Dłoń Króla Słońca jest przepięknie wydaną książką, obok której trudno jest przejść obojętnie. Jednakże ta opowieść to coś więcej niż piękne wydanie i jeszcze jedna historia z magią w tle.
Wydawałoby się, że na temat magii, dzieci obdarzonych magią, magicznych krainy, magicznych dram napisano już wszystko, a co najmniej wiele. W Dłoni Króla Słońca jest pewna wtórność, ale jest na tyle niewielka i tak zręcznie wpleciona w fabułę, że jest to książka, od której trudno się oderwać.
Akcja rozgrywa się w magicznym świecie, który jest targany walkami między zdobywcami działającymi pod sztandarem cesarza i bojownikami o wolność. Nasz bohater, cóż tu ukrywać, jest owocem mezaliansu, zatem od samego początku stanowi niezłą mieszankę. Do tego mamy babunię, która niczym stereotyp złośliwej teściowej uczy wnusia zakazanej magii.
Olcha, nazywany też Głupim Kundlem, jest obdarzony wyjątkowymi zdolnościami. Niestety, od małego żyje pod presją realizowania oczekiwań innych. No i jak łatwo się domyślić, to całe rozerwanie i dylematy rodem z greckiej tragedii są ważnymi elementami utworu. Olcha ma o czym myśleć. Jedna droga to zakazana magia i tajemnicze obrzędy. Druga - życie zgodnie z doktryną cesarską, które zagwarantuje mu przyjemne i godne życie. Chłopak targany jest wątpliwościami. Na szczęście narracja jest prowadzona w pierwszej osobie, co umożliwia czytelnikowi zajrzenie w umysł bohatera. Warto wspomnieć, że Olcha nie jest bohaterem bez skazy. Popełnia błędy i daleko mu do typowego ideału z literatury fantasy.
Przyznam, że mam z tą powieścią niezłą zagwozdkę. Niby J.T. Greathouse nie wymyślił nic, co sprawiłoby, że czytelnik wyskoczyłby z kapci, aczkolwiek potrafi zaskoczyć zwrotami akcji. Poniekąd pozostaje wierny konwencji, końca także można się domyślić, jednakże… Świat jest bardzo ciekawie skonstruowany. Połączenie magii orientu z czymś na kształt indiańskiego szamanizmu stanowi przyjemną mieszankę. W powieści nie dzieje się nic, absolutnie nic niesamowitego, a jednak! Tę książkę jest bardzo trudno odłożyć. Czyta się ją błyskawicznie, jest to niewątpliwie olbrzymia zasługa tłumacza Marcina Mortki. Minusem są imiona. Nie dość, że są, delikatnie mówiąc, dziwaczne, to często nie mają żadnego odzwierciedlenia w charakterze postaci je noszącej. No cóż, nie można mieć wszystkiego, a nie jest to mankament na tyle duży, żeby nie można się było do tego przyzwyczaić.
Podsumowując: Dłoń Króla Słońca jest pierwszą częścią cyklu. Przyznam szczerze, że zaostrza czytelnicze apetyty. Mam nadzieję, że autor utrzyma poziom. Książka jest raczej dla młodzieży, ale spodoba się też starszym czytelnikom.