ADAM SIENNICA: Wszyscy mówią o Selenie Gomez, Martinie Shorcie czy Stevie Martinie, ale to o tobie powinniśmy rozmawiać! Ty stoisz za tytułowym budynkiem, więc bez ciebie nie byłoby tego serialu, prawda?
PATRICK HOWE: [śmiech] Zgadzam się z tobą. Też lubię tak na to patrzeć. Wiadomo, że ludzie przede wszystkim czerpią rozrywkę ze śledzenia historii i patrzenia na znanych aktorów, ale gdyby to wszystko było nakręcone na tle czarnej kurtyny i kilku krzeseł, nie byłoby to tak interesujące. To wszystko potrzebuje przestrzeni, by ożyć.
Strajk sprawia, że aktorzy nie mogą udzielać wywiadów, więc to inni pracownicy z tej branży mogą w końcu stanąć w centrum medialnego zainteresowania – ci odpowiadający za kostiumy, charakteryzację czy scenografię.
Prawda. Zawsze warto opowiadać o pracy artystów działających za kulisami.
Podczas seansu 3. sezonu serialu Zbrodnie po sąsiedzku zaskoczyła mnie... wielka złota kobra na wejściu do apartamentu Bena Glenroya. Jak podszedłeś do stworzenia świątyni ku czci jego wielkości?
Świetnie się bawiłem, wymyślając tego dużego węża. Nasz showrunner John Hoffman powiedział, że mogę używać wizerunku węża tyle, ile chcę, skoro Ben Glenroy grał CoBro. Wziąłem to sobie do serca i stwierdziłem, że albo idziemy na całość, albo dajemy sobie spokój. Przeważnie podczas kręcenia nie robimy ujęć całej sceny, tylko filmujemy na zbliżeniach, więc nie mamy wielu okazji, by podkreślać wielkość otoczenia. Gdy dostałem w końcu taką szansę, wykorzystałem ją. Dodatkowo w scenariuszu dopisana była wskazówka: "Miejsce w stylu Hard Rock Cafe z gadżetami oddającymi hołd Benowi Glenroyowi". To wystarczyło.
Opisy w scenariuszu były ogólnikowe?
Zazwyczaj uwagi i notatki nie są tak szczegółowe, jak w tym przypadku, więc byłem szczęśliwy, gdy dowiedziałem się, że ma być tutaj dużo gadżetów. Dodatkowo wiedzieliśmy, że w siódmym odcinku dojdzie do ich wyprzedaży. Staraliśmy się więc wypełnić przestrzeń rzeczami, którymi bohater oddaje hołd samemu sobie i karmi swój narcyzm.
Dla wielu osób może to być zaskakujące, że scenograf musi rozumieć postaci i ich historię, aby wykonywać swoją pracę prawidłowo. Zgodziłbyś się z tym?
Jak najbardziej! Cała moja praca bierze się ze scenariusza, researchu oraz rozmów na temat postaci. Szukam więc inspiracji i na przykład trafiam na rzeczy, które pasowałyby do CoBro. Wówczas robię szkice i nasi ludzie budują to od zera.
A do tego twoja praca jest narzędziem opowiadania historii. Świetnie to widać na przykładzie mieszkania Mabel, które odzwierciedla jej wewnętrzny stan i na przestrzeni sezonów przechodzi przemianę wraz z nią.
Tak. To była dobra szansa na coś takiego. Przez dwa sezony pokazywaliśmy ją jako osobę zagubioną. To był okres przejściowy w jej życiu, podczas którego musiała odnaleźć siebie i jednocześnie wyremontować mieszkanie. Zaskoczeniem było to, że ona nie remontowała go dla siebie, ale po to, by je sprzedać. Widzowie dowiadują się o tym na koniec pierwszego odcinka. To pozwala im zrozumieć, dlaczego mieszkanie wygląda ładnie i schludnie, ale nie ma w nim nic osobistego. Świadomie więc tworzyliśmy je tak, by mogło trafić do potencjalnych kupców.
Ciekawi mnie twoje podejście do szczegółów. Mieszkanie Loretty granej przez Meryl Streep jest przepełnione wieloma detalami, które opisują jej postać.
Mieliśmy dość ogólne informacje – że to kawalerka, w której mieszka od dawna. Sam mieszkałem w Nowym Jorku na małym metrażu, więc wiem, jak to jest. Zrobiłem listę tego, co chciałem zawrzeć w tej przestrzeni. Zależało mi na tym, by ściany miały określone wzory, więc każda z nich miała inną tapetę, a niektóre nawet więcej niż jedną. Szukałem drobiazgów, które pozornie nie miały ze sobą wiele wspólnego, ale były ładne, na swój sposób magiczne i dobrze do siebie pasujące. Ostatecznie chcieliśmy to wypełnić tak, by nie sprawiało wrażenia zapchanego czy babcinego. Miało być to miejsce ciepłe i uduchowione. Te wszystkie elementy na to wpłynęły.
Inspirujesz się więc własnym życiem, by zbudować coś prawdziwego?
Oczywiście. Ostatnie 40 lat żyłem w mieszkaniu o podobnej, ograniczonej przestrzeni. Czerpię z własnego doświadczenia zawsze, gdy to możliwe. Przy mieszkaniu Loretty chciałem osiągnąć pewną ciepłą, magiczną otoczkę.
Z uwagi na tak dużą liczbą szczególików w jej mieszkaniu ciekawi mnie, jak długo trwa budowa takiej scenografii?
Mieliśmy to szczęście, że mogliśmy nad tym pracować dłużej, niż zazwyczaj to bywa w amerykańskich serialach. Część scenografii musiała być gotowa przed pierwszym odcinkiem, ale całość dopiero przed nakręceniem piątego – to wówczas widzowie zobaczą mieszkanie bohaterki. Ten czas pomiędzy odcinkami pozwolił nam na dodanie kolejnych warstw w tej scenografii. Podczas pracy nad czwartym odcinkiem mogłem pokazać tę scenografię samej Meryl, by zobaczyć, czy poczuje związek emocjonalny z tym miejscem i czy będzie mieć jakieś uwagi, które chętnie wprowadzę. Bardzo się jej spodobało, a uwagi miała niewielkie. Uznała, że kilka przedmiotów było zbyt ekstrawaganckich dla postaci Loretty. Nie było problemu, by je usunąć.
Jak wygląda twoja współpraca z aktorami? Tak jak ta z Meryl?
Taka sytuacja to zwykle kurtuazja z mojej strony. Zazwyczaj nie daję aktorom możliwości ingerowania w scenografię. Chciałem zrobić ten wyjątek dla Meryl, bo dla mnie to była okazja, by bezpośrednio z nią pracować. Zabiegałem więc o tę interakcję. Byłem szczęśliwy, że mogłem jej wyjaśnić decyzje, które podjęliśmy, i trochę podebatować z nią na ten temat. W tym aspekcie świetnie się z nią pracowało.