W prequelu serii Jupiter’s Legacy Mark Millar skupił się przede wszystkim na pozbawianiu się złudzeń co do swej szlachetnej profesji u młodszych wersji pierwszych ziemskich superbohaterów. Co wydarzyło się wiele lat później, doskonale już wiemy, choć Jupiter’s Circle można spokojnie przeczytać bez znajomości pierwszej serii scenarzysty. Tam skupił się na narastającym stopniowo konflikcie (także pokoleniowym), który doprowadził do zmiany układu sił miedzy poszczególnymi grupami superbohaterów i w efekcie do śmiertelnych w swym wymiarze konsekwencji. W Jupiter’s Circle nie jest już tak wybuchowo, chociaż w zamian dostajemy buzującą od ukrywanych bądź eskalowanych emocji opowieść, która zaprzyjaźnioną szóstkę herosów zaprowadzi na rozstaje dróg i poskutkuje rozpadem ich grupy. Ta szóstka to Utopian, Brian Wave, Lady Liberty, Flara, Blue Bolt i Skyfox. Ten ostatni, przechodzący najciekawszą ewolucję stanie się z pewnością ulubieńcem czytelników. Niektórym z nich będziemy współczuć, inni będą nas drażnić, a nawet wzbudzać negatywne emocje. W perypetiach szóstki superbohaterów połączonych wspólnym losem Millar udanie oddał blaski i cienie funkcjonowania herosów. A perypetie są tym ciekawsze, że mają miejsce w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, co daje scenarzyście pole do popisu i nawiązań do srebrnej ery komiksu. Czy raczej do jej odbrązawiania. I rzeczywiście, podczas gdy w warstwie graficznej mamy raz mniej, raz bardziej udane naśladownictwo stylu retro, tak w warstwie fabularnej Millar funduje i bohaterom i czytelnikom rodzaj superbohaterskiej psychodramy.
Źródło: Mucha Comics
+12 więcej
W Jupiter’s Circle chodzi zatem głównie o życie osobiste herosów. Wiadomo rzecz jasna, że łączenie życia prywatnego z superbohaterską fuchą zawsze w komiksowych opowieściach było, delikatnie mówiąc, skomplikowane. Millarowi udało się jednak zaakcentować rzeczywiste problemy, które mogłyby dosięgnąć superbohaterów. Każdy ma tu coś za uszami, czasem nawet nie będąc tego świadomym i takie zdzieranie kolejnych warstw z ukształtowanych zdawałoby się wizerunków jest niczym burzenie postawionych zbyt wcześnie pomników. Szczególne wrażenie robi historia Utopiana, (będącego w opowieści Mllara odpowiednikiem Supermana), którego poukładane życie uczuciowe w pewnym momencie rozsypuje się jak domek z kart. Ważna jest tu również historia Blue Bolta, który musi ukrywać swój homoseksualizm i szantażowany przez – jakżeby inaczej – samego Edgara J. Hoovera w końcu próbuje odebrać sobie życie. Rzadko oglądamy tu superbohaterów szczęśliwych, a jeśli już, to twórca bardzo szybko im te chwile szczęścia odbiera. A taki sposób opowiadania historii dodatkowo kontrastuje z jej prostą, pełną jasnych kolorów i nieprzeładowaną detalami formą graficzną. Jest pięknie, ale tylko na pokaz.
Jupiter’s Circle, dzięki wymienionym powyżej elementom, należy uznać za udane dzieło. Stanowi przemyślaną opowieść i odmiennie niż tak jak to było podczas lektury drugiego tomu Jupiter’s Legacy, nie odnosimy wrażenia, że scenarzysta nagle zaczyna iść na skróty. Jeśli można mieć jakieś pretensje do Millara, to o to, że znowu uciekł od odpowiedzi na ważne pytania dotyczące fabuły, które nurtowały czytelników już przy lekturze pierwszej serii i dotyczące genezy przemiany szóstki bohaterów w superbohaterów po dotarciu na pewną tajemniczą wyspę. Owszem, autor dokłada do tego tematu kolejne elementy układanki, ale na więcej odpowiedzi musimy znowu poczekać, do zapowiadanej w nieokreślonej bliżej przyszłości kontynuacji, a na razie jednak musi nam wystarczyć to, co mamy. Seria może nie ma ciężaru gatunkowego takich choćby Strażników Alana Moore’a, ale stanowi z pewnością ciekawy i momentami ożywczy głos w temacie dekonstruowania superbohaterskiego mitu, będąc przy tym kawałkiem naprawdę bardzo udanej rozrywki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj