Istnieje niemieckie słowo "Backpfeifengesicht" oznaczające osobę aż proszącą się o wypłacenie siarczystego klapsa w dziąsło. I jest to w zasadzie jedyne, zaraz obok "niekompetentnego idioty", określenie, jakim jestem w stanie opisać najnowszą postać w uniwersum serialowego Halo, Jamesa Ackersona. To bardzo dobre i wierne oddanie tej postaci, znanej już dobrze graczom i uniwersalnie przez nich znienawidzonej. Co prawda, jak każdy antagonista w serii, Ackerson jest nieco przerysowany względem swojego pierwowzoru, jednak zrobiono to tylko po to, by uwydatnić jego najistotniejsze cechy. I za to muszę twórców serialu uczciwie pochwalić.  Jednak mimo przedstawienia kolejnej postaci, relatywnie bliskiej pierwowzorowi, jest kilka problemów z 2. sezonem Halo, a przynajmniej jego pierwszym odcinkiem. Największym z nich jest to, że o ile w pierwszym sezonie twórcy po prostu przedstawili swoją wersję pewnych wydarzeń, starając się trzymać jak najbliżej "mitologii" uniwersum i być w miarę blisko materiału źródłowego, tak w tym momencie już widać, jak to wszystko leci za okno. Nie mam nic przeciw własnej wizji artystycznej i odejściu od utartych schematów, ale to powtórka z netfliksowego Wiedźmina, w którym materiału źródłowego zwyczajnie się już nie szanuje. Gwoździem do trumny dla mnie było nawiązanie do planety Reach i pokpienie z jednej z najlepszych odsłon serii. Wiem, że to dopiero pierwsze odcinki i wiele może się zmienić, ale brak jakiegokolwiek wyjaśnienia, co stało się po ostatnim finale, a także przeskok czasowy, otwarte i niezaadresowane jakkolwiek wątki – wygląda to naprawdę źle. Do tego dochodzi fakt, że pełno tu dziur logicznych i kretyńskich – bo nie da się tego inaczej nazwać – decyzji fabularnych, których opisać nie mogę bez rzucania spoilerami. Dramat. Nawet nie wiem, jak zacząć temat wątków Kwan i Halsey. Znowu przeskok czasowy. Właściwie nic nie zostaje wyjaśnione. Więcej pytań niż odpowiedzi, zupełnie jakby nic się nie stało. Czarna dziura w środku fabuły. I weź się tu domyśl. Mistyczne wątki, wirtualne symulacje i inne cuda na kiju, zmierzające w stronę naprawdę absurdalnej intrygi i szachów 4D.
fot. materiały prasowe
+19 więcej
Nie pomaga też szalenie drewniana gra aktorów. To, co było w poprzednim sezonie, to majstersztyk godny Oscara w porównaniu z tym, co dostajemy teraz. Ale nie tylko to straciło na jakości. Mam bowiem wrażenie, że i efekty specjalne otrzymały nieco mniejszy budżet. O ile jeszcze starcie z początkowych scen odcinka wygląda dobrze (przede wszystkim dlatego, że przez większość czasu dzieje się ono we mgle, która pozwala ukryć niedoróbki), tak finalne sceny we wraku statku kosmicznego prezentują się po prostu źle, zwłaszcza zauważalne problemy z oświetleniem i niemal wylewający się miejscami green screen. A to nie jest ani ostatni, ani największy problem tego odcinka. To, co boli mnie najbardziej, to fakt, jak ta seria skręciła w stronę mistycyzmu. Jasne, przejawy tego były już w poprzednim sezonie. Jednak widzowi zdawało się, iż jest to jedynie przedstawianie technologii przez pryzmat wiary i niezrozumienia tak, jak kiedyś gotowanie ziołowych naparów o właściwościach przeciwwirusowych traktowano jak magię. Zanosi się na to, że będzie ezoteryka pełną gębą. Reasumując: pierwszy sezon Halo w mojej opinii się bronił. Mimo że odchodził od gier, to jednak wciąż trzymał ich ducha. Niestety po obejrzeniu pierwszych dwóch odcinków nie mogę tego samego powiedzieć o następnym. Przeskok czasowy, zero wyjaśnień, dziwne rozwiązania niektórych wątków, głupotki logiczne. Na razie absolutnie się to nie broni. Nie wiem, jak będzie dalej, ale na ten moment nie jestem, delikatnie mówiąc, zachwycony.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj