Banshee opowiada o Lucasie - byłym skazańcu i ekspercie w sztukach walki, który podszywa się pod zamordowanego szeryfa i wymierza swoją sprawiedliwość w małym miasteczku w Pensylwanii. Jednocześnie kontynuuje swoją kryminalną karierę, nawet gdy ściga go groźny gangster, którego zdradził wiele lat temu.
KAMIL ŚMIAŁKOWSKI: Czy według ciebie Banshee robi się coraz mroczniejsze?
IVANA MILIČEVIĆ: Mroczniejsze? Jeszcze mroczniejsze? To możliwe?
Tak mi się wydaje.
Moim zdaniem jesteśmy trochę jak wahadełko - idziemy w mrok i wracamy. Nie chcemy być ani zbyt mroczni, ani zbyt jaśni. Ten sezon moim zdaniem jest przede wszystkim głębszy. W wielu tego słowa znaczeniach. Dotyczy to przede wszystkim Lucasa, który staje się postacią znacznie doroślejszą. Dorasta.
A jak się zmienia twoja postać?
W zeszłym sezonie Carrie próbowała za wszelką cenę się trzymać. Ratować co się da. Trzymać wszystko w garści, nie stracić swego dotychczasowego życia. Tamten sezon zaczynała jako grzeczna Carrie, a kończyła jako ostra Ana. Teraz będzie kimś zupełnie nowym. A przy tym będzie próbowała odzyskać swoją rodzinę, bo przecież to jest najważniejsze. To, co najbardziej lubię w mojej postaci, to jej bycie matką.
Jak przyjęłaś to, że musisz pójść do więzienia?
Nie mogłam się tego doczekać. Nie dość, że mają świetne, wygodne stroje, to jeszcze dopiero tam mogłam się wyżyć. Mogłam przestać być grzeczną dziewczynką i dać komuś wycisk. Zobaczysz – walki w tym sezonie są o poziom lepsze niż te z poprzedniego.
Jak się czujesz w scenach walki?
Rewelacyjnie. Nie chodzi o jakieś zamiłowanie do przemocy, ale włączam wtedy tryb mamy-niedźwiedzicy i jestem niepokonana. Jestem absolutnie przekonana, że w takich sytuacjach dokładnie tak bym się zachowała. Jeśli tylko ktoś spróbowałby skrzywdzić moich bliskich, mogłabym zabić gołymi rękami.
Na co dzień jestem spokojną, grzeczną, nieszukającą kłopotów osobą, ale w takich sytuacjach budzi się we mnie bestia. Myślę, że większość kobiet tak ma. To chyba nic nadzwyczajnego.
A jak się przygotowywałaś do tych scen?
Odbyłam mnóstwo treningów. Najróżniejsze style walki z całego świata. Wszystko, co tylko moje ciało potrafiło znieść. Mamy tu świetnego trenera, wychowanka samego Bruce'a Lee, i naprawdę intensywnie trenujemy. Zresztą możecie to zobaczyć w internecie. Był taki filmik z treningu przy pierwszym sezonie.
Myślisz, że potrafiłabyś powalić jakiegoś twardziela?
Mówią, że mam mocne uderzenie prawą. Kto wie? Gdyby ktoś mnie zapędził do narożnika, mogłabym walnąć.
Trenujesz tak cały czas czy tylko przed zdjęciami?
Przed zdjęciami mocniej, a tak chodzę na pilates, różne lekkie, proste ćwiczenia. Wiem, że są tacy, którzy ciężko ćwiczą bez żadnych przerw, ale czasem mam po prostu ochotę na pizzę albo ciastka. I sobie nie żałuję.
Wracając do tych scen walki – jak długo kręcicie taką scenę? Wygląda to na wielki wysiłek.
Zwykle wyrabiamy się w ciągu kilku godzin. Pamiętaj, że mamy cztery kamery, które cały czas kręcą, więc wystarcza kilka dubli. Fakt, jestem po nich zmęczona, raz nawet skończyłam z podbitym okiem (sama sobie je podbiłam), ale warto.
W scenach walki ciekawe jest to, że twoje ciało nie ma pojęcia, czy to na serio, czy tylko udawanie. Twój mózg nie jest do końca pewien – ciało produkuje więc te same chemikalia, masz (tak samo jak w prawdziwej bójce) widzenie tunelowe, gdzie skupiasz się na tym, co przed tobą. Jak podczas wypadku samochodowego - jesteś maksymalnie skupiony. To niesamowite uczucie. Nie wiem czy dobre, czy złe, ale tak bardzo inne od codzienności.
Brzmisz tak, jakbyś mogła spuścić łomot Sarze Connor.
O, bez problemu pokonałabym Sarę Connor.
Czy w treningu pomaga ci doświadczenie w tańcu?
Ono nie jest takie wielkie; trochę w młodości tańczyłam, ale z pewnością nie tyle, ile niektórzy twierdzą w moich biogramach. Czy pomaga w scenach walki? Tak, to trochę jak taniec, tym bardziej że tak naprawdę nie robimy sobie krzywdy – trzeba to wszystko poukładać w sekwencje ruchów. W coś w rodzaju choreografii.
W twoich biogramach piszą też, że masz spore doświadczenie jako stand-uperka.
To akurat prawda. Tak wchodziłam w aktorstwo. I przyznam ci się od razu – dla aktora nie ma nic bardziej przerażającego od stand-upu. Nie "Banshee", nie sceny walki, nie sceny seksu – to wszystko drobiazg przy strachu przed stand-upem.
Czemu? Bo stoisz sama przed publicznością?
Dokładnie. Stoję i obiecuję im przed wyjściem na scenę, że ich rozśmieszę. Siedzą, patrzą, a ja widzę w ich oczach: "No, dawaj! Za to zapłaciliśmy! Ma być śmiesznie! Jedziesz!".
Kiedy ostatni raz stanęłaś tak przed publicznością?
Lata temu. Niech policzę... Dziewiętnaście lat temu. Do dziś lubię rozśmieszać ludzi, ale tamten świat nie jest wcale taki zabawny. Wystarczy pomyśleć o konkurencji. Tam każdy dla każdego jest przeciwnikiem. Wszyscy walczą o uwagę, o żart, o własny program w telewizji. To mroczny świat.
Więc wróćmy do Banshee. Jak to się stało, że dostałaś rolę Carrie?
Walczyłam o nią. Ostro. Początkowo producenci wyobrażali ją sobie raczej w typie "amerykańskiej szarlotki", cała obsada miała być w klimacie zdrowej amerykańskiej prowincji. Więc walczyłam – wytłumaczyłam im, że jestem dosyć amerykańska jak na ich potrzeby. I że potrzebują trochę egzotyki. Przyznali mi rację.
Osiem lat temu byłaś dziewczyną Bonda. Czy to miało jakiś wpływ na twoją dalszą karierę?
Nie było mnie w tym Bondzie dużo, ale oczywiście fani serii pamiętają i jestem częścią tej wielkiej rodziny. Nie żałuję tego doświadczenia. Ale to nie działa tak, że bycie "dziewczyną Bonda" otwiera jakieś następne drzwi.
Jak myślisz, czy kobiety lubią Banshee? Spotykasz się z jakimiś reakcjami?
Jasne, że lubią, i to babki w każdym wieku. Bo nawet babcie oglądają Banshee. Moja mama i jej koleżanki uwielbiają nasz serial. A poza tym, z tego co słyszę, dziewczyny oglądają to razem ze swoimi chłopakami – podobają im się wątki miłosne. Nie mają nic przeciwko takiej porcji przemocy. Może to dlatego, że wśród bohaterek jest sporo prawdziwych twardzielek. W sensie fizycznym, psychicznym, emocjonalnym.
Faktycznie, we wszystkim posuwacie się naprawdę daleko.
I ta kompletność jest dla mnie najważniejsza. Nie mam problemu ze scenami seksu czy nagości, bo mają tu sens i są równoważone innymi mocnymi scenami. Wszystko jest na tym samym poziomie intensywności, co rzadko się zdarza w amerykańskich produkcjach - bo tu przemoc jest ok, ale z seksem wciąż mają spore problemy.
A ty jak się czujesz w takich scenach?
Nie mam nic przeciwko. Kiedy zaczynaliśmy ten serial, byłam już naprawdę dorosłą kobietą – miałam trzydzieści siedem lat. Nie byłam dzieciakiem, który nie wie, co robi. Nigdy wcześniej nie kręciłam takich rzeczy, więc albo teraz, albo już nigdy. Scenariusz przekonał mnie, że te sekwencje naprawdę mają znaczenie dla pokazania więzi pomiędzy bohaterami. Scena seksu Carrie z mężem ma jasno pokazać, że ona tu wiedzie dobre, szczęśliwe życie, gdy to wszystko się zaczyna. Że wcale tego nie potrzebuje, nie tęskni. Nie pokazujemy tu seksu dla seksu, tylko to scena, która szybko i mocno demonstruje, jak dobre jest to małżeństwo. I jak jej jest w nim dobrze.
Samo kręcenie nie jest problemem. Robimy to w komfortowych warunkach, wśród ludzi, którzy sobie ufają, troszczą się o siebie i nie nadużywają swego zaufania. Najgorsze jest oczywiście, gdy potem widzi cię nagą cały świat, ale tak już musi być.
Drugi sezon Banshee można oglądać w Cinemax w każdą sobotę o 22.00.