Awkwafina prezentuje światu nową komedię, która jest inspirowana jej własnym życiorysem. Niestety, zamiast śmiechu, Awkwafina is Nora from Queens pozostawia jeden wielki niesmak.
Lakoniczny opis nowej produkcji tak naprawdę nie pozwala na przygotowanie się na coś konkretnego –
Awkwafina Is Nora from Queens to rzecz zapowiadana po prostu jako „serial komediowy, który bazuje na doświadczeniach samej aktorki”. Awkwafina nie tylko gra tutaj główną rolę, ale także jest współscenarzystką i producentką – artystka podpisała się pod tym dziełem rzeczywiście bardzo wyraźnie. Wystarczy jednak pilotowy odcinek, by przekonać się, że nowy serial nie ma nic wspólnego z jej biografią - a moim zdaniem nawet z komedią.
Główna bohaterka to po prostu przeciętna dziewczyna, wrzucona w wir zbiegów okoliczności i próbująca na bieżąco radzić sobie z codziennymi problemami. Rozumiem, że wątki czy pewne pomysły scenariuszowe zostały zaczerpnięte z życiorysu aktorki, jednak po pierwszym odcinku wymiękłam - jeżeli wszystkie te „ciekawe” momenty z historii Awkwafiny będą wyglądać tak, jak w pierwszym odcinku, to obawiam się, że telewizja skupiła swoją uwagę na zupełnie niewłaściwej osobie. Naprawdę, szkoda czasu i szkoda też pracy ludzi, którzy poświęcali się realizacji tej produkcji.
W pilotowym odcinku bardzo wyraźnie można poczuć, z jakiego typu komizmem będziemy mieć tu do czynienia – od samego początku serwuje nam się żarty z najniższej półki. Przekleństwa sypią się jak z rękawa, bohaterowie nie szczędzą sobie wulgarnych gestów, jest seks, trawka i nieustanne rozmowy o waginach, a wisienką na torcie są odgłosy pierdzenia, które będą przewijały się przez cały odcinek. Boki zrywać, to rzeczywiście wyżyny komedii. Kloaczny humor zdecydowanie triumfuje na ekranie, ale twórcy chętnie sięgają także po parodię i lubują się w przerysowywaniu postaci do granic możliwości. Efekt? Plejada zupełnie płytkich, nic nie wnoszących do tej historii postaci, których jedynym zadaniem na ekranie jest głupie uśmiechanie się, symulowanie kopulacji czy rzucanie po raz wtóry soczystym mięsem.
Awkwafina wyróżnia się tu tak naprawdę tylko za sprawą swojej charyzmy, mimiki i charakterystycznej modulacji głosem. Poza tym, jej postać jest równie płaska, co cały ten świat przedstawiony.
Serial ma charakter sklejki kilku luźnych skeczy – historia Nory zdaje się po pierwszym odcinku do niczego szczególnego nie prowadzić; ot, po prostu obserwujemy ją podczas wyrwanych z życiorysu (i często z kontekstu) scenek. Te zaś podzielone są kolorowymi planszami z tytułem serialu lub po prostu cięciem montażowym, które zamyka daną sekwencję czernią. Tego typu zabiegi realizacyjne rzeczywiście mogą pasować do luźnej komedii, która ma przede wszystkim proponować humor sytuacyjny – wymiar odcinka to ledwie 20 minut, a szybki montaż, krótkie sceny i dynamiczna warstwa dźwiękowa mają zapobiegać temu, by widz się nudził. I gdyby nie ten drobny fakt, że tutaj dobrego humoru można ze świecą szukać, prawdopodobnie zagrałoby to całkiem sprawnie. Ten serial to jednak typowy odmóżdżacz, na który można rzucić okiem bez zbędnego zastanawiania się, kto jest kim, co właściwie dzieje się na ekranie, czy jaka będzie puenta. Do mnie ten rodzaj żartu nie przemawia i od komediowych seriali telewizyjnych oczekuję chyba czegoś ambitniejszego.
Awkwafina is Nora from Queens to serial, który można śmiało ominąć – zupełnie nic na tym nie stracicie. Miało być zabawnie, a jest jedynie niezręcznie – to po prostu historia, której nie chce się śledzić, pełna bohaterów, których nie chce się znać. Widać, że ktoś miał na to pomysł – realizacyjnie rzeczywiście czuć tu potencjał, jednak scenariuszowo całość zupełnie nie umie się obronić. Ani to śmieszne, ani ciekawe – ewentualne przebłyski faktycznie zabawnych scen zostają zmiażdżone pod ciężarem prymitywizmu pozostałych. Po seansie pierwszego odcinka pozostaje po prostu niesmak i niechęć, by wrócić po więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h