4400 staje się przykładem wszystkiego, co może być złe w kreacji seriali. Każdy aspekt w obu odcinkach kuleje, obrazując braki w ekipie, która jest tak ślepo zapatrzona w odznaczanie z listy ważnych społecznie tematów, że kompletnie zapomniała o tworzeniu angażującej historii. Ich priorytety są tak źle rozłożone, że obserwujemy głupoty poganianie głupotami  - na czele z sytuacją, gdy bez problemu dwie postacie wychodzą sobie z hotelu "tajnym" przejściem, by pójść na imprezę LGBT i wrócić ze stemplami na rękach, które umożliwiły im to wejście. Scenarzyści za wszelką cenę dążą do tego, by widz nie szanował bohaterów. Wspomnę jeszcze o  komicznej inwigilacji rządowego skrzydła z eksperymentami na 4400. Bohaterowie krążą tam bez problemu, chociaż w ogóle tam nie pasują i są podejrzani. A gdy już ktoś ich odkrywa, uciekają bez większego problemu, jakby byli w szkole, a gonił ich woźny, nie rządowi agenci. Tego typu absurdy jedynie pogrążają serial. Najgorsze jest usilne tworzenie wrażenia, że chce się opowiadać o czymś ważniejszym, niż w istocie jest. Przy każdej postaci krąży jakiś poważniejszy temat, który w karygodny sposób prezentuje się na ekranie. Choćby kwestia problemów Haydena, która została jedynie zasugerowana w jego retrospekcjach. Twórcy pokazali tak idealistyczną przeszłość dzieciaka, że mogło się zrobić niedobrze, a w teraźniejszości mamy jego obsesję na punkcie uratowania Mildred. Każdy ten aspekt pogłębia problemy serialu, bo interakcje pomiędzy postaciami dążącymi do określonego celu stają się jedynie środkiem pozbawionym charakteru. Nie ma tu relacji opartych na emocjach, bo każda służy celowi, jakim jest karkołomne opowiadanie historii i nierozsądne rozwijanie każdego wątku, bez krzty przemyślenia, jak to zrobić dobrze.
fot. materiały prasowe
+3 więcej
6. odcinek trochę zyskuje, bo twórcy dają na wytchnienie z tematami ważnymi społecznie, które mają pokazać, że są na topie i w ogóle cool, na rzecz tajemnicy 4400 osób. Kłopot taki, że fatalnie zagrane postaci oraz scenariusz pisany na kolanie dają coraz więcej scen wołających o pomstę do nieba. Takich, w których sensu nie ma za grosz. Gdy to oglądamy, czujemy, że nikt tego nawet nie przemyślał i prawdopodobnie szedł na żywioł. Byle dalej, ale bez pomysłu. W takich momentach pojawiają się zachowania totalnie niezrozumiałe czy dialogi wyskakujące jak filip z konopi. Choćby kwestia pytania Shanice o poradę prawną, gdy... jej wiedza jest o 16 lat przestarzała. Jaki w tym sens? W takich momentach serial traci na wiarygodności. Do tego pogłębianie stereotypów rasowych, społecznych i charakterologicznych w takich momentach sprawia, że 4400 staje się arcyciekawym studium, jak nie robić seriali. Nic tutaj nie ma sensu, spójności, pomysłu czy choćby zwykłego dopasowania do narracyjnego planu. Warto podejmować społeczne tematy, ale trzeba robić to dobrze. Jasne, do jednego czy dwóch widzów to trafi, ale inni dostrzegą głupy i przestaną oglądać ten serial 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj