Ulrich Seidl przyszedł na świat w 1952 roku w Wiedniu. Studiował m.in. dziennikarstwo i historię sztuki. W wieku 26 lat dostał się do prestiżowej szkoły filmowej w stolicy Austrii i wtedy też zaczął kręcić swoje pierwsze filmy dokumentalne. Po kontrowersjach związanych z "Balem" Ulrich opuścił szkołę. Według niektórych został z niej wyrzucony, on zaś twierdzi, że sam odszedł, gdyż otrzymał najniższą ocenę na roku. Seidl z uśmiechem wspomina, jak po latach i wielu sukcesach ta sama uczelnia przyszła do niego z propozycją miejsca w gronie pedagogicznym – jak sam reżyser mówi – "na ugiętych kolanach".
Do 2001 roku Seidl kręcił tylko i wyłącznie dokumenty… które dokumentami sensu stricto nie są. Mimo tego, że realizacją filmy te przypominają produkcje dokumentalne, to w dużej części są one inscenizowane. I tak w "Miłośniku biustów" główny bohater, nauczyciel matematyki Rene Repnik, zaprasza reżysera i widzów do śledzenia jego życia oraz wysłuchania jego poglądów. Ten pięćdziesięciolatek mieszkający ze starą i osłabioną matką, zbierający gazety z ulicy i ze śmietników tylko po to, by budować z nich wieże zajmujące prawie całe mieszkanie, w oczach widza jest żałosny – cały czas mówi o kobietach, o ich piersiach, udach, pośladkach. Zachwyca się ich ciałem, opowiada o swoich fantazjach – mówi o tym zarówno do kamery, jak i do swoich uczniów. W życiu prywatnym jednak jest on wycofany, wręcz niechętny na jakikolwiek związek lub bliskość. W rozmowie z matką wspomina o miłości platonicznej, która by mu odpowiadała. Sprzeczności można też doszukiwać się w tym, że Rene za każdym razem dokładnie szoruje swoje ciało, wyciera buty o każdą napotkaną wycieraczkę, a jednak zbiera ze śmietników gazety i rozkłada je po całym domu. W "Zwierzęcej miłości" reżyser przedstawia ludzi, którzy dla swoich zwierząt poświęcili całe życie towarzyskie. Tylko nimi się opiekują, zwierzaki są dla nich jedynymi przyjaciółmi i kompanami do rozmowy. Miłość ta jest tu ukazana co najmniej ironicznie. Bo przecież obserwujemy mężczyznę, który przywiązuje swojego psa do bieżni; bezdomnego człowieka kupującego królika, by zebrać więcej jałmużny; a także kobietę, która ze swoim huskym śpi, rozmawia i czyta mu listy miłosne. W tym filmie nie ma nic zwierzęcego, za to wszystko, co w ludzkim gatunku najstraszniejsze – nienawiść, samotność, zapomniane nadzieje i zaprzepaszczone marzenia.
Werner Herzog, wybitny niemiecki reżyser, po seansie "Zwierzęcej miłości" powiedział: "Nigdy nie przyglądałem się piekłu z tak bliska". Nie spodziewał się raczej, że seidlowskie piekło dopiero nadejdzie.
Nadeszło ono w 2001 roku za sprawą obrazu "Upały". Reżyser pokazuje w nim sześć różnych historii przeplatanych ze sobą w trakcie upalnego dnia gdzieś na przedmieściach Wiednia. Mimo tego, że to film całkowicie fabularny, to właśnie on uderza bardziej od dokumentów, które kręcił, gdyż pozostając przy dokumentalnej otoczce i naturalistycznej realizacji, historie są o wiele bardziej wstrząsające – bardziej brudne, bardziej naturalistyczne, bardziej ludzkie. W "Upałach" każdy z bohaterów prędzej czy później powie sobie, że przeżył straszny dzień – nieważne, czy to nastolatka, czy sześćdziesięcioletni mężczyzna, czy irytująca autostopowiczka. A gdy dzień dobiegnie końca, ostatnią kwestią podsumowującą cały film będą słowa "ludzie są tacy okrutni". Podobnie ma się sprawa z filmem "Import/Export", w którym dwójka młodych bohaterów - Olga i Paul - starają się znaleźć nawet nie tyle sens życia, co chociaż powód, dla którego mogliby żyć. Dlatego dziewczyna wyrusza z Ukrainy do Austrii, by znaleźć pracę. Paul z kolei, by znaleźć nowe zajęcie (po tym, jak został zwolniony z firmy ochroniarskiej, bo został pobity) i spłacić długi, zaczyna handlować ze swoim ojczymem automatami do gier w bloku wschodnim. Olga ląduje w szpitalu jako sprzątaczka, a Paul jest uzależniony od ojczyma daleko za granicą. Dla obu bohaterów jakakolwiek przyszłość jest zakryta mgłą szarej rzeczywistości.
Bo u Seidla nadzieja nie istnieje. Nie dlatego, że sam twórca jest pesymistą – wręcz przeciwnie. Austriacki reżyser jest bardzo otwartym, sympatycznym i wrażliwym człowiekiem. "Ci, którzy mówią, że gardzę ludźmi, nie rozumieją mnie. Moim zamiarem jest to, by widzowie zobaczyli siebie. Nie oceniam, raczej staram się pokazać ludzi w ich dążeniu do szczęścia. Jeśli ktoś ma problem z moimi filmami, może ma problem ze samym sobą" - mówi w wywiadzie dla "The Guardian". Może więc reżyser, pokazując brak siły i możliwości, by zrobić coś ze swoim życiem, próbuje przekonać widza, by ten wziął sprawy w swoje ręce.
Obserwowanie ludzi wyraźnie widać w kolejnym dokumentalnym filmie, "Jezu, ty wiesz", w którym reżyser obserwuje garstkę ludzi modlących się w kościele. Na samym początku kobieta ze złączonymi rękami w geście modlitwy mówi: "Boże, ten film pokaże ciebie". Reżysera to jednak nie obchodzi – on chce pokazać człowieka. I to człowieka w jednym z najbardziej intymnych momentów, czyli podczas rozmowy z Bogiem. To wtedy każdy z bohaterów wylewa swoje żale, przekazuje swoje przemyślenia oraz prosi o pomoc. Kamera stoi nieruchomo, obserwuje. To właśnie w "Jezu, ty wiesz" zaczyna się krystalizować styl Seidla, który znamy teraz. Nieruchome kadry, plastyczne wnętrza oraz symetria. To te elementy stały się charakterystyczne dla ostatnich dzieł Austriaka, czyli "Miłości", Wiary i Nadziei, które składają się na trylogię "Raju".
Tryptyk ten można uznać za jak na razie najlepsze dzieło Seidla – kolejne części pojawiały się w konkursach głównych m.in. w Cannes, Wenecji i Berlinie, a Wiara otrzymała nagrodę Jury podczas tego drugiego. Oczywiście Austriak nie byłby sobą, gdyby tytułowych cnót nie pokazał w swój oryginalny sposób – tak więc miłość jest naiwna, wiara ślepa, a nadzieja jest matką głupich. Nowością w owej trylogii jest mocne nakreślenie wątku – już nie obserwujemy wyrwanych z życia scen, a konkretne wydarzenia, które są kluczowe dla bohaterki (bo wszystkie główne postaci w trylogii to kobiety), w prostej, chronologicznej formie.
"Tryptyk o cnotach" wywołał na świecie wiele kontrowersji, głównie ze względu na dwie pierwsze części. "Miłość" opowiada o Austriaczkach, które szukają nowych wrażeń w seksturystyce. Seidl pokazuje, jak sprzedają się czarnoskórzy młodzieńcy i jak wiele Europejkom sprawia to radości. Z drugiej strony reżyser kreuje najbardziej żałosną postać w swojej filmografii – bohaterce nie można współczuć, nie można pochylić się nad jej krzywdą. Paradoksalnie, w Wierze Seidl tworzy z kolei najbardziej pozytywną postać ze wszystkich, które dotychczas wykreował. Paradoksalnie, bo nigdy tego nie robił. Paradoksalnie, bo z reguły filmy o fanatykach religijnych mają być prześmiewcze. W Wierze Anna Maria (główna bohaterka) jest osobą godną podziwu. Jest wytrwała, odrobinę głupia, ale ciągle wierząca w swoje ideały. I właśnie wtedy - podkładając kolejne kłody pod nogi bohaterki, którą da się polubić - Seidl wzbudza największe emocje.
U Ulricha Seidla wszyscy mają pod górkę – lekarze, nauczyciele, starsi, młodsi, kobiety, mężczyźni, biali, czarni, a nawet zwierzęta. Stwierdzenie "życie jak w filmie" nabiera u Austriaka innego znaczenia – nikt nie chciałby się znaleźć w świecie wykreowanym przez niego. Bo przecież reżyser kreuje jakiś świat. Mówi, podsuwa tezy, że obserwuje on rzeczywistość, pokazuje to, czego inni się wstydzą. Nie jest jednak obiektywny. Seidl obserwuje dziwactwa, odchyły, a także to, co ogólnie jest uznawane za mało atrakcyjne – ludzi starych, otyłych, czasem upośledzonych. Wkradając się w ich codzienne życie, obserwujemy siłą rzeczy ich najbardziej intymne chwile, jak siedzenie w toalecie czy uprawianie seksu. Gdy jeden z dziennikarzy spytał się go, czy przekracza jakieś granice (a jeśli tak, to jakie), Austriak odpowiedział tylko: "A są jakieś granice?".
Kolejny projekt reżysera to film dokumentalny o piwnicach Austriaków. Pierwsze skojarzenie to oczywiście Joseph Fritzl - i już skandal mamy gotowy. Ale prawdopodobnie o to chodzi. Nie bez powodu na stronie filmowca znajduje się napis "Ulrich Seidl – reżyser, scenarzysta, producent, podglądacz, mizantrop, cynik, pornograf, łajdak, prowokator, pesymista, humanista". Pewnie te słowa można odbierać tak jak jego filmy – albo jako cios brutalnej szczerości, albo z ogromnym dystansem.