Chucky nie zwalnia tempa i prezentuje jeszcze więcej absurdu niż poprzednio. Wystawia na próbę widzów, którzy mieli wątpliwości po poprzednich odcinkach, ale powinni być zadowoleni fani serii, którym liczba szalonych rzeczy nie przeszkadza.
Chucky nie jest serialem dla wszystkich i podkreślałem to już przy poprzednich recenzjach. Ma specyficzne podejście do humoru, ale także do bohaterów i nie rozwijają się oni w klasyczny sposób. Wystarczy spojrzeć na Jake'a, który chwilę wcześniej bez mrugnięcia okiem zdecydował się wysłać Chucky'ego, aby ten zabił Lexy, a gdy prawda wychodzi na jaw, dzieciaki i tak potrafią się zjednoczyć w walce ze wspólnym wrogiem. Uśmiercone dzieci i podpalony dom przekonuje także naszego głównego bohatera, że jednak Chucky nie jest przyjacielem i lepiej jest się go czym prędzej pozbyć.
Fabularna skrótowość i ciągłe mruganie okiem do widza w takim natężeniu to wystawienie na próbę widzów, którzy nie czują się najlepiej w tego typu konwencji. Dramat prędzej czy później ustępuje farsie i niezbyt wybrednym sytuacjom, budującym napięcie i oczekiwanie na krwawą ucztę. Dlatego też relacja Jake'a i Lexy szybko zostaje sprowadzona do parteru - nie ma sensu się obrażać lub zgłaszać sprawy na policję, tutaj trzeba samemu wypić piwo, które się nawarzyło. Trudno jednak uznać czyny naszych bohaterów za szlachetne, co staje się w pewnym momencie niezwykle irytujące. W końcu jednak całą trójką, razem z Devonem, ruszają na Chucky'ego i chcą zakończyć rzeź w ich mieście.
Irytacja wynika ze sposobu, w jaki absurdy są nam serwowane. Nieszczególnie pomysłowo prowadzona jest akcja po dramatycznych wydarzeniach z odcinka trzeciego, a wiele ciekawych detali zwyczajnie zamiatanych jest pod dywan. Jake i Lexy doszli do jako takiego porozumienia, razem działają, a dziewczyna nawet została uratowana przez chłopaka. To wystarczyło do zażegnania sporu i trzymania się razem. Największą siłą serialu nie są oczywiście ambitne wątki czy wewnętrzny konflikt bohaterów, ale właśnie łączenie elementów horroru i groteski - konsekwentne od pierwszego odcinka. Tym razem jednak było to zwyczajnie pozbawione polotu i humoru, który faktycznie by rozbawił. Poczucie satysfakcji pojawia się tylko wtedy, kiedy na ekranie jest Chucky i nie ma znaczenia, czy wtedy akurat pokazuje środkowy palec, czy wykańcza kolejną ofiarę.
Mamy w czwartym odcinku jedną, dość brutalną scenę śmierci detektywa Peytona, któremu Chucky seryjnie wbija strzykawki i krew wydobywa się z jego uszu, oczu i spod paznokci. W piątym epizodzie dochodzi do rozlania krwi w końcówce odcinka, co zapowiada oczywiście kolejną masakrę. W tak absurdalnym i zwariowanym serialu przydałoby się wyjść poza ramy "śmierci odcinka", mocniej nas dzięki temu zaskakując. Tym bardziej że w warstwie fabularnej nie ma za wiele ciekawego do pokazania. Twórcy snują prostą historię z młodocianymi bohaterami, którzy są ciekawi tylko dlatego, że los połączył ich z morderczą lalką. Bardzo słabo wypadają też wątki pobocznych bohaterów, łącznie z detektywami, którzy chyba nie dojdą do prawdy, nawet jeśli ta objawi się tuż przed nimi. Najlepiej, gdy na ekranie jest Chucky lub ostatecznie dziecięcy bohaterowie. Gdy mamy do czynienia z dorosłymi, ziewanie jest najmniejszym zmartwieniem.
Pojawienie się wątku choroby Bree, a także odkrywanie tajemnic Chucky'ego w mniejszym lub większym stopniu rozmywa się w festiwalu absurdów i niekoniecznie udanych zagrywek. Chucky wciąż jest nieskrępowaną niczym rozrywką, ale tym razem nie udała się sztuka utrzymania balansu między dramatem i komedią. Nie można jednak narzekać na nudę i bez wątpienia Chucky nie powiedział ostatniego słowa.