pokazanych w tym filmie nazistów można i należy się bać – agresywnych, łysych osiłków krzyczących o wyższości białej rasy, a nie kolesi w czarnych mundurach z czaszką i piszczelami na czapce. Ci drudzy już nie żyją. I bardzo dobrze. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj