Znana nam era twardzieli w kinie akcji rozpoczęła się w latach 80., kiedy to pojawiały się takie osoby jak Arnold Schwarzenegger, Bruce Willis, Chuck Norris, Sylvester Stallone, Dolph Lundgren oraz Jean Claude Van Damme. Lata 90. to natomiast największy rozkwit gatunku i kolejne gwiazdy na ekranie – Wesley Snipes i Steven Seagal. Naturalnie można byłoby wgryzać się w szczegóły i wymienić jeszcze sporo nazwisk, lecz ci wspomnieni to nazwiska z wyższej półki. Wszyscy święcili triumfy do końca lat 90., kiedy powoli coś zaczynało się w tej materii zmieniać.

Przełom XX i XXI wieku pokazuje nam, że coś złego dzieje się z kinem akcji. Powoli spada ono z piedestałów prosto w bagno przeciętności. Odchodzą od niego filmowcy, którzy mieli pomysły i talent do napisania przyzwoitego scenariusza oraz wizję emocjonującego filmu akcji. W rezultacie poziom obniża się dość gwałtownie. Bohaterowie naszego dzieciństwa zaczynają brodzić w kliszach gatunku, nie spełniając - wysokich przecież wciąż - oczekiwań. Scenarzyści przestają się wysilać, powielając pomysły i nie dając nam niczego świeżego ani ekscytującego. Czy można się zatem dziwić, że z coraz większą prędkością odchodziliśmy od tego kina?

Na początku XXI wieku Seagal, Lundgren i Van Damme zostali królami rynku DVD, okazjonalnie pojawiając się na wielkim ekranie w małych rolach. Każdy ich film prezentował ciągle to samo, ale z mniejszym czynnikiem efektowności. Obaj panowie przestali imponować umiejętnościami, czego też zasługą było i jest zatrudnianie amatorów za kamerą. Kino akcji przestało się rozwijać, a nawet zanotowało spory regres. Fani, głównie przez sentyment, kontynuują oglądanie ich dzieł, ale ich również jest coraz mniej.

[image-browser playlist="594384" suggest=""]
©2011 5USA

Schwarzenegger poszedł w politykę, Norris przeszedł na emeryturę, a Stallone zaczął eksperymentować. Zauważmy, że w jego wypadku filmy z lat 2001-2003 poziomem nie odbiegały od tych na DVD. Klapa za klapą sprawiła, że zaczął uważniej dobierać scenariusze i prawdopodobnie dlatego też uratował swoją karierę. W utrzymaniu statusu pomogli mu John Rambo i Rocky Balboa, czyli wskrzeszenie postaci sprzed lat. Później przyszedł okres na "Niezniszczalnych", którzy pokazali, że nadal lubimy starych bohaterów.

Początek roku 2013 udowadnia, że zmierzch tej ery kina nigdy nie był aż tak blisko. Kompletne klapy finansowe filmów Arnolda Schwarzeneggera, Sylvestra Stallone'a i Jasona Stathama są niezwykle sugestywne. Wygląda na to, że w pojedynkę panowie nie mają takiej siły przyciągania jak kiedyś. Jednocześnie pamiętajmy, że obecnie mamy inne czasy. W latach 90. szliśmy na film, bo w głównej roli widzieliśmy nazwisko będące gwarancją jakości. Dzisiaj jesteśmy bardziej wybredni, nasz gust pod wpływem kolejnych obejrzanym produkcji staje się bardziej wytrawny i znane nazwiska niewiele dają. Analizując recenzje filmów wygląda na to, że problem leży też w samych opowieściach – sztampowych, pozbawionych emocji i napięcia. Najbardziej jednak na Zachodzie razi naśmiewanie się z własnego wieku. Nie da się ukryć, że mamy problem z akceptowaniem podstarzałego Schwarzeneggera i Stallone'a w roli twardych bohaterów – aby nie kręcić nosem, potrzebujemy ciekawej historii, która pokaże nam coś nowego, a nie tylko przypominania, że są na to za starzy.

Wyjątkiem w tym gronie jest Bruce Willis. Ciągle z powodzeniem buduje kino akcji, dając widzom kawał solidnej rozrywki i odnosząc sukcesy, ale jednocześnie nie zamyka się w tym gatunku. Udowadnia, że ma wielki talent aktorski, grając w kinie artystycznym (ostatnio u Wesa Andersona w "Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom"), a nawet w komediach. Skutek bywa różny, ale dzięki temu widzowie nie kojarzą go z jednym typem bohatera i wciąż jest na topie. Naturalnie, gdyby to się miało zmienić, zawsze pozostaje John McClane, który przypomni wszystkim, dlaczego go kochają.

Nie zapominajmy o płci pięknej, wśród której również mamy kilka przedstawicielek tej ery, częst w niczym nie ustępujących swoim kolegom. Legendami są tu bezapelacyjnie Linda Hamilton i Sigourney Weaver, które znane są z kultowych serii science fiction. Choć zaskarbiły sobie serca wielu fanów gatunku, poza sagami o - odpowiednio - Terminatorze i Obcym w ich karierach trudno szukać innych filmów akcji. Lata 90. należały do Cynthii Rothrock, która królowała w kinie sztuk walki, często imponując pod względem fizycznym. Każdy fan do dziś pamięta jej widowiskowe kopnięcie skorpiona. W ostatnich latach mało kobiet próbowało wypełnić tę lukę i z powodzeniem możemy powiedzieć, że póki co, nie mamy kobiecej gwiazdy kina akcji. Angelina Jolie i Milla Jovovich co jakiś czas serwują nam swoje nowe postaci dzielnych kobiet, ale raczej bez większego sukcesu i efektu. Nową twarzą w tym gronie jest była zawodniczka MMA - Gina Carano, która za występ w "Ściganej" zebrała świetne recenzje wśród krytyków, którzy ochrzcili ją nową gwiazdą gatunku. Trzeba przyznać, że dzięki swoim nietuzinkowym umiejętnościom jest jedną z najbardziej wiarygodnych w tym gatunku kobiet - nietrudno uwierzyć, że potrafiłaby pobić rosłego mężczyznę.

[image-browser playlist="594385" suggest=""]
©2012 Lionsgate

Nie oznacza to jednak, że wina leży po stronie filmowców czy widzów. Wraz z rozwojem technologii zmieniła się moda w kinie. Teraz dla widza istotne jest wielkie widowisko, w którym priorytet mają odgrywać spece od efektów specjalnych. Jeśli bohater nie ma nadludzkich mocy, nie jest wystarczająco wyrazisty i na przykład nie nazywa się Tony Stark, trudno się do niego przekonać. Superbohaterowie tworzą dzisiejsze kino akcji i przeciętnemu widzowi przyjęcie zwyczajnego człowieka w roli osoby ratującej świat przychodzi z niebywałą trudnością. Dawni bohaterowie o nadludzkich umiejętnościach ustępują miejsca nastolatkom obdarzonym supermocami. Z nimi widz potrafi się identyfikować, a seniorzy do niego nie przemawiają. Chcemy akcji, spektakularnego widowiska, najlepiej z ciekawą fabułą i szczyptą humoru. Filmy Stallone'a i spółki są zbyt staromodne, przez co nie są w stanie przyciągnąć widza, który nie zna ich filmografii. Mamy pokolenie wychowane na efektach komputerowych i im Schwarzenegger może kojarzyć się z amerykańskim politykiem, a nie gwiazdą filmową.

Patrząc na XXI wiek, trudno znaleźć godnych następców sędziwych herosów. Na pewno mamy Jasona Stathama, którego solowe filmy nigdy jednak nie odniosły tak wielkiego sukcesu, jak produkcje Stallone'a czy Schwarzeneggera. Wydaje się nawet, że Statham po raz n-ty w tej samej roli i z podobną fabułą zaczyna się widzom po prostu nudzić. Obecnie Dwayne Johnson niebywale próbuje stać się godnym następcą seniorów i trzeba przyznać, że robi to z sukcesem. Prezentuje on nową wersję twardziela kina akcji, który staje się łącznikiem starego wizerunku, z nowym szerokim podejściem do gatunku. Taka postać gra w różnych widowiskach cieszących oko w sposób, który potrafi przekonać nowe pokolenie do twardego aktora pokonującego rzesze nieprzyjaciół. Wychodzi on z ram kameralnego kina akcji, gdzie walczy w pojedynkę, a stawka jest bardziej osobista. Wszystko nabiera rozmachu i większego znaczenia. Johnson w roli twardziela potrafi stać się na tyle wiarygodny, że można mu uwierzyć, iż własnoręcznie pobije grupę kosmitów. Najlepszym przykładem będzie jedyny film akcji ostatnich lat, który odniósł spektakularny sukces – "Szybcy i wściekli 5". Obraz fabularnie prosty, ale zrealizowany tak efektownie, że widzowie tłumnie wybrali się do kin. Właśnie jego i Vina Diesela można nazwać współczesnymi twardzielami, którzy starają się wypełnić powstałą lukę. Są to aktorzy, którzy nie zamykają się w ramach jednego gatunku, próbując sił w różnych opowieściach, nie tylko tych nastawionych na akcję. Pozostaje jeszcze utalentowany Scott Adkins, który króluje jednak tylko w kinie klasy B. To aktor z wielkim potencjałem, którego większość filmów jest pokazem efektownych walk na najwyższym poziomie. Nie ma on niestety szans na zaistnienie w mainstreamie. Ktoś musiałby najpierw kompletnie zrewolucjonizować gatunek i połączyć stary styl z kompletnie nowym podejściem do tworzenia widowisk.

[image-browser playlist="594386" suggest=""]
©2008 Lionsgate

Co ciekawe, twardziele kina azjatyckiego zaadaptowali się do współczesnych norm, dzięki czemu kino akcji ma się tam bardzo dobrze. Jackie Chan, Jet Li, Sammo Hung i Donnie Yen często eksperymentują, próbując tworzyć filmy oryginalne, a czasem nawet ambitniejsze pod względem treści. Chan i Li pokazują, że potrafią być dobrymi aktorami dramatycznymi. Dodatkowo każdy z nich bierze udział w wielkich historycznych widowiskach, które w Azji osiągają ostatnio ogromne zyski. Problem jednak polega na tym, że nie widać ich następców. Największe gwiazdy pochodzą z Chin, a młodego pokolenia tak naprawdę nie ma. Pojawiają się nazwiska młodszych aktorów jak Nicolas Tse czy Wu Jing, ale żaden z nich nie potrafi wybić się na szczyt, służąc jedynie za tło dla starych wyjadaczy. Trudno nawet powiedzieć, czy jest to wina pokolenia, czy też może samych Azjatów, którym starsi aktorzy jeszcze się zwyczajnie nie znudzili. Czy można jednak im się dziwić? W końcu te filmy pod względem efektownego kręcenia akcji cały czas idą z duchem czasu, imponując na każdym kroku. Na tym też polega różnica pomiędzy nimi a amerykańskimi twardzielami sztuk walki, jak Seagal czy Van Damme. Oni się rozwijają, prezentując swoje umiejętności w sposób niezwykły i efektowny. Znakomita praca kamery, polegająca na długich ujęciach, często dodatkowo połączonym z dalekim planem. Charakterystyczny jest tam też umiejętny montaż, który nie wywołuje bólu głowy szybkimi cięciami oraz ciągłe przekraczanie ludzkich możliwości. To wszystko jest przeciwieństwem hollywoodzkiego mainstreamu, gdzie kamera jest chaotyczna, montaż pędzi z ogromną prędkością. Chwiejący się, przeplatany 10-cioma cięciami na sekundę kadr, skutecznie zabija jakąkolwiek efektowność. Azjaci stosując, wydawałoby się, dość proste metody, potrafią zaimponować, nie wykorzystując do tego pracy komputera. Na tym tle filmy Segala, Lundgrena czy Van Damme'a wyglądają o wiele gorzej niż te z początków ich kariery.

Na całym zamieszaniu korzystają mniejsze kraje Azji, podbijając świat własnymi produkcjami i tworząc nowe ikony kina akcji. Parę lat temu czegoś takiego dokonał Tony Jaa z Tajlandii, którego "Ong Bak" oraz "Obrońca" odnieśli wielki sukces na całym świecie. Potrafił on zaimponować nowatorskim podejściem do kręcenia scen walki, które budziło u widzów olbrzymi podziw. Po raz pierwszy były one kręcone w sposób bardzo realistyczny, z jednoczesnym zachowaniem norm gatunku kina sztuk walki, które przecież charakteryzuje się wytrzymywaniem przez przeciwnika tabunu ciosów. Nikt wcześniej nie kręcił scen walki w taki sposób. Nawet Chińczycy, których metody, choć również efektowne, były pod każdym względem inne. Krótkie, prezentowane pod różnym kątem ujęcia jedynie okazjonalnie oferowały to, co Tajowie wprowadzili w "Ong Bak" na wielką skalę.

Mamy także Wietnamczyka Johnny'ego Nguyena, dzięki któremu Wietnam został wyraźnie zaznaczony na mapie wielbicieli kina akcji. Jego "Rebel", "Clash" czy drobna rola w "Obrońcy" pokazują sposób realizacji na wysokim poziomie. Nie zapominajmy także o Iko Uwaisie z Indonezji, którego "Raid" w zeszłym roku podbił serca widzów w wielu krajach. Obraz został nawet ochrzczony najlepszym filmem akcji dekady. Uwais zaprezentował ewolucję podejścia Tajów, idąc w sposobie kręcenia o krok dalej. Twórcy dla odmiany wykorzystują kamerę z ręki ze stabilizatorem, nadając ujęciom dynamiki, jednocześnie wciąż trzymając się dalekich planów i rzadkich cięć.

W Azji również jest stosunkowo niewiele kobiet w kinie akcji, ale jedna zwykła już pokazywać się z bardzo dobrej strony – Jeeja Yanin z Tajlandii. Yanin, podobnie jak Carano, ma niesamowite umiejętności w sztukach walki, które nadają jej wiarygodności. A to w scenach akcji jest kluczowe.

Azjaci prezentują nowatorskie podejście do kręcenia akcji, przy którym nie jest potrzebny komputer, abyśmy krzyczeli "wow!" z wrażenia. Wszystko dzięki temu, że pokaz nadzwyczajnych umiejętności w połączeniu z pomysłową choreografią scen walki jest czymś niezwykłym. Piorunujące wrażenie sprawia najbardziej to, że coś tak efektownego Azjaci kręcą bez pomocy komputera, dublerów czy sznurków. Gatunek zyskuje na wiarygodności i realiźmie, które w porównaniu do hollywoodzkiej sztuczności budzą zdecydowany podziw.

[image-browser playlist="594387" suggest=""]
©2013 20th Century Fox

Twardziele powoli przechodzą na emeryturę, a ich era przemija. Co prawda nadal lubimy ich oglądać w grupie i na pewno "Niezniszczalni 3" również przyciągną do kin spore rzesze widzów, ale w pojedynkę nie potrafią już nas zainteresować.

Preferujemy kino napakowane efektami komputerowymi z widowiskiem na większą skalę, gdzie czynnik ludzki schodzi na trzeci plan. Amerykanie znaleźli się w stagnacji, nie rozwijając gatunku, tak jak robią to Azjaci, a nawet można powiedzieć, że z roku na rok kino akcji w Hollywood staje się coraz gorsze. Teraz wszystko w rękach Bruce'a Willisa – jeśli jego "Szklana pułapka 5" okaże się klapą, może być to gwóźdź do trumny tej epoki.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj