Listopad 2014 to przede wszystkim dwa wielkie blockbustery: Igrzyska śmierci: Kosogłos - Część 1 i Interstellar. Polskie kino reprezentowało Dzień dobry, kocham cię!, Serce, serduszko i wyprawa na koniec świata oraz Obywatel.

Obywatel

Jan Stąpor: Ten film jest tak bardzo chybiony pod wieloma względami, że naprawdę brak słów. Właściwie próżno szukać w nim jakichkolwiek pozytywów: młody Stuhr gra podobnie co jego ojciec, strojąc głupie miny niczym ryba przedwcześnie wyłowiona ze stawu, humor plasuje się na poziomie wiadomości wieczornych, zaś cała fabuła jest bez namysłu poszatkowana niczym cebula, od której z piskiem chce się płakać. Najbardziej chyba jednak boli mnie, że jest to film współfinansowany przez PISF… czyli z kieszeni podatników.

Jędrzej Skrzypczyk: Ja na "Obywatelu" bawiłem się świetnie! Stuhr to taki polski everyman, może niekoniecznie mojego pokolenia, nawet nie moich rodziców, ale tego jeszcze wcześniejszego - dla nich podróż w przeszłość może okazać się świetną przygodą. Podczas premiery w Gdyni Jerzy Stuhr mówił o tym, że nie wybaczyłby sobie, gdyby nie pokazał wszystkich momentów z historii Polski, które chciał zawrzeć w "Obywatelu" - stąd to poszatkowanie. Ja to kupuję.

Malwina Sławińska: Podzielam zdanie Jędrzeja. "Obywatel" to nie jest typowa komedia i trzeba o tym pamiętać, zabierając się za jego oglądanie. To podróż sentymentalna do przeszłości, dosyć przewrotna, przez co przyjemnie się w niej bierze udział, a także refleksja nad nami, Polakami, obejmująca nasze wady, wszelkie przywary i stereotypy. Do tego film jest fajnie obsadzony - zwłaszcza Sonia Bohosiewicz robi wrażenie.

Beata Zawadzka: Film obejrzałam z sentymentem. Dorastałam w tamtej rzeczywistości i dobrze ją pamiętam. Śmiech przez łzy to coś, co jest dla mnie nieodłącznie związane z tą produkcją.

Michał Kaczoń: Zgadzam się z przedmówcami. Mimo że "Obywatel" to film nie w pełni udany (w pewnym momencie nawarstwienie niefortunnych zbiegów okoliczności przekracza dopuszczalną normę), to jednak na pewno niezwykle ciekawy. W przewrotny sposób rozlicza się z wieloma przywarami Polaków i bolączkami naszego narodu.

[video-browser playlist="615333" suggest=""]

Mapy Gwiazd

Jan Stąpor: Mam problem z Cronenbergiem, u którego często pomimo (mniej lub bardziej) ciekawego i groteskowego scenariusza zawsze jednak widać te swoiste "prześwity" spowodowane niskimi budżetami - tutaj było podobnie. Dosyć nierówny i w pewnym sensie sterylny obraz ratuje - oczywiście - Julian Moore, Pattinson, który już od pewnego czasu dobitnie udowadnia, że potrafi zerwać z wizerunkiem wampira z tandetnej opowiastki dla młodzieży, no i oczywiście Mia Wasikowska, która jest najjaśniejszym punktem całej produkcji.

Jędrzej Skrzypczyk: Dla mnie kolejna świetna premiera tego miesiąca! Cronenberg wraca na wyżyny swoich umiejętności, kręcąc film niekoniecznie w swoim stylu. To pierwszy film tego reżysera zrobiony w USA i od razu dostaje się Stanom bez pardonu. A przy tym jest to chyba najzabawniejszy film roku, lecz humor tutaj jest czarny jak smoła. Ostatecznie jednak po wyjściu z sali więcej zostaje przykrych przemyśleń niż śmiechu na twarzy, gdyż Cronenberg już tutaj zwiastuje koniec świata - jego dalszy ciąg widzimy w "Cosmopolis".

Malwina Sławińska: Jednym słowem opisałabym go jako intrygujący. Fanką Cronenberga nie jestem, ale "Mapy Gwiazd" polecam obejrzeć choćby dla obsady. Julianne Moore zagrała tam jedną ze swoich najlepszych ról, Mia Wasikowska po raz kolejny udowodniła, że ma zadatki na świetną aktorkę, a Robert Pattinson – że w ogóle potrafi grać. Sama tematyka jest bardzo na czasie, a podejście do niej - odważne i prowokujące.

Anna Kurda: Trochę inny Cronenberg – wizualnie nieco bardziej subtelny i wysmakowany niż dotychczas, ale w przesłaniu ostry jak nigdy. Intrygujące, wciągające dzieło, obnażające zgniliznę hollywoodzkiego światka ukrytą pod powierzchnią blichtru. Choć właściwie może nie tylko hollywoodzkiego… Do tego świetna obsada: o Julianne Moore i Mii Wasikowskiej już tu wspominano, jak najbardziej zasłużenie. Mnie jeszcze cieszy John Cusack, który dostał szansę, by po trochę słabszym okresie znów powalczyć o miejsce w głównym nurcie.

Dawid Rydzek: Cronenberg nigdy filmów w Hollywood nie robił, więc być może dlatego jego satyra na to środowisko nie była tak błyskotliwa, jak byśmy tego chcieli. To w ogóle chyba kwestia oczekiwań - gdyby robił go każdy inny reżyser, pewnie byłby uznany za całkiem niezły, ale skoro sygnuje go swoim nazwiskiem Cronenberg, jest zawód.

[video-browser playlist="629495" suggest=""]

Interstellar

Jan Stąpor: Byłem bardzo ciekaw, co wyjdzie z eksperymentu Nolan + rasowe SF, i właściwie wciąż trudno jest mi jednoznacznie zdefiniować swoje odczucia. Z jednej strony był to niedorzecznie patetyczny bełkot na czele z Matthew McConaugheyem oraz fatalnymi wyborami castingowymi, z drugiej zaś świetnie i ciekawie zwizualizowana space opera z Rustem Cohle'em w kosmosie.

Jędrzej Skrzypczyk: Film Nolana arcydziełem nie jest, ale po każdym seansie (widziałem już trzy razy) coraz mocniej i bardziej rozumiem zamysł reżysera. I uwielbiam to, że Nolan, zawsze sięgając powyżej tego, co znamy, mocno trzyma się swoich zasad oscylujących wokół miłości, chęci naprawy czegokolwiek czy sumienia. A przy tym to jego chyba najbardziej poruszające widowisko - zarówno pod względem widowiskowości, jak i uczuć wylewających się z ekranu. Z drugiej strony boję się, co Brytyjczyk może zrobić w kolejnym filmie, bo poziom pretensjonalności i "głośność" "Interstellar" zbliżały się do niebezpiecznej granicy, której przekraczania specjalistą stał się ostatnio Terrence Malick.

Marcin Zwierzchowski: Siła filmów Nolana tkwiła w dwóch aspektach: tym, że były to zniewalające widowiska, oferujące po prostu rozrywkę à la opad szczęki, jak scena w rotującym korytarzu z "Incepcji", oraz historiach bohaterów, o które zawsze dbano, które nas wciągały, były poruszające i bardzo prawdziwe, jak Mal i Cob z wspomnianego filmu. W "Interstellar" zabrakło tego drugiego. Film jest wizualnie perfekcyjny, momentami ociera się o geniusz, ale nie ma duszy.

Anna Kurda: Zazdroszczę trochę moim przedmówcom, że potrafią napisać cokolwiek pozytywnego na temat najnowszego dzieła Christophera Nolana. Ja bowiem, niestety, zawiodłam się totalnie. Widać każdy, nawet najlepszy twórca musi kiedyś zawieść uczucia swoich fanów… Siłą filmów tego amerykańskiego reżysera była zawsze żelazna logika świata przedstawionego – nawet w najbardziej szalonym scenariuszu (patrz: "Incepcja") trudno było znaleźć jakiekolwiek logiczne dziury: Nolan potrafił uprzedzić i przewidzieć wszystkie pytania i wątpliwości widzów, wyjaśnić reguły rządzące jego filmowymi światami. Tymczasem "Interstellar" pełen jest takich dziur, nielogiczności i absurdów. Z takim scenariuszem ten film nie mógł się udać! Dziwi tylko, że narracyjny perfekcjonista Nolan pozwolił sobie na taki bubel. Do tego doszły kiepskie dialogi, stanowczo za dużo patosu, fatalny monolog na temat miłości i niemal całkowicie płaskie postacie, których życiowe wybory i decyzje trudno zrozumieć… Niemniej, jako prawdziwa fanka, wybaczam Panu Nolanowi potknięcie i czekam na kolejny film. Oby poziomem przypominał dzieła sprzed "Interstellara"…

Michał Kaczoń: Do "Interstellara" mam dychotomiczne podejście. Z jednej strony porwał mnie i wciągnął do swojego świata na tyle, bym z emocjami oglądał poczynania bohaterów. Z drugiej zgadzam się z przedmówcami, którzy zarzucają filmowi zbyt wiele dziur logicznych. Moim zdaniem Nolan jednak potrafił tak zamanewrować uwagą widza, że w trakcie seansu te elementy aż tak mocno nie kłują w oczy. Niemniej do perfekcjonizmu "Incepcji" daleka droga.

Dawid Rydzek: Powtórzę metaforę wielokrotnie przytaczaną przez rozmaitych recenzentów. Nolan próbował w Interstellar sięgnąć gwiazd... i nie sięgnął.

[video-browser playlist="629497" suggest=""]

Dzień dobry, kocham cię!

Beata Zawadzka: Blondynka z Playa i koszmar "polskiej komedii romantycznej", czyli coś, czego Polacy zdecydowanie NIE POTRAFIĄ ROBIĆ!

[video-browser playlist="629499" suggest=""]

Lewiatan

Jędrzej Skrzypczyk: Nie jest to może poziom "Powrotu", ale Andriej Zwiagincew cały czas poraża sowim zimnym, ironicznym spojrzeniem. Film oczywiście nie do zobaczenia w Rosji, co w sumie nie dziwi, zważywszy na okrutne traktowanie praktycznie każdego z bohaterów. Bo jeśli komuś nie dzieje się krzywda, to na pewno jest po stronie "tych złych". Tak wygląda Rosja w oczach Zwiagincewa.

Michał Kaczoń: Pełna zgoda. Zimny, gęsty klimat filmu przyciąga uwagę, jednak nawet on nie jest w stanie sprawić, by do obrazu nie wkradło się parę przydługich fragmentów, które należałoby przyciąć dla lepszego odbioru całości.

[video-browser playlist="629501" suggest=""]

Głupi i głupszy bardziej

Jan Stąpor: Film, który w dość obrazowy sposób udowadnia, że pod wpływem nostalgii nie powinno się kręcić, jednocześnie pokazując, że głupiej już się chyba nie da.

Michał Talaśka: Zgadzam się z przedmówcą - film jest nieśmieszny i nudnawy.

Beata Zawadzka: Niechcący obejrzałam. Kajam się i nigdy więcej.

[video-browser playlist="629503" suggest=""]

The Two Faces of January

Bogusz Dawidowicz: Psychologiczny thriller nawiązujący do twórczości Hitchcocka i kina noir. "Rozgrywka" nie jest w stanie sprostać porównaniom do klasyki, ale jej niespieszna narracja i wysmakowane kadry mogą spodobać się wielbicielom czarno-białych kryminałów.

[video-browser playlist="613799" suggest=""]

Igrzyska śmierci: Kosogłos - Część 1

Marcin Zwierzchowski: Dostaliśmy pół filmu i teraz trzeba rok czekać na drugą część. Rozbicie fabuły książki na dwa obrazy było niepotrzebne, bo dłużyzny w pierwszym "Kosogłosie" są aż nazbyt widoczne. Dzieje się niewiele, choć ogląda się przyjemnie. Wciąż jednak ma się świadomość, że właśnie podano nam przystawkę, a danie główne dostaniemy za 12 miesięcy.

Jędrzej Skrzypczyk: Pierwsza część "Kosogłosa" jest jak agitka z 13. dystryktu: brzydka, tandetna, źle napisana i nieprzekonywująca zupełnie nikogo. Ale ma Katniss…

Joanna Malita: Dopisuję się do chóru, że zupełnie niepotrzebny ten podział na dwa filmy. Przydługi i nudny wstęp do czegoś ciekawego - zwłaszcza gdy się czytało książkę i wie się, co będzie dalej. Ale scena, w której Katniss śpiewa "Are you, are you", robi cały film (mam toto zapętlone od trzech dni w odtwarzaczu).

Michał Kaczoń: Tak, niepotrzebne wydłużenie tego filmu czuć było już od pierwszych minut seansu, jednak parę pojedynczych scen, w tym wspomniany utwór "The Hanging Tree", sprawiło, że seans należy zaliczyć do udanych. Mając jednocześnie nadzieję, że za rok dostaniemy już prawdziwą jazdę bez trzymanki.

[video-browser playlist="629239" suggest=""]

Serce, serduszko i wyprawa na koniec świata

Jan Stąpor: Dawno nie miałem przyjemności oglądać tak uroczego, a jednocześnie naiwnego i wciągającego w swoją rzeczywistość filmu, który do tego stopnia by mnie porwał. Naprawdę bajkowy, ciepły i świetnie zrealizowany obraz. Jeżeli jeszcze nie miało się okazji obejrzeć, to koniecznie trzeba nadrobić!

Michał Kaczoń: Niestety nie podzielam powyższego, pozytywnego zdania o najnowszym filmie Kolskiego. Uroczy, naiwny i wciągający był jedynie w kilku urzekających momentach. Przez resztę seansu mieszał się z przesadą, kiczem oraz tandetą.

[video-browser playlist="629505" suggest=""]

Wolny strzelec

Jan Stąpor: Od duetu Gilroy-Gyllenhaal nie spodziewałbym się tak dobrego filmu, zwłaszcza pod względem poruszanych zagadnień etyczno-moralnych, przez który po wyjściu z kina czułem się, jakbym został oblany ekskrementami. Solidny policzek od filmu - od czasu do czasu to jest to!

Marcin Zwierzchowski: Bardzo ciekawy obraz współczesnych mediów i świetna rola Jake’a Gyllenhaala, który jest tu autentycznie przerażający. Choć z nóg mnie nie zwaliło, jakoś też nie odczuwam ochoty obejrzeć "Strzelca" jeszcze raz, a to zawsze jest dla mnie miara jakości historii. Ciekawe, dobrze zrealizowane, ale niewiele ponad to.

Michał Kaczoń: Intrygujący, przewrotny i wciągający. Kiedy chce, jest niezwykle humorystyczny, by w następnych sekwencjach przerażać dobitnym ukazaniem maksymy "po trupach do celu". Niezwykle wyrazisty, tak jak i rola Gyllenhaala.

Dawid Rydzek: Gyllenhaal po raz kolejny rewelacyjny. Sam film może niezbyt odkrywczy, ale znakomicie się go ogląda.

[video-browser playlist="629243" suggest=""]

November Man

Bogusz Dawidowicz: Przyzwoite kino szpiegowsko-sensacyjne pod batutą Rogera Donaldsona, który nieźle odnajduje się w tych klimatach - wystarczy przywołać "Bez wyjścia" czy "Rekruta". Pierwsze skrzypce gra Pierce Brosnan, który wciela się w byłego agenta CIA. Znajdziemy nawet kilka nawiązań do jego najważniejszej roli, w tym dowcip dotyczący Daniela Craiga. Dodatkowo partnerką Brosnana uczyniono piękną Olgę Kurylenko, a jak wiemy, ma ona już doświadczenie we współpracy ze szpiegami ("Quantum of Solace"). "November Man" zdecydowanie nie jest wielkim kinem - miejsce akcji osadzone w Belgradzie i niektóre ujęcia mogą przywodzić na myśl filmy direct to DVD/VOD, ale fani szybkiej, bezpretensjonalnej akcji powinni być zadowoleni.

Michał Kaczoń: Pełna zgoda. "November Man" to przyzwoite, żwawe kino szpiegowskie, niepróbujące być niczym więcej. Tempo akcji zwycięża więc nad sensownością niektórych zdarzeń, ale całość łyka się bezproblemowo, a seans przysparza pozytywnych wrażeń.

[video-browser playlist="629507" suggest=""]

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj