Pewnego dnia dwaj wyjątkowo biedni chłopcy idą torami i zbierają węgiel, który spadł z przejeżdżającego niedawno pociągu towarowego. Nagle jeden z nich zauważa wyjątkowo makabryczny widok – przy nasypie leżą zwłoki mężczyzny. Niestety część jego twarzy już nie istnieje, więc denat nie przedstawia sobą szczególnie atrakcyjnego widoku. Logicznym wydaje się stwierdzenie, że ofiara zginęła wskutek potrącenia przez pociąg. Jednak stan mężczyzny, prócz utraty połowy głowy, nie wskazuje na samobójstwo. Dość szybko Jan Edigey-Korycki domyśla się, że ten człowiek mógł mieć coś wspólnego z pobliską kopalnią węgla kamiennego – przeczucie go nie zawiodło. Jak zawsze. Sprawa wydaje się odrobinę ciekawsza niż w poprzednim odcinku – tym razem zamiast rodzinnej tragedii następuje odrobinę inna tragedia, choć ze spokrewnionymi ze sobą ludźmi w tle. Samo miejsce akcji, czyli kopalnia, jest zdecydowanie bardziej intrygującą lokacją niż willa. Co z tego, skoro Jan przebiega przez całe śledztwo jak burza, kulę, z rzekomego pistoletu, który rzekomo istniał, znalazł ot tak, a Weronika bez najmniejszego problemu identyfikuje ofiarę? Rekonstrukcja twarzy na podstawie czaszki rozwinęła się na dobre jakieś 50 lat później, a chociaż w czasach, w których dzieje się akcja Belle Epoque podejmowano już takie próby, nie da się ukryć, że Weronika odnosi niewątpliwie spory sukces. Choć trzeba jej oddać, że za wzór miała jednak strzępki zmasakrowanej twarzy… Kolejne rozmowy Jana z Konstancją coraz bardziej sprawiają, że ma się ochotę rzucić urządzenie, na którym ogląda się serial. "Blaknące obrazy w pamięci" i inne tego typu, niby to romantyczne stwierdzenia, naprawdę zamiast tworzyć klimat, tylko irytują. Jednak na dokładkę, w odcinku piątym relacja Jana i Konstancji rozwija się i pędzi w stronę scen łóżkowych (oczywiście na tyle mocnych, na ile mogli sobie pozwolić twórcy Belle Epoque), więc chcąc nie chcąc, można być pewnym, że prędko ten romans się nie zakończy – skoro bohaterowie już razem mieszkają, widzów czekają kolejne ckliwe dialogi. Swoją drogą, owa scena w mieszkaniu Konstancji wypadłaby znacznie lepiej, gdyby bohaterowie zdecydowali się milczeć. W końcu w tle grała bardzo ładna muzyka. Jak można polubić serial, w którym nawet język bohaterów zgrzyta i niemiłosiernie dręczy uszy? Pomijając już, że bohaterowie mówią niczym aktorzy ich grający, czyli zupełnie współczesną polszczyzną, naprawdę denerwują takie kwiatki, jak "w każdym bądź razie". Tak, to błąd (poprawne: w każdym razie). Zresztą połowa dialogów brzmi w tym odcinku tak sztywno (tak, rozmowy Jana z Konstancją), że sprawiają wrażenie pisanych na kolanie. Z Harlequinem w ręce. Śledztwo jest szybkie, efekty praktycznie natychmiastowe, Jan odnosi sukces, czaszka Lucjana nie należy do Lucjana, no i nie można zapomnieć o kolejnym przykładzie sprawcy, który choć zabił, zostanie uniewinniony, ponieważ nagle znalazł się z tuzin świadków całego zajścia. Szkoda, że od razu nie przyznali się, co widzieli. Wtedy jednak Jan Edigey-Korycki nie miałby co robić… Widzów czekają pewnie jeszcze kolejne dramaty i ekspresowe rozwiązywanie zagadek kryminalnych z naprawdę okropnym wątkiem romansowym w tle. Może jednak okaże się, że to Jan zabił Lucjana? Wtedy serial Belle Epoque naprawdę by czymś zaskoczył. Ładne pokoje to za mało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj