Przyznam, że czasem mam problem z konwencją serialu Gwiezdne Wojny: Wojny Klonów, ponieważ wymusza ona brak zagrożenia. Tylko czy aby na pewno to jest kwestia formy opowiadania historii? W końcu mamy wiele filmów i seriali, w których reżyserzy są w stanie zbudować emocje, napięcie i niepokój o los bohaterów, choć wszyscy dobrze wiemy, że zagrożenia nie ma. Dlatego myślę, że ostatecznie to nie jest kwestia konwencji, że Wojny Klonów w tym aspekcie bardzo często miały problem (zresztą Star Wars Rebelianci również), ale Dave'a Filoni, który nie jest w stanie stworzyć prawidłowej animacji. Ten odcinek utwierdza mnie w tym przekonaniu, a pewne oznaki kierujące w stronę takiego wniosku oglądaliśmy w The Mandalorian, w którym Filoni wyreżyserował jeden z najsłabszych odcinków. Dlatego trudno trochę emocjonować się potyczkami klonów z bezmyślnymi droidami, skoro za scenami akcji nie stoi żaden pomysł, a ich realizacja oferuje jedynie pustkę. Teoretycznie nie jest to jakaś duża wada, ale na pewno odczuwalna i problematyczna. Nie sądzę, by forma animacji miałaby ograniczać twórcę w opowiadaniu historii czy budowaniu emocji i napięcia tworzących iluzję zagrożenia, którego tak naprawdę nigdy nie ma. Dobry reżyser wie, jak takie rzeczy prowadzić. Nawet, jak przymkniemy na to oko, to przynajmniej komandosi w akcji są godni uwagi - dobrze rozdzielone umiejętności, zalety i ciągłe problemy w relacji ze zwyczajnymi klonami mogą się podobać. Zwłaszcza gdy dochodzi do scen rękoczynów pomiędzy oddziałem a Rexem. Ta różnica w całej kwestii bycia klonem to interesujący wątek z potencjałem, który przydałoby się rozwinąć. Nieoczekiwaną zaletą są tubylcy, jakich napotykają bohaterowie serialu, ponieważ - co jest mimo wszystko rzadkie - oni nie mówią w basicu (tak określa się uniwersalny język angielski w uniwersum). Przeważnie w filmach i serialach, każda rasa porozumiewa się na ekranie zrozumiały dla widza językiem, a tłumaczenie to miły akcent, który przypomina, że nie wszyscy mieszkańcy są na tyle rozwinięci i chętni, aby móc w ogóle to robić. Więcej takiej inności to coś, czego Gwiezdne Wojny potrzebują, bo podkreśla to, co jest ważne: ludzie to tylko jedna z tysięcy ras, a galaktyka jest pełna różnych języków. Klimatycznie wypada końcówka, gdy odkrywamy, że Echo jednak żyje. Pomysł może nie wydaje się jakoś szczególnie odkrywczy, oryginalny, ale wykorzystano to należycie. Pojawiają się jakieś emocje w związku z Rexem oraz ciekawe podkreślenie braterskiej relacji klonów. Nie jest to tylko mięso armatnie, jak filmy kazały nam wierzyć, ale istotny z duszą oraz sercem.  Wątek rozpoczynający 7. sezon jest znany od lat i wydaje się jedynie solidny. Dla wielbicieli klonów i akcji na pewno satysfakcjonujący, ale nadal wymagający zawieszenia niewiary. Mimo wszystko ten serial miał o wiele więcej lepszych odcinków z klonami, więc jakoś to nieszczególnie porywa. Nawet taki bonus jak rozmowy Aniego z Padme w tajemnicy (Obi-Wan wiedział!) za wiele nie zmieniają w odbiorze. Miły akcent - ręka Padme wyraźnie sugerowała, iż jest już w ciąży, ale nie przeczy to filmowi, bo nie jest to aż tak widoczne. Przyjemnie, ale na tle całego serialu zaledwie poprawnie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj