Epizod zaczyna się od ukazania Nucky'ego w żałobie. Eddie był dla niego nie tylko lokajem, ale i przyjacielem - o którym, de facto, nic prawie nie wiedział. Bohater jest tak zatroskany tym faktem, że postanawia wyjechać do Nowego Jorku, gdzie zamierza się spotkać ze swoją byłą - Margaret. Wydarzenia poprzedniego sezonu kompletnie oddaliły od siebie te dwie osoby. Rozmowa się nie klei, a Margaret niespecjalnie chce rozmawiać z byłym mężem o swoim życiu. Wszystko to wprowadza atmosferę dramatu, w którym Nucky próbuje znaleźć osobę, z którą mógłby porozmawiać o tym, co się stało z jego przyjacielem. Cała rozmowa jest bardzo niezręczna, zaś apogeum owej niezręczności osiąga w momencie przekazaniu prezentu. Jak wiemy, w poprzednim sezonie zwłoki kochanka Margaret zostały włożone do pudła i wysłane do rezydencji. W momencie, gdy Nucky wypowiada kwestię "Nie włożyłbym czegoś żywego do pudełka", następuje wymowna pauza, w której uświadamia sobie jak wielkie faux pas popełnił. Scena jest dobrym powrotem do wydarzeń z trzeciej serii i jako taka powinna zakończyć wątek Margaret.
W tym samym czasie Agent Knox stara się przekonać swego przełożonego, aby ten dał mu jeszcze jedną szansę na przyskrzynienie Thompsona. Ogólnie sceny z jego udziałem są dość nijakie. Nie chodzi nawet o dialogi, bo te stoją na przyzwoitym poziomie. To, co razi to brak jakiejkolwiek chemii między bohaterami. Brian Geraghty wygląda, jakby recytował, a nie rozmawiał z drugim człowiekiem. Jest to problem wielu seriali, gdzie aktor przyjmuje jedną minę, sporadycznie tylko zmieniając wyraz twarzy.
Tymczasem w Atlantis Eli próbuje rozwikłać zagadkę śmierci Eddiego. Trzeba przyznać, że idzie mu to całkiem sprawnie. Dobrze ogląda się go w banku podczas rozmowy z Johnem Coulhounem, lub w ducie z Doylem, szczególnie w momencie, gdy do pokoju wkracza agent Knox.
Zawsze podobała mi się kreacja Harrowa. Ta postać się zmieniła. Teraz jest człowiekiem, którego trapią wyrzuty związane z jego własną przeszłością i ludźmi, jakich zabił. Nie jestem pewien, którego Harrowa lubię bardziej. Jednego natomiast jestem pewien - na obecny czas bohater ten jest gwarantem dobrych scen. Picie z "teściem" to przykład tego, jak powinny być rozgrywane sceny w Zakazanego imperium. Serial ma być męski i dla mężczyzn, a to jest męska konwersacja. Nie jakieś gadanie o pierdołach, po prostu rozmowa dwóch facetów.
[video-browser playlist="634426" suggest=""]
Podobnie wypada Tampa. Wątek ma kilka wad jak np. gniewny seks z Sally, za który dostała w podzięce udział w akcji. Jednak nie przysłania to ogólnego obrazu, w którym wszystko jest na swoim miejscu. Nucky stara się dobić targu, Lansky z Luciano popadają w tarapaty, po odkryciu, kto jest ich nowym udziałowcem, a McCoy liczy dni do śmierci od czasu zabicia współpracownika. Tak krótko można opisać wątek Tampy.
Czuje niemałe rozczarowanie Chalkym Whitem. Jak dotąd był on całkiem udaną postacią. Jego twardy charakter, połączony z pragnieniem władzy dobrze kontrastował na tle reszty. Dziś Chalky jest jednym z bardziej irytujących bohaterów w tym sezonie. Mówię to z przykrością, bo go lubię, ale każda scena z jego udziałem pozostawia niesmak. White przechodzi najwyraźniej kryzys wieku średniego. Potwierdzają to sceny z piosenkareczką, która zdaje się być, o zgrozo, jeszcze bardziej denerwująca niż Gillian. Z jednej strony ciągle podrywa swego szefa, a z drugiej odrzuca. Typowa femme fatale. Czuję kobiecą rękę przy tym fragmencie scenariusza.
Podsumowując "The North Star" to odcinek dobry, ale i nie pozbawiony wad. Jednym z zasadniczych problemów jest to, że brak w tym odcinku momentów, o których myśli się jeszcze następnego dnia. Po prostu odcinek idealny, by się odprężyć przy filiżance gorącej kawy, ale nic ponadto. Wielbiciele scen akcji z udziałem gangsterów poczują się rozczarowani.