W Szamotułach zostaje porwany syn lokalnego biznesmena. Porywacze żądają od jego ojca miliona złotych okupu. W tym samym czasie kilka kilometrów dalej, w miejscowości Duszniki, znika bez wieści młoda kobieta, w domu zostawiając męża i małe dziecko. Te dwa z pozoru niemające ze sobą nic wspólnego wydarzenia zazębiają się i przeplatają w sposób, jakiego czytelnik wcale by się nie spodziewał. „Jedyne wyjście” to książka pełna sprzeczności. Z jednej strony wiele jest w niej rzeczy, które można pochwalić – ciekawa intryga, całkiem interesujący bohaterowie, wciągając sposób narracji. Niestety jednak zawsze przy takiej okazji trzeba dodać „ale”, ponieważ jest też parę niedociągnięć, które aż proszą się o to, żeby je wypunktować. Teoretycznie akcja nowego kryminału Ćwirleja toczy się w XXI wieku (w 2012 roku, jeśli chcemy być wyjątkowo precyzyjni), a mimo to PRL jest obecny niemal na każdej stronie – pracujący nad sprawą policjanci to ludzie, którzy swoje pierwsze zawodowe kroki stawiali jeszcze w milicji, obecnie szanowani biznesmeni to dawni cinkciarze i przemytnicy, którzy na nielegalnych interesach zdobyli kapitał na swoje nowe, uczciwe biznesy. W nich wszystkich trwają nadal pozostałości dawnego myślenia, a konsekwencje podjętych dawno temu decyzji dopadają ich właśnie teraz. Cytowany na okładce książki Marcin Wroński twierdzi, że jest to „pasjonujący kryminał feministyczny”, ale jeśli wniosek ten wysnuł, bazując na tym, że główną bohaterką jest kobieta, to chyba trochę się pospieszył, bo liczących się bohaterek płci żeńskiej można się w książce doszukać aż dwóch - mężczyzn natomiast jest co najmniej kilku. Ale nie w tym rzecz, w literaturze nikt się przecież nie domaga parytetów. Problem leży gdzie indziej. Główna bohaterka „Jedyne wyjście”, młoda policjantka Aneta Nowak, ma w sobie wiele z Sherlocka Holmesa, ale (ostrzegam, będzie dużo tych "ale") jest też wyjątkowo stereotypowa. W ogóle kobiece bohaterki reprezentują tutaj tylko dwa typy: wyszczekanej chłopczycy na motorze i ładniutkiej, krągłej blondynki służącej w policji za ozdobnik. Nie ma nic pomiędzy. Mimo to wraz z rozwojem wydarzeń można je polubić i zrozumieć ich sposób myślenia oraz postępowania. Chociaż nie ma tu zbyt wiele do rozumienia, ponieważ poza rozmyślaniem na temat prowadzonych śledztw i wszystkiego, co z pracą związane, głów młodych policjantek właściwie nic nie zaprząta. Osobowości bohaterek poprowadzone są wyjątkowo płytko i jednotorowo. Aneta skupia się na pracy i hot-dogach z Orlenu, a Martyna na pracy i przystojnym policjancie Rysiu.
Źródło: Filia
  Ryszard Ćwirlej bardzo lubi retrospekcje - do tego stopnia, że prawie każde wydarzenie przedstawiane jest w „Jedyne wyjście” w odwróconej chronologii. Najpierw dowiadujemy się, że coś się stało, a dopiero potem poznajemy szczegóły zdarzenia. To z jednej strony jest ciekawy zabieg, który wprowadza nutę niepewności i tajemniczości, ale (znów to „ale”) nadmiernie eksploatowany zaczyna męczyć i mącić czytelnikowi w głowie. Po pewnym czasie nie wiadomo już, w którym miejscu opowieści się obecnie znajdujemy, i trzeba wrócić do nagłówka z datą, żeby zrozumieć, co się dzieje. Co ciekawe, zgubił się chyba nawet sam autor i jego edytor, ponieważ książka zalicza parę korektorskich wpadek. Na przykład w scenie rozmowy w gabinecie komendanta nagle pojawia się bohaterka, której jeszcze przed chwilą nie było, a która, jeśli wierzyć dialogowi z poprzedniej strony, znajduje się w tym samym czasie w swoim własnym gabinecie (dla jasności – nie jest ona komendantem). Nie przeszkadza to jednak autorowi w przytoczeniu czytelnikom jej myśli. Wszystkie te niedociągnięcia nadrabia jednak sam pomysł na fabułę, który robi trochę czytelnika w konia (w pozytywnym sensie). Czytając „Jedyne wyjście”, nie sposób nie odnieść wrażenia, że tak naprawdę jest to materiał nie na jedną, ale na co najmniej dwie książki. Obok głównych wątków pełno jest jeszcze tych pobocznych, które wydają się równie ważne. Dodatkowo śledztwa łączą się ze sobą tylko osobami policjantów, którzy biorą w nich udział. Tak przynajmniej może się wydawać. Finał całej historii udowadnia jednak, że faktycznie jedynym wyjściem było zaprezentowanie jej w taki, a nie inny sposób. Tylko tak przedstawiona ma sens. Wszystkie wydarzenia ostatecznie doskonale się zazębiają, intryga jest przemyślana i dopracowana. Opisywana przez Ćwirleja historia prezentowana jest z perspektywy kilku bohaterów - nie tylko policjantów rozwiązujących sprawę, ale także samych ofiar, ich oprawców, a nawet przypadkowych osób, które w całą sprawę wmieszane zostały zupełnie niechcący. Brzmi to trochę chaotycznie, ale - o dziwo - sprawdza się całkiem nieźle. Nadaje opowieści autentyzmu. Klimatu książce dodaje też specyficzne poczucie humoru autora, które sprawia, że ta mroczna historia staje się odrobinę lżejsza w odbiorze. „Jedyne wyjście” udowadnia, że jeśli Ryszard Ćwirlej faktycznie chce pisać współczesne kryminały, to jeszcze trochę pracy przed nim. Nie ma się jednak co martwić, jest na dobrej drodze. Jego nową książkę czyta się z zainteresowaniem, intryga pochłania czytelnika i trzyma go w niepewności prawie do samego końca, a to przecież w powieściach kryminalnych najważniejsze.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj