Bel-Air wiele wymaga od widza znającego Bajera z Bel-Air.  Widoczne są podobieństwa, ale niektóre decyzje można uznać za kontrowersyjne lub niezrozumiałe. Przykład? Geoffrey, który nie jest lokajem z Wielkiej Brytanii, a ochroniarzem Banksów. Jego rola wydaje się jak na razie dość chaotycznie prowadzona i traktowana jak wytrych fabularny. Problem jest też z młodymi Banksami - wątki Carltona i Hilary mają jeszcze jakiś pomysł, ale Ashley to totalnie zbędny balast. Gdybyśmy rozmawiali o jednym odcinku, można byłoby to zrzucić na krótki czas trwania, ale za nami już cztery odsłony. Nawet zwiększenie jej roli w 4. odcinku niewiele tu zmienia. Czasem twórcy za bardzo chcą zmienić charaktery bohaterów i nie chwytają tego, co ich wyróżniało w oryginale. Carlton jako arcywróg Willa wydaje się irytujący i przesadzony, a nie ciekawy czy wielowarstwowy. Jasne, scenarzyści starają się pogłębiać jego motywacje i wychodzi im to całkiem nieźle, ale w pewnym momencie staje się to jednostajne.  Wątek Hilary jako influencerki i jej trudna relacja z matką wypadają bardziej interesująco. Niestety, mam problem z wujkiem Philem i ciocią Viv, którzy wydają się zdecydowanie za młodzi, choć aktorzy spisują się dobrze w tych rolach.  Serial sprawdza się najlepiej w miejscach, w których odtwarza pewne schematy oryginału, choć cały ton opowieści staje się aż do przesady mroczny. Twórcy w pierwszych odcinkach chcą wyraźnie zaznaczyć, że to nie jest znany nam Bajer z Bel-Air, ale coś zupełnie innego. Jest poważnie, mrocznie i dramatycznie. Przez to produkcja ta czasem bardziej przypomina seriale młodzieżowe. Zbyt dużo tutaj oczywistych schematów, które mają dodawać powagi, ale nie są ciekawie opowiedziane. Scenarzyści za często grają stereotypami i kliszami w momentach, gdy powinni wykazać się większą kreatywnością. Jednocześnie jednak w tym wszystkim czuć, że jest to dość świadome, więc wykorzystywanie tych narzędzi sprawdza się w tej konwencji i spełnia określone cele. Wraz z kolejnymi odcinkami  jest coraz lepiej, więc wierzę, że niedługo wszystko wskoczy na odpowiednie tory. Zwłaszcza  że 4. odcinek łapie trochę oddechu i potrzebnego luzu. Jest tu potencjał!
fot. Peacock
+5 więcej
Muszę przyznać, że dobrze się to ogląda! Historia  - pomimo różnic w porównaniu do sitcomu - jest angażująca, interesująca i ma potencjał. Obok klisz i schematów są też emocje - i tutaj należy wyróżnić Jabariego Banksa w roli fikcyjnego Willa Smitha. Aktor momentami nieźle naśladuje pierwowzór. Na początku jest chodzącym stereotypem, który podejmuje głupie decyzje, ale później wszystko to nabiera sensu. Mam wrażenie, że twórcy z czasem zaczęli lepiej rozumieć rozwijany przez siebie koncept. Sami się przekonacie, że pierwszy odcinek ogląda się z trudem, ale drugi i trzeci już zdecydowanie lepiej. Ciekawy jest też aspekt dilera, który chce zemścić się na Willu. Tego w oryginale nie widzieliśmy! Szkoda więc, że w 4. odcinku ten wątek wydaje się marnowany. To była szansa na dodanie dramaturgii wydarzeniom. Być może twórcy dysponują innymi narzędziami, które dadzą bohaterom możliwość nabrania ogłady i rozbudowania emocji. Ten serial tego potrzebuje. Bel-Air na razie jest dość schematycznym serialem, ale z potencjałem! Niestety, poziomem kreacji bohaterów odbiega od oryginału. Na plus zaliczam przemyślane problemy interpersonalne i konflikty, które w pierwowzorze były przemilczane, a tutaj zyskują charakter.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj