Jurassic World: Upadłe królestwo to film pełny skrajności, gdzie elementy wybitne mieszają się ze słabymi i absurdalnymi. Czuć, że w tym momencie ta seria dochodzi do kulminacyjnego momentu, gdzie musi nastąpić jej wyraźny rozwój.
Jurassic World: Fallen Kingdom jest najlepszy wtedy, kiedy stara się wprowadzić coś nowego i nieoczekiwanego. Tym właśnie jest pod wieloma względami cała akcja z uratowaniem dinozaurów przed wybuchającym wulkanem na Isla Nublar. To wówczas jest efektownie, bardzo angażująco i przede wszystkim ekscytująco. Nie jest to jakaś powtórka schematów serii, ale całkiem solidna próba wprowadzenia w niej czegoś świeżego, którą można zaliczyć do udanych. To właśnie tutaj
J.A. Bayona pokazuje swój reżyserski geniusz do budowania emocjonujących scen widowiskowych (ucieczka przed lawą, wejście T-Rexa!) i takich, w których napięcie jest potęgowane przez jego wyjątkowej jakości sztuczki. Jest w tym miejscu dłuższa klaustrofobiczna scena kręcona na jednym ujęciu, która doskonale pokazuje budowę zagrożenia dla bohaterów, świetną pracę kamery i niekonwencjonalne rozwiązania. Jednak moc reżysera działa najlepiej w kameralnej, symbolicznej i poruszającej scenie porzuconego dinozaura. To właśnie w sekwencjach na wyspie Bayona pokazuje, że doskonale łączy swoją wrażliwość wybitnego reżysera bliskiego kinu artystycznemu ze stylistyką wielkich superprodukcji. To tacy filmowcy mogą sprawić, że kino rozrywkowe wejdzie na nowy poziom.
Problem rodzi się w momencie, gdy kończy się wątek na Isla Nublar. Wówczas zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z dosłownie dwoma oddzielnymi filmami w jednym. Przygodowa, świeża i ekscytująca sekwencja na wyspie to zaleta. Potem włącza się kompletnie inna wizja, która jest w większości odtwórcza, przepełniona absurdami oraz głupotami, nudna i oklepana. Sam fakt, że dostajemy nową hybrydę jest nieciekawą powtórką z poprzedniej części, która sugeruje kompletny brak pomysłu scenarzystów. Szczególnie, że Indoraptor jest mdły, nieciekawy i pozbawiony jakiejś charyzmy Indominusa Rexa, który w poprzedniej odsłonie był czymś świeżym i w miarę interesującym. Dlatego trudno potraktować to w inny sposób, niż wzruszeniem ramion i obojętnością. Ten dinozaur jest pustym pretekstem, by znowu pokazać to samo: czyli ganianie się z dinozaurem w ciemnych pomieszczeniach. Na tym etapie serii jest to ten sam problem, jak w
Terminatorze i
Obcym - dostajemy znowu to samo w gorszej jakości. A
Jurassic World, podobnie jak wspomniane serie, muszą zerwać z tym schematem, jeśli mają wyewoluować w coś nowego. Bayona niby stara się w tych scenach tworzyć napięcie na lepszym poziomie, niż widzieliśmy w poprzednich odsłonach, ale czy to coś zmienia w ogólnej ocenie zabiegu fabularnego? Nie wydaje mi się, bo zamiast dać coś ekscytującego (pierwsza część na wyspie!), dostajemy coś po prostu suchego i nużącego. I starania Bayony tego nie zmienią.
Colin Trevorrow (reżyser
Jurassic World) i
Derek Connolly tworzą scenariusz pozbawiony pomysłu, kreatywności i jakiejś nowej wizji na tę serię. Ich inwencja kończy się na wyspie, bo potem pod każdym względem jest coraz gorzej. Motyw z handlem dinozaurami został potraktowany po macoszemu. Wprowadzone, przewidywalne i po prostu oczekiwane zabiegi fabularne, które doprowadzą do rzezi złych ludzi dokonanej przez dinozaury, są momentami przykładem typowej sztampy, braku wyobraźni, absurdu i naciągania wszystkiego przez brak jakiejś głębszej inicjatywy. Do tego wszystkiego w filmie wprowadzono Benjamina Lockwooda, który - jak się okazuje -
stworzył cały pomysł na dinozaury z Hammondem. To postać, o której wcześniej w ogóle nie słyszeliśmy, a jej pojawienie się na tym etapie serii wydaje się typowym lenistwem. Trudno nawet do końca zaakceptować ten pomysł i sensowne powiązanie go z pierwszą częścią. Prowadzi on też do kolejnego wesołego absurdu. Okazuje się, że Lockwood pokłócił się z Hammondem, bo wykorzystał technologię, by sklonować swoją córkę, czyli jego wnuczka Maisie jest tak naprawdę klonem. A ten wątek jest totalnie niedorzeczny z wielu przyczyn. Po pierwsze - ten twist pojawia się i zasadniczo nie ma żadnego znaczenia dla fabuły i nikt nawet nie zdziwił się, że ktoś użył technologii do czegoś takiego. Po drugie - skoro takie możliwości były najwyraźniej od dawna, dlaczego nikt wcześniej tego nie wykorzystał? Twórcy starają się nam wmówić, że coś takiego istnieje w ich fikcyjnym świecie i nikt nie podjął kolejnych prób? A to samo w sobie jest głupie, naciągane i niepotrzebnie komplikuje sprawę. Scenarzyści pokazali, że nie czują tej serii, nie mają pomysłu, jak dokonać jej ewolucji i sądzą, że najlepiej jest odtwarzać to, co było zawsze jej podstawą. Ale ileż można? A do tego wykazują się brakiem inwencji w budowaniu nowych postaci, które są nijakie, nieciekawe i w przypadku informatyka - bardzo irytujące.
Jak scenariusz tej superprodukcji wydaje się niedorobionym zlepkiem dwóch odmiennych wizji - świeżej i odtwórczej, tak reżyser stara się, jak może by wyciągać z tego, ile się da. To właśnie dzięki Bayonie, jego podejściu do tworzenia emocji i wyjątkowemu zmysłowi estetycznemu, dostajemy mimo wszystko rozrywkę na całkiem solidnym poziomie. Pomimo absurdów, seans mija szybko i przyjemnie. Zwłaszcza w momencie, gdy dostajemy akcje z dinozaurami. To właśnie wówczas ten film ma klimat, staje się ekscytujący, czasem zabawny (humoru jest zaskakująco mało!) i interesujący. Gdy dinozaury dostaje szansę zemszczenia się na złych ludziach, trudno nie odczuwać dziwacznej satysfakcji, gdy giną w dość krwawy sposób. W tym aspekcie moim faworytem jest wesoły Stigimoloch, który sieje zniszczenie aż miło. T-Rex tradycyjnie ma swoje momenty, a jej ryk nadal wywołuje ciarki na plecach, ale... tym razem ta część nie należy do niej. Blue jest tym dinozaurem, który ma najważniejszą rolę i jej wyczyny oraz zapalczywość w boju mogą się podobać. To wtedy wszystko staje się tym, czego oczekujemy po tej serii, by zobaczyć, jak wielkie gady wojują ze sobą i sieją zagładę w szeregach zepsutych ludzi, którzy na to zasługują. A Bayona robi to sprawnie, z klimatem, dobrym napięciem i naprawdę fajnymi pomysłami.
Trudno jednak nie dostrzec na końcu, że to wszystko jest oznaką braku wizji na tę serię. Nie znam rozwiązania, w jakim kierunku to powinno się rozwijać, ale stanie w miejscu i opieranie się na ogranych schematach w stylistyce horroru nie jest rozwiązaniem. Dostajemy nadal to samo i przez kiepską postać kolejnej hybrydy jest to mało interesujące dla dorosłego widza. Sercem serii Park Jurajski zawsze było wywoływanie emocji, które sprawiają, że wszyscy stajemy się dziećmi kochającymi dinozaury i ekscytującymi się ich przygodami. Ten duch unosił się w
Jurassic World z 2015 roku i dzięki temu pomimo formy delikatnej powtórki z rozrywki to wszystko wywoływało te emocje i dziecięcą frajdę. Do tego dobrze opierającą się na uczuciu nostalgii. Nowa odsłona ponosi porażkę na tym polu.
Nie powiem - ten film jest momentami efektowny, widowiskowy, a połączeniem CGI z animatroniką przy dinozaurach daje dobry efekt. Czasem jednak są sceny wyraźnie niedorobione, gdzie dinozaury wyglądają dziwnie, jakby trochę mniej realistycznie niż w filmie z 1993 roku. Głównie tego typu sekwencje pojawiają się okazjonalnie na Isla Nublar i niestety, ale rzucają się w oczy. Czuć zbyt duże niedopracowania w kilku scenach.
Końcówka filmu pokazuje nową drogę, czyli stworzenie tytułowego Jurajskiego Świata. Fakt, że dinozaury będą panoszyć się po terenach Stanów Zjednoczonych był już delikatnie poruszany w The Lost World: Jurassic Park i prawda jest taka, że jest to jakiś pomysł na ewolucję tej serii. Tylko trzeba było iść za ciosem w trzeciej części, nie na końcu piątej, gdy można odnieść wrażenie, że jest już na to za późno. Obawiam się, że z tymi twórcami (Trevorrow i Connolly mają odpowiadać za kolejną część) nie da się wykorzystać potencjału. Szkoda też, że Jeff Goldblum zaliczył epizod w dwóch scenach i obie prawie w całości zostały pokazane w zwiastunach. Czy naprawdę tak trudno wymyślić rolę dla tego aktora, by spójnie powiązać to z poprzednimi odsłonami?
Ta seria zawsze była dość uniwersalna, że mogły ją oglądać dzieciaki. Zdarzały się momenty straszniejsze, gdy dinozaury atakowały ludzi, ale wszystko jednak miało familijnego ducha filmów Spielberga. W poprzedniej części mieliśmy już dość brutalniejsze sceny ataków dinozaurów i można było odnieść wrażenie, że młodsze dziecko już nie powinno tego oglądać. Tutaj jest jeszcze bardziej to podkreślone, bo Bayona w drugiej części filmu buduje naprawdę wyrazisty klimat grozy, który jestem przekonany, że będzie działać na młodych odbiorców. Scen krwawych jest zaledwie kilka, które w obrazowy sposób pokazują odgryzanie części ciała człowieka. W dużej mierze jednak Bayona wykorzystuje triki z kamerą i bynajmniej nie idzie w krwawą ucztę.
Jurassic World: Fallen Kingdom to typowy letni blockbuster, który dobrze wypełni czas i da oczekiwane emocje. Wszystko jednak w ostatecznym rozrachunku jest jedynie poprawne i pomimo kilku emocjonujących scen, pozostawia z obojętnością. Tak, jak nad
Jurassic World unosił się duch oryginału, dający frajdę i emocje, tak ta część jest jego pozbawiona. A szkoda, bo wydaje się, że z tej serii można wyciągnąć o wiele więcej. Nie można w tym aspekcie nawet mówić o znudzeniu się dinozaurami. Bynajmniej! Mnie po prostu w tym momencie nudzi tak banalne obchodzenie się z tymi stworzeniami. Ta seria i dinozaury zasługują na więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h