Pierwszą połowę filmu można by zatytułować "RoboCop: Geneza", bowiem okolicznościom powołania do życia policjanta-robota oraz procesowi jego oswajania się z nową sytuacją poświęcona jest znaczna część obrazu. Reżyser lawiruje przy okazji pomiędzy tematyką wolnej woli a zachowaniem człowieczeństwa w dobie fetyszystycznego zmechanizowania każdego aspektu rzeczywistości. Na szczęście gdzieś pośród tych przejrzystych (acz luźnych) interpretacji zostawia jedynie małą lukę na przedstawienie rodziny Alexa Murphy’ego. Jest to nieświadomie dobry zabieg, ponieważ Abbie Cornish w roli zatroskanej żony nie pociąga widza swoją bezosobową grą. Druga rodzina robotycznego policjanta została zaś okraszona znacznie bardziej wyrazistymi bohaterami w postaci Gary’ego Oldmana (z nieodłącznymi okularami) w roli doktora Nortona, a także nalanego i chciwego kolejnych sukcesów Micheala Keatona, grającego prezesa OmniCorpu. Niestety dość kiepsko sprawuje się Joel Kinnaman, który gra nieco ospale, bez życia, a jego jedyną zaletą wydaje się być… wzrost godny prawdziwego RoboCopa. Nie wolno także zapomnieć o wspaniałej roli Samuela L. Jacksona - wcielającego się w gospodarza nieco propagandowego programu "Novak Element" - który wypełnia luki narracyjne i skutecznie nakreśla kontekst.
Reżyser pozostał na tyle wierny oryginałowi, iż niektórych aspektów filmu postanowił po prostu zbytnio nie zmieniać, a tylko nieco je odkurzyć. Tak więc korporacja, dzięki której Murphy powraca do żywych, wciąż jest równie chciwa i manipulująca co w oryginale. Nadal jest ona satyrycznym odzwierciedleniem naszych czasów: korporacji-molochów, wszędobylskich układów oraz "Ameryki, która najpotężniejszym krajem na świecie jest". OmniCorp wciąż jest monopolistycznym gigantem, którego drugim celem - obok obrony społeczeństwa - jest także manipulacja nim. Mimo iż film ma przyznaną kategorię PG-13, to wywołuje mieszane uczucia bliskie oryginałowi – czy to produkcja dla dzieci, czy może dla dorosłego widza? Z jednej strony RoboCop stosuje zasadę typową dla wielu komiksowych bohaterów: nie zabijać, a ogłuszać. Z drugiej jednak twórcy nie wstydzą się pokazywać na ekranie takich scen jak ta, w której Alex leży na łóżku z amputowanymi kończynami lub kiedy zostaje obnażony ze zbroi i dowiaduje się, co tak naprawdę z niego zostało. Hektolitry krwi u Padilhy zastępuje przebiegła gra na wrażliwości widza.
Detroit końca lat dwudziestych XXI wieku to miasto doskonale oddające charakter niepokojów społecznych spowodowanych falą przestępczości. Świat przedstawiony cieszy oko szczegółami i wydaje się być równie dokładnie zaplanowany, co i odtworzony. Futuryzm obecny w filmie nie jest jednak przesadny – nie doświadczymy tutaj latających pojazdów rodem z Piątego elementu czy wielkich budowli niczym z Łowcy androidów. Świat RoboCopa to raczej świat minimalistyczny, nieco skryty i ubrany w wyblakłe barwy.
Choć z pozoru pierwowzór z końca lat osiemdziesiątych nie wydaje się być dziełem potrzebującym rewitalizacji (co skuteczne udowodniły kolejne części oraz seriale), zaś nowy RoboCop wygląda jak mroczna, zmechanizowana krewetka, to film nie traci ani krzty klimatu - ponownie jest to dobre widowisko z lekko wyczuwalną nutą atmosfery grozy, której nie powstydziłby się nawet sędzia Dredd.