American Pastoral to powieść doskonała, mądra, wzruszająca, wstrząsająca, tylko jej tytuł jest nieco mylący. Owszem, Roth opowiada nam historię na pozór zwyczajnej, amerykańskiej rodziny, która zostaje uderzona „odłamkiem komety amerykańskiego chaosu”. Owszem, pisarz w mistrzowski sposób posługując się słowem, zabiera nas w podróż do amerykańskiego miasteczka w stanie New Jersey w latach 60. i 70., gdzie dzieje się Wielka Historia. Wszystko to jednak stanowi dramatyczny kontekst dla filozoficznej opowieści o człowieczeństwie i jego granicach. I nie ma w tych wielkich słowach żadnej przesady. Taka literatura to rzadka perła. To, co jest u Rotha najwspanialsze, to absolutna pewność tego, o czym pisarz chce czytelnikowi opowiedzieć. Roth nie cofa się ani na chwilę, zmienia punkty widzenia, narrację, przenosi nas w czasie i przestrzeni, szokuje, wzrusza, sprawia ból, ale ani na chwilę nie traci kontroli nad historią, którą nam opowiada. Na początku Roth serwuje nam obrazek jak z kolorowej, tytułowej sielanki – oglądamy żydowską rodzinę Levov oczami młodego chłopca Natana Zuckermana, który zapatrzony jest w starszego brata swego kolegi – Seymoura Levov zwanego Szwedem. Chłopak ten jest wielkim bohaterem sportowym dla całego miasteczka, jest przystojny, mądry, pełen optymizmu i wiary w siebie, czyli dokładnie taki, jak tysiące podobnych mu nastoletnich, amerykańskich chłopców. Seymour żeni się ze śliczną zwyciężczynią Miss New Jersey, pochodzącą z katolickiej rodziny o irlandzkich korzeniach dziewczyną o imieniu Dawn. Oto więc oglądamy oczami Zuckermana, który w międzyczasie zostaje pisarzem, wzorową, amerykańską rodzinę jak ze snu – młodego, przystojnego chłopaka i piękną, młodą żonę. Seymour Levov przejmuje rodzinny biznes i zostaje właścicielem fabryki rękawiczek, którą stworzył jego ojciec. Wszystko na pozór wydaje się idealne i sielankowe – interes idzie świetnie, rodzi im się zdrowa córeczka. Niespodziewanie jednak, na tym godnym pozazdroszczenia, rodzinnym obrazku, pojawia się rysa. Na początku rysa jest prawie niewidoczna, można ją zignorować, zaakceptować. Potem jednak nagle przybiera ona rozmiary niemal apokaliptyczne, tragiczne – obraz rodziny rozpada się na naszych oczach w drobne drzazgi. My, bezsilni obserwatorzy, patrzymy jak zaczarowani na prozę Rotha, wciąż przez pryzmat opowieści Zuckermana, na zmagania Seymura, który szamoce się ze swoim życiem i z osobami, które kocha najbardziej na świecie. Wszystko w Amerykańskiej sielance jest jednocześnie żywe, współczesne, prawdziwe, ale i wszystko ma wymiar symboliczny i uniwersalny. Książka Rotha jest o rozczarowaniu fasadami szczęśliwego, mieszczańskiego życia, z którego wbrew prawom natury rodzi się całkowity chaos i destrukcja. Powieść jest niezwykle barwnym, pełnym trafnych obserwacji opisem świata imigrantów (Żydzi, Włosi, Polacy, Irlandczycy, Afroamerykanie), wybuchową mieszanką kultur i ludzkich doświadczeń, w którym rozwija  się ponadczasowy, niezależny od wiary i wychowania, ludzki los. Najważniejszy i przewodni temat powieści to relacja między ojcem a córką, między dzieckiem i rodzicem, między tym, co dojrzałe, zastane,  szanujące reguły a tym, co się rodzi, co jest nowe, buntownicze,  nieuchronne i niszczycielskie. Roth nie odpowiada na żadne pytanie, które stawia, prowadzi czytelnika różnymi zawiłymi tropami, aby wyjaśnić przyczyny cierpienia, ale żadnego z tych tropów nie doprowadza do końca i na tym polega największa zaleta tej książki. Owszem, każdy z nas, korzystając z własnych doświadczeń i wiedzy, może próbować znaleźć wyjaśnienie rodzinnych dramatów, ale w każdym z nas po przeczytaniu Amerykańskiej sielanki pozostanie wątpliwość, niepewność, czy aby to, co w tak uparcie wierzymy, czy fundamenty naszej wizji świata nie są przypadkiem niewystarczające, aby odnaleźć źródło zła.
Źródło: WL
Z pewnością po lekturze tej książki musi w czytelniku pojawić się pytanie zasadnicze – czy Philip Roth chce zdemontować amerykański mit o szczęśliwej, mieszczańskiej rodzinie? Szczerze się Wam przyznam, że nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie i cieszę się z tego. Z jednej strony bowiem sen imigranta przecież zostaje spełniony, więcej nawet – z sukcesem niesie go na plecach kolejne pokolenie. Dopiero osobliwa wypadkowa zakrętów historii, przypadkowych zdarzeń, z domieszką indywidualnego szaleństwa, zamienia amerykańską sielankę w przedsionek piekła. Jeśli wyciąć z książki Rotha cały jej koloryt, jeśli wyeliminować pozornie poboczne wątki, czasem zabawne, czasem dramatyczne dialogi przy okazji zderzania się ze sobą kultur i tradycji, to pozostaje nam to, co w tej książce jest najcenniejsze. Zostaje nam wędrówka zrozpaczonego ojca, który niczym Dante Alighieri w Boskiej komedii wędruje po świecie amerykańskiej, nowej mitologii, schodzi do coraz głębszych kręgów piekielnych, aby dotrzeć do samego dna. Dopiero wtedy nagle wszystko wydaje się wielkim olśnieniem – w cierpieniu nie ma prawdy, ani żadnej logiki, wszystko wokół jest bezwładnym chaosem, który niczym żywioł niszczy poukładane, starannie zaplanowane, ludzkie życie. Przeczytaj fragment Amerykańskiej sielanki. Są sceny i fragmenty w powieści, których nie zapomnicie – telefoniczna rozmowa Seymoura z bratem, kilka rozmów ojca z córką, opis poszukiwań Merry, zaginionej nastolatki. Ale są też i takie, które was rozbawią. Moja ulubiona scena to rozmowa ojca Seymoura, Żyda, z przyszłą synową, irlandzką katoliczką. To uprzejmy, szczery, zabawny dialog w poszukiwaniu kompromisu – ujmująco pragmatyczny i zaskakująco bezbolesny. Nie, nie zachęcam Was do przeczytania tej książki, ani też nie namawiam. Uważam, że każdy z nas POWINIEN tą powieść przeczytać, bo jest pasjonująca i bardzo prawdziwa.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj