Walka pomiędzy siłami dobra i zła wciąż trwa. Na obecną chwilę trudno orzec, na czyją korzyść zakończy się owe spotkanie "bogów". Czy Son Goku kolejny raz uratuje mieszkańców Ziemi? Oceniamy 11 i 12 odcinek "Dragon Ball Super".
Nie jest tajemnicą, że twórcy kultowej anime uwielbiają koncentrować uwagę – zarówno swoją, jak i widzów – na sekwencjach walk. Odcinki poświęcone pojedynkom na śmierć i życie są nad wyraz nieproporcjonalne do spokojnych i luźnych epizodów o życiu naszych bohaterów, jednak żaden z fanów uniwersum "DB" nie oczekuje niczego więcej od tej serii. Jakkolwiek można już śmiało stwierdzić, że scenarzyści starają się kopiować swobodną stylistykę kinowych wersji "
Dragon Ball", to jednak nie odmówili sobie przeciągnięcia „bitwy bogów” na kilka epizodów. Tym samym 11. i 12. odcinek serii "
Dragon Ball Super" to w sumie monotematyczna sekwencja ciosów, uderzeń, pokazów siły i psychicznego zmagania się Czcigodnego Beerusa z Boskim Super Saiyaninem.
Nieodmiennym schematem, który ukształtował świat Smoczych Kul, jest dysproporcja mocy poszczególnych przedstawicieli dobra i zła. Raz triumfuje arcyłotr, by szybko zostać zrzuconym z piedestału przez (najczęściej) Son Goku, a szala zwycięstwa zalicza po drodze jeszcze kilka wahadłowych ruchów. Nie inaczej dzieje się w "
Dragon Ball Super", kiedy to nawet sam Czcigodny Bóg Zniszczenia niejednokrotnie otrzymuje parę porządnych kuksańców. Wszystko to jednak dzieje się dosyć szybko jak na tempo, do którego przyzwyczaiły nas uprzednie odsłony przygód Kosmicznych Wojowników, przez co nie jesteśmy w stanie odpowiednio delektować się (chwilowym nawet) triumfem bohatera. Po raz kolejny można to zrzucić na karb wyższej kategorii, jaką prezentuje sobą „pojedynek bogów”. Nie zapełnia to jednak poczucia pewnego niedosytu, podsycanego zapewne przez niedociągnięcia graficzne, przez które czasami odnosimy wrażenie, jakbyśmy oglądali grę komputerową.
[video-browser playlist="721768" suggest=""]
Wątki obecnie poruszane w "
Dragon Ball Super" trzymają się jednej linii fabularnej. Cała uwaga poświęcona jest „bitwie bogów”. Zdawać by się mogło, iż scenarzyści całkowicie zapomnieli o pozostałych bohaterach. W poprzednich latach potyczki z antagonistami współgrały z poczynaniami bohatera zbiorowego. Każdy z przyjaciół Goku stawał ramię w ramię z etatowym protektorem Ziemi, w tym przypadku jednak stanowią oni jedynie niemy przerywnik pomiędzy poszczególnymi scenami bitwy o losy Ziemi. Fakt ten, mimo iż nieco drażniący, jest dobitnym dowodem na powagę starcia z potężną istotą, jaką jest Bóg Zniszczenia. Niemniej jednak trudno zaakceptować postawę Vegety, który w takim przypadku obowiązkowo powinien rwać się do walki, a nie z daleka kibicować swojemu współbratymcy. Fizyczna niemoc w wyniku przekazania Goku całej swojej energii to jedno, ale brak jakiegokolwiek grymasu niezadowolenia i złości na twarzy Vegety to już zupełnie inna sprawa.
Twórcy wychodzą w końcu z hermetycznie zamkniętego kręgu zainteresowanych i nareszcie pokazują, jaki wpływ wywiera walka boskich wojowników na samych Ziemian. Są to niestety tylko kalkowe sceny uderzeń potężnej energii oddziałującej na mieszkańców, przez co po raz kolejny trudno jest pozbyć się wrażenia, iż scenarzyści wciąż nie do końca przemyśleli poszczególne elementy nowej serii "
Dragon Ball". 29 lat temu Toriyama wraz z współpracownikami zawiesił w świecie anime pewną poprzeczkę, która dla wielu okazała się niebywałą konkurencją. Szkoda tylko, że w 2015 roku podobny skład scenopisarski i producencki potyka się o swój własny twór.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h