Twórcy 4400 naprawdę zaskakują. Z każdym kolejnym odcinkiem obniżają poziom serialu.
4400 staje się ciekawym studium absurdu popadającego w coraz większe skrajności. Widzów przyciąga tajemnica związana z tytułowymi postaciami, a kolejne dwa odcinki pokazują, że twórcy kompletnie nie są nią zainteresowani. Lekceważą ją całkowicie, nawet odrobinę nie rozwijają tego wątku. To koszmarne, że dla twórców ten temat i podpięcie się pod popularną markę to jedynie mało znaczący aspekt. Tak jakby nie rozumieli, że tylko to jest w tym projekcie intrygujące.
3. odcinek skupia się na postaci LaDonny, czyli w dużej mierze "najnowszej" bohaterki z 4400, która skoczyła w czasie zaledwie o kilka lat. Gwiazdeczka programu z gatunku reality show czuje się jak ryba w wodzie, będąc w centrum zainteresowania. Widzimy więc, że twórcy biorą tutaj określony charakter, starając się przedstawić go w ciekawszy sposób. Dodajmy, że pod osłoną blichtru i makijażu jest to szalenie inteligentna osoba. Cele dobre, wykonanie beznadziejne. Retrospekcje to sztampa, która niczego zasadniczo o niej nie mówi - poza faktem, że była nieszczęśliwa i zginęłaby, gdyby nie zielone światło. Nuda bez potencjału i większego sensu. Nie zmienia tego też cliffhanger, w którym doszło do wycieku wideo z tym, jak brutalnie 4400 są traktowani.
4 . odcinek to historia doktora Andre z lat 20. XX wieku. Wiele w tym sprzeczności, bo choć bohater - tak jak każdy w tym serialu - jest stereotypem swoich czasów, staje się też ofiarą politycznych ciągot twórców, którzy może chcą dobrze, ale kompletnie nie potrafią tego pokazać. Andre jako osoba transseksualna to kolejny punkt do oznaczenia z listy: "trzeba wcisnąć na siłę wszystko, co jest aktualne społecznie". Scenariuszowo jest płytko. Charakterologicznie nic nie drgnęło. Do tego ta emocjonalna pustka... To tylko nudne i męczące budowanie historii. Mam wrażenie, że twórcy dodają wszystko do kotła, mieszają, wrzucają granat i po wybuchu patrzą, czy coś trafi na ścianę. Nie tędy droga. Wprowadzanie mniejszości seksualnych do produkcji osiąga efekt odwrotny od zamierzonego. A nie da się ukryć, że na poziomie bardzo ogólnym ten cały motyw ma jakiś potencjał.
Scenariuszowe dno jednak blednie przy paskudnej i katastrofalnej realizacji. Wszystko tu kuleje: reżyseria (która zgrzyta tak mocno w wielu scenach, że aż da się wyczuć zażenowanie aktorów), interakcje pomiędzy postaciami, fabuła, rozwój każdej postaci. Przykład? Mamy scenę, gdy Keisha po krótkiej wymianie zdań dwóch kobiet siedzących z tyłu auta, nagle stwierdza, że jednak nie udają i rzeczywiście są z różnych epok! Szok, tyle faktów z każdej strony mówiło o tym od początku. Scen, które są niezrozumiałe, amatorskie i makabrycznie głupie, jest co niemiara. To dziwi - tym bardziej że zawsze są powiązane z czymś pozornie ważnym (np. z testem mocy Midred). Trudno zaangażować się w opowieść, która ma tyle idiotycznych punktów zapalnych. Do tego dialogi pomiędzy postaciami często sprawiają, że można złapać się za głowę. To nie jest nawet poziom wenezuelskich telenoweli. Twórcy zachowują się jak dzieci błądzące we mgle; nie mają świadomości, że robią coś wątpliwej jakości.
4400 to serial, który... ogląda się przyjemnie. Jest wesoło, bo to prawdziwy festiwal absurdu. Każdy kolejny odcinek jeszcze bardziej pogrąża twórców. Nie ma nic złego w poruszaniu ważnych społecznie tematów, ale jeśli scenarzyści ślepo wciskają je w każdy element serialu, to coś tutaj nie gra.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h