Podczas tegorocznej gali otwarcia Tofifestu odbył się Bal u Rafała. Nigdy wcześniej nie miałam okazji, by zobaczyć Ralpha Kaminskiego w akcji, a śledzę jego karierę na bieżąco. Ta wiadomość ucieszyła mnie więc mniej więcej tak, jak Samuela L. Jacksona jedyny w swoim rodzaju fioletowy miecz świetlny. I muszę przyznać, że artysta nie zawiódł moich oczekiwań. I znalazł nawet chwilę, by odpowiedzieć na kilka pytań, choć musiał pędzić po koncercie na kolejny występ. Niektórzy z Was wiedzą, że jestem fanką k-popu. Napisałam o tym nawet kilka artykułów. Dlatego naprawdę doceniam, gdy piosenkarz jest w stanie śpiewać i jednocześnie wykonywać układ taneczny, który mógłby zastąpić porządny trening cardio. Ralph Kaminski niesamowicie poruszał się na scenie i miał przy tym tak spokojny głos, jakby śpiewał z luksusowego statku wycieczkowego, sącząc drinka z palemką. Tak naprawdę jedyne, co mnie frustrowało, to fakt, że nie mogłam wstać i zatańczyć razem z nim. Nie wypadało tego robić na eleganckiej gali, a poza tym przypominałoby to pogo, tylko uderzałabym w krzesła, a nie w metalowców. Lubię płytę Bal u Rafała, jednak muszę przyznać, że robi o wiele większe wrażenie na żywo. Po pierwsze, taki koncert działa na więcej zmysłów. Ralph Kaminski na scenie miał okazję opowiedzieć historię nie tylko za pomocą słów, ale również mowy ciała i scenografii. I z pewnością ją wykorzystał. Razem z dwoma tancerzami energiczną choreografią dopełniał opowieść, którą widzowie znali już ze słuchu, ani na chwilę nie zwalniając tempa. Co ciekawe, w pewnym sensie przypominało mi to taniec Wednesday z serialu Netflixa. Było dziwnie, ale Ralph Kaminski wydawał się w tym taki naturalny, że w żadnym momencie nie było to niezręczne.
fot. Maciej Wasilewski
Trudno także opowiedzieć o wrażeniach z gali otwarcia Tofifestu, nie wspominając o tym, jak Ralph Kaminski odbierał Złotego Anioła za Niepokorność Twórczą. Siedziałam tuż przed nim, więc miałam dobry widok na Dorotę Pomykałę, która koleżeńsko wykopała go z siedzenia, by wyszedł na scenę po nagrodę. Gdybyście nie wiedzieli – piosenkarz zadbał o muzykę w filmie Moje Stare, w którym aktorka zagrała jedną z głównych ról. Poza tym nawet grzane wino na Jarmarku Dominikańskim w Gdańsku nie rozgrzewa z taką siłą jak Dorota Pomykała, dojrzała artystka z długim stażem, wiwatująca z całych sił na cześć swojego młodszego kolegi. Nie możecie się więc dziwić, że jedno z trzech pytań, które miałam szansę zadać Ralphowi, dotyczyło właśnie jego relacji z Dorotą Pomykałą i Dorotą Stalińską, które grały w filmie Moje Stare. Poprosiłam go, by opowiedział o niej coś więcej. 
Moją fanką, tak jak ubrałaś to w słowa, jest przede wszystkim pani Dorota Pomykała. Z kolei pani Dorota Stalińska udaje niedostępną, przynajmniej mam taką nadzieję [śmiech]. Ale kocham je obie. Cieszę się, że miałem okazję poznać je bliżej.
Drugie pytanie dotyczyło mojej ulubionej piosenki z albumu, którą miałam okazję posłuchać na żywo. Choć Krystyna nie przypadła do gustu wielu krytykom, ja zawsze znajdowałam w jej nutach komfort. Powiedziałam Ralphowi, że ten utwór zawsze zabierał mnie w wyobraźni do ogrodu mojej babci albo na rodzinnego grilla. Nietrudno zgadnąć, że do tej pory Krystyna odprężała mnie, prowadząc w bezpieczne miejsce. Jednak na żywo, razem z zapowiedzią babci Ralpha, ta piosenka wydała mi się o wiele bardziej wzruszająca niż wcześniej. Poprosiłam więc, by twórca sam opowiedział mi, jak właściwie przebiegał proces tworzenia tego utworu, bo chciałam poznać go od podszewki. 
Chciałem oddać hołd mojej babci za życia. Pragnąłem, by ta piosenka była pozytywna, ale także wzruszająca. Od początku myślałem także o tym, jak przenieść ten utwór na język filmowy i za pomocą teledysku zabrać widzów do zakamarków mojego dzieciństwa. Warto też zwrócić uwagę na ptaszki w tle: to prawdziwe dźwięki z ogrodu mojej babci, które nagrałem na dyktafon. Bo właśnie to miejsce jest dla mnie najbardziej magiczne na świecie.
W jakiś sposób spodobał mi się fakt, że najwyraźniej dla wielu osób, w tym mnie i Ralpha, ogród babci jest jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie może odwiedzić człowiek. Przy tym nawet Disneyland wypada blado. 
Fot. Wojtek Szabelski / szabelski.com
+2 więcej
Na końcu odniosłam się do rozmowy, którą Ralph odbył z portalem Onet. Powiedział w niej coś, co mnie bardzo zainteresowało: że ludzie tęsknią za starym Ralphem. Gdy po raz pierwszy to przeczytałam, musiałam aż sprawdzić, ile artysta ma właściwie lat, skoro niektórzy już mówią o jego muzyce tak, jakby od czasu wymyślenia Sylwestra śpiewał co roku u boku Maryli Rodowicz. Szczerze powiedziałam mu, że z mojego punktu widzenia to trochę szalone mówić o starym Ralphie, gdy dopiero wydał czwartą płytę. 
Też mnie to trochę szokuje. Ostatnio miałem taką sytuację, że podeszła do mnie dziewczyna i poprosiła o zdjęcie. Po pstryknięciu foty spytała się, czy może mi coś powiedzieć. Zgodziłem się, licząc może na kolejny komplement [śmiech], ale zamiast tego usłyszałem, że wolała to, co robiłem kiedyś i nie podoba jej się to, co robię teraz. Cały czas się rozwijam i doskonale rozumiem, że niektórzy mają sentyment do moich pierwszych utworów, szczególnie gdy towarzyszyły im na przykład w trudnych momentach. Sęk w tym, że to się powtórzy. Za parę lat będą osoby, które poznały mnie przez Bal u Rafała i będą żałować, że znowu robię coś trochę innego, na przykład już nie tańczę. To nieuniknione. Jeden z moich idoli powiedział kiedyś, że nie możemy być zakładnikami swoich słuchaczy, ponieważ przestaniemy się rozwijać. I ja w to wierzę. Dla mnie, jako artysty, zawsze najważniejsze będzie to, by robić coś ciekawego. A to, że to się komuś nie będzie podobać, jest zupełnie normalne. Mnie też nie wszystko się przecież podoba.
Życie artysty zawsze wydawało mi się trudne, bo niełatwo jest obiektywnie ocenić jakość swojej pracy. W końcu sztuka nigdy nie jest zero-jedynkowa. Jednak według mnie niezaprzestawanie tworzenia jest już samo w sobie jakimś sukcesem. Choć niektórzy uważają, że Tim Burton skończył się już jakiś czas temu, ja nadal chcę oglądać jego kolejne filmy, nawet jeśli mają mi się nie podobać. Bo nie ma chyba nic smutniejszego niż artysta, który przestaje tworzyć. Szczególnie jeśli kieruje nim obawa, że nie jest w stanie stworzyć już nic lepszego od tego, co zrobił wcześniej. Bo i nie o to chodzi w samej sztuce, by za każdym razem była idealna i gotowa do spożycia przez konsumenta jak frytki z McDonalda.  Choć niektórzy tęsknią za starym Ralphem Kaminskim, ja zdecydowanie do nich nie należę. Przynajmniej nie teraz. Zostaje mi tylko poczekać na after Balu u Rafała, po którym może zmienię zdanie. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj