Annie (Kristen Wiig) jest singielką, która już dawno przekroczyła "magiczny" wiek trzydziestu lat. Kobieta nie ma szczęścia w miłości, a i jej życie zawodowe zdaje się wisieć na włosku. Jakby tego było mało, jej najlepsza przyjaciółka Lillian (Maya Rudolph) wychodzi za mąż, ją samą prosząc zaś, by została honorową druhną. Czy Annie podoła tak odpowiedzialnemu zadaniu?
[image-browser playlist="605175" suggest=""]
© Universal Studios. All Rigts Reserved
Odpowiadając na pytanie postawione we wstępie powiem, że marnie. Brak w tym filmie naprawdę fajnych i oryginalnych postaci, o których pamiętałoby się jeszcze na długo po skończonym seansie. Nieciekawie wypada również sam scenariusz, który okazuje się być zlepkiem pomysłów z rożnych komedii romantycznych, przy czym jest dość nudny, na siłę rozwleczony i przewidywalny. Największą jednak bolączką omawianego tytułu jest to, że praktycznie w ogóle nie śmieszy. A czy może być coś gorszego od komedii, która nie bawi? Chyba jedynie męski narząd, który jest niesubordynowany i nie chce stać na baczność. Poniekąd tak też jest z tym filmem. Kiedy rozpoczyna się jakiś ciekawy gag, a nam wydaje się, że oto właśnie za chwilę humor posłusznie wykona rozkaz rozśmieszenia widza, ten najzwyczajniej w świecie traci siły, rozkłada się wygodnie i idzie spać.
[image-browser playlist="605176" suggest=""]
© Universal Studios. All Rigts Reserved
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że w komedii, która w zamierzeniu miała być chyba nieco ambitniejszym dziełem i bawić bardziej wyszukanym dowcipem, paradoksalnie najzabawniejsze sceny to te, w których pierwsze skrzypce gra humor kloaczny. Być może to z moim poczuciem humoru jest coś nie tak, ale jeżeli kobieta załatwiająca się do umywalki okazuje się być najśmieszniejszym momentem w całym filmie, to chyba nie świadczy to za dobrze o samej produkcji. Niestety, ale większość gagów w "Druhnach" stoi na niskim, a wręcz żenującym poziomie. Chociażby scena pojedynku na lepszą mowę pomiędzy Annie a Helen (Rose Byrne) - bogatą snobką, która rywalizuje z główną bohaterką o miano najlepszej przyjaciółki Lillian. W założeniach taki pojedynek na wymyślane na poczekaniu teksty brzmi naprawdę fajnie i daje szerokie pole do popisu, w praktyce (czyt. w "Druhnach") natomiast sprowadza się do wymuszonych i przeciąganych w nieskończoność monologów. Widz już po minucie zaczyna kręcić nosem, ale twórcy, posiadający zapewne jakieś sadystyczne zapędy, nie zamierzają tak szybko ulżyć naszym cierpieniom i katują nas jeszcze dobrych kilka minut tymi mdłymi wywodami dwóch kobiet, którym zdaje się, że są mistrzyniami stand-upu. I tak jest niemalże przez cały film. Fragmentów, na których można się szczerze pośmiać jest raptem kilka, cała reszta to żarty, które nie byłyby w stanie rozśmieszyć nawet przedszkolaka, nie mówiąc już o dorosłej osobie. Jest to o tyle dziwne, że producentem jest Judd Apatow, człowiek odpowiedzialny za "Wpadkę", "40-letniego prawiczka" czy "Supersamca" - komedii przecież całkiem udanych.
[image-browser playlist="605177" suggest=""]
© Universal Studios. All Rigts Reserved
Wiecie jednak, co jest w tym wszystkim najlepsze? A no to, że "Bridesmaids" dostały dwie nominacje do Oscara - za scenariusz oraz za żeńską rolę drugoplanową. Ja rozumiem, że ta nagroda w ostatnich latach wiele straciła na znaczeniu i każdy szanujący się kinoman dość ostrożnie podchodzi do produkcji, które walczą lub też już wywalczyły statuetkę, ale na litość boską, to jest już jakaś kpina! Przecież jak tak dalej pójdzie to nikt Oscarów nie będzie traktował poważnie. Najlepszy scenariusz? Pod jakim niby względem? Chyba wtórności lub przewidywalności. Tylko że to nie są czynniki, którymi należałoby się kierować nominując daną produkcję do tak prestiżowej nagrody. Najlepsza żeńska rola drugoplanowa? W porządku, Melissa McCarthy grająca Megan, czyli jedną z druhen, może i jest jednym z niewielu pozytywnych aspektów omawianego tytułu i to głównie dzięki niej film nie jest całkowitą porażką, ale też jej rola to nic nadzwyczajnego. Po prostu zwykła zabawna postać jakich wiele w tego typu produkcjach. Skoro ta pani otrzymała nominację, to ja proponuję nominować także Osła ze "Shreka", który pełni podobną funkcję, ale jest po stokroć zabawniejszy.
[image-browser playlist="605178" suggest=""]
© Universal Studios. All Rigts Reserved
Zastanawiam się, czy ten obraz jest naprawdę tak słaby, czy to ja po prostu nie jestem targetem. Może tytuł ten będą w stanie docenić jedynie kobiety? W końcu to taki babski film, traktujący o "psiapsiółach" i przyjaźni potrafiącej przezwyciężyć wszelkie przeciwności, doprawiony odrobiną romansu i podlany komediowym sosem. Tylko jeżeli tak jest w istocie, to czy produkcja nominowana do Oscara nie powinna być bardziej uniwersalna, trafiająca do szerszego grona odbiorców i będąca w stanie zadowolić nie tylko wybraną grupę widzów? Tyle tylko, że nie w tym tkwi problem. Nieraz zdarzało mi się oglądać typowo babskie filmy, na których bawiłem się całkiem nieźle, mimo iż jestem facetem. "Druhny" natomiast są po prostu filmem słabym, a świadczą o tym chociażby negatywne opinie kobiet, na które można się natknąć w Internecie. Skoro więc żadna z płci nie będzie się dobrze bawiła na "Bridesmaids", to kto będzie? Prawdopodobnie wyłącznie sami twórcy i zacni członkowie Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, którzy ten film nominowali.
Nie chciałbym być jednak przesadnie złośliwy i skupiać się wyłącznie na wadach, bo kilka plusów również by się znalazło. Przede wszystkim film daje radę pod względem aktorskim, i nie mam tu na myśli wyłącznie samej Mellisyy McCarthy, ale praktycznie całą obsadą. Zarówno Wiig jako Annie oraz Byrne wcielająca się w rolę Helen wypadają w swoich kreacjach wiarygodnie. Również Chris O'Dowd grający policjanta, z którym zaczyna kręcić Annie sprawia całkiem pozytywne wrażenie i jest postacią bardzo sympatyczną. Plusik należy się również za to, iż obraz całkiem nieźle radzi sobie pod względem ukazywania skomplikowanych relacji damsko-męskich oraz zasad, jakimi rządzi się przyjaźń pomiędzy kobietami. Może właśnie gdyby bardziej skupić się na tych aspektach, rezygnując jednocześnie z debilnego humoru, to film by na tym zyskał. A tak mamy co mamy.
[image-browser playlist="605179" suggest=""]
© Universal Studios. All Rigts Reserved
Nie dajcie się złapać na ładnie brzmiące hasełka, reklamujące wytwór Paula Feiga jako "Kac Vegas na obcasach", bo raz, że "Druhny" nie mają z nim praktycznie nic wspólnego, a dwa, to zupełnie nie ta liga. Marketing jak widać rządzi się swoimi prawami i wystarczy, by w produkcji znalazła się jedna scena, w której bohaterki lecą do Las Vegas, aby móc rozpocząć takie porównania. Recenzowany tytuł to przeciętna komedyjka, jakich w ostatnim czasie wiele, praktycznie niczym nie wyróżniająca się z setek jej podobnych. Oczywiście obraz ten jak najbardziej da się obejrzeć, a nawet całkiem przyzwoicie na nim bawić, jeżeli tylko nie będziemy nastawiać się na humor. Z drugiej jednak strony, po co tracić czas na filmy przeciętne, skoro w ich miejsce można nadrobić chociażby jakąś zaległą perełkę?
Ocena: 5/10