Wczorajsza impreza nie powaliła naszych uszu na kolana. Ktoś zapyta - wczorajsza? Błąd? Raczej prowokacja. Transmisja live odbyła się za pośrednictwem CBS w nocy z niedzieli na poniedziałek, oczywiście czasu polskiego. Czyli przedwczoraj. Jednak, spieszę z wytłumaczeniem, nie była to transmisja, jak wielu sądzi, rozdania nagród Grammy, lecz transmisja wszelakich reklam, przedzielanych co jakiś czas wejściami na żywo ze Staples Center. Każdy, kto tamtej nocy chciał poznać laureatów, a nie dane mu było pojechać do Los Angeles, musiał liczyć się z sadyzmem osób odpowiedzialnych za realizację telewizyjną. Dlatego po dość marnym występie uwielbianej przeze mnie Alicii Keys i uwielbianego przez moje koleżanki Adama Levine z Maroon 5, położyłem się spać. Oglądanie dokończyłem następnego dnia, dzięki wszelakim youtubowym kanałom. Dlatego, jak gdyby nigdy nic, po prostu przyjmijmy, że ceremonia odbyła się wczoraj.

Grammy to taki trochę upośledzony kuzyn Oscarów. Nagrody oczywiście ważne, ale chyba jednak bez takiego prestiżu co filmowy krewny. O ile dość dobrze orientujemy się, który film i za co dostał Oscara, o tyle z Grammy trochę trudniej. Dowód? Potraficie wskazać najlepszy film zeszłego roku wg Amerykańskiej Akademii Filmowej? Cudnie. To teraz powiedzcie, kto przez amerykańską Narodową Akademię Sztuk i Techniki Rejestracji został uznany piosenkarzem roku 2012. Nie da rady? Nic dziwnego, skoro takiej kategorii po prostu nie ma...

[image-browser playlist="594543" suggest=""]

Tegoroczna ceremonia była zgoła inna od poprzedniej. W zeszłym roku opłakiwano śmierć Whitney Houston, która odeszła na krótko przed imprezą. Toteż gwiazdy oddawały hołd zmarłej piosenkarce - wspomnę tylko wdzięczną stylizację Rihanny, ale było takich odwołań dużo więcej. W tym roku nie bardzo było co opłakiwać przed ceremonią, za to po, stacja CBS jak najbardziej otrzymała powody do łez – tegoroczną transmisję oglądało około 30% mniej osób niż przed rokiem. Nieoficjalne źródła mówią, że to przez zakaz organizatorów, którzy zabronili wkładać gwiazdom wyzywających strojów.

W tym roku o statuetkę pozłacanego gramofonu wzbogacił się m.in. nowojorski zespół FUN, Beyonce (któraż to już atrakcja w tym roku?), Mumford & Sons i ktoś, kogo wcześniej całkiem nieźle znałem, czyli Gotye.

O ile trudno mieć pretensje do zwycięzców, na pewno można je mieć do organizatorów imprezy. Warstwa muzyczna pozostawiała wiele do życzenia. Najjaśniejszym punktem był zapewne występ powracającego w glorii i chw... przepraszam, w garniturze i krawacie, Justina Timberlake'a, który wspólnie z Jay-Z, znanym lepiej jako mąż Beyonce, wykonał m.in. swój najnowszy singiel. Zawiodła Rihanna, nie tylko wizualnie, ale również wokalnie. Niedosyt pozostawiła kolaboracja Alicii Keys z Maroon 5, którzy wykonali wspólnie "Daylight" i "Girl on Fire". Ta pierwsza podobała mi się zdecydowanie bardziej podczas Balu inaugurującego prezydenturę Obamy i to nie tylko dlatego, że tam nie waliła w bęben. Jak zwykle dużo było country, którego urok doceniają tylko Amerykanie, podczas gdy cały świat zastanawia się "po co" i "dlaczego" to robią. I z dziennikarskiego obowiązku trzeba odnotować, że na gali byli jeszcze Sting, Rihanna, Bruno Mars i młodzi Marleyowie w hołdzie staremu Marleyowi.

Ponad 80 kategorii, nagroda dla jednej z najsłabszych płyt w dorobku McCartneya, Gotye uznany za twórcę albumu alternatywnego... Grammy same dają preteksty, by nie traktować ich do końca poważnie. Oczywiście dobrze taką nagrodę dostać, ale nie zrobi ona z byle gwiazdki Eddiego Veddera. Dlaczego akurat jego? To właśnie słowa tego artysty wydają się być niezłą pointą dla powyższego tekstu. Lider Pearl Jam po otrzymaniu statuetki w 1996 roku powiedział: "Nie wiem, co to oznacza. Myślę, że nic".

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj