Kim jest Anna? to nowy serial Netflixa, który już od jakiegoś czasu nie opuszcza TOP 10 serwisu. Opowiada o oszustce, która bez grosza przy duszy wmówiła śmietance towarzyskiej Nowego Jorku, że jest niemiecką dziedziczką. Produkcja została zainspirowana prawdziwą historią, co zdecydowanie podbija atrakcyjność tytułu. Bo chcemy wiedzieć, jak komuś mógł się udać taki przekręt. W Internecie można zobaczyć, że opinie na temat tego serialu są bardzo podzielone. Czy warto obejrzeć nowy hit Netflixa? 
Fot. Netflix
Przede wszystkim Kim jest Anna? prowadzi kilka historii jednocześnie. Serial nie opowiada jedynie o naszej genialnej oszustce, ale też poświęca naprawdę dużo czasu zajmującej się sprawą dziennikarce. Vivian została zainspirowana Jessicą Pressler, która napisała artykuł o Annie Delvey. Fikcyjną bohaterkę i jej pierwowzór łączą między innymi ciąża czy nieudany tekst Reasons to Love New York.  Jak przyznała sama dziennikarka w wywiadzie dla Vulture, Vivian jest jej wściekłą i pisaną dużymi literami wersją. I muszę przyznać jej rację. Wielokrotnie mamy ochotę jej kibicować, bo sympatyzujemy z jej determinacją, ambicją zawodową czy chęcią oczyszczenia swojego imienia. To bardzo ludzkie cechy. Jednak głównym problemem dla oglądającego jest to, że bohaterka zwyczajnie nie zachowuje się jak profesjonalna i bystra dziennikarka. Na przykład późno zdaje sobie sprawę z tego, że warto przejrzeć konto na Instagramie Anny. Nie wspominając o wyprawie do Niemiec, gdzie szybko traci cierpliwość, a sposób, w jaki przeprowadza wywiad, pozostawia wiele do życzenia. Choć dla mnie to wada do przełknięcia, to wielu widzom jej zachowanie może wydać się bardzo denerwujące. Poznajemy także prawnika Anny. Dowiadujemy się między innymi, dlaczego ta sprawa jest dla niego taka ważna i co jest źródłem konfliktu w jego małżeństwie. Trzeba przyznać, że razem z Vivian zajmuje naprawdę sporą część czasu antenowego. To nie jest serial jedynie o Annie. Choć wątek tego, jak nasza nieprawdziwa niemiecka dziedziczka owinęła sobie innych wokół palca, ma ogromny potencjał, to według mnie nie został on do końca wykorzystany. Głównie dlatego, że nie jesteśmy pewni, czy sam Netflix wiedział, kim w ich serialu właściwie ma być Anna. 
fot. materiały prasowe Netflix
+13 więcej
W ten sposób dochodzimy do głównej wady i zalety serialu - Anny. Wcielająca się w nią Julia Garner wykonała kawał dobrej roboty. Udało jej się uchwycić wiele charakterystycznych cech bohaterki - specyficzny głos, poprawianie okularów czy odgarnianie włosów za ucho. Warto dodać, że aktorka odwiedziła oszustkę razem z producentem i Jessicą Pressler w Albion Correctional Facility. Widać, że wczuła się w swoją rolę i to naprawdę fascynujący występ. Problem nie leży w niej, a w samej produkcji. W pewnym momencie zaczęłam zastanawiać się, co chcieli przekazać nam twórcy. Czy mamy do czynienia z wybitną i przedsiębiorczą młodą kobietą? Osobą, której zależy tylko na chwilowych luksusach? Czy może kimś złamanym i zagubionym? W efekcie dostajemy wszystkiego po trochu, co jest intrygujące na początku, ale trochę męczące przy finale.  Przez cały czas odnosi się wrażenie - szczególnie jeśli chodzi o konflikt z Rachel - że mimo pokazania Anny jako kogoś raczej niesympatycznego i narcystycznego twórcy wciąż chcą nas przekonać do kibicowania jej. Przy czym w tym wypadku musieli się trochę napracować, bo koleżanka naszej głównej bohaterki nie jest bogatym wilkiem z Wall Street - więc nie wpisuje się w narrację, że w sumie dobrze jej tak, bo bogacze w rzeczywistości nic nie tracą.  Kim jest Anna? nie jest złym serialem i zdołał mnie wciągnąć. Trudno jednak powiedzieć, czy to zasługa samej produkcji, czy barwnego materiału źródłowego. Historia Anny Delvey zawsze będzie ciekawić. Chcemy wiedzieć, jak młoda kobieta oszukała elity Nowego Jorku i wyłudziła góry pieniędzy na swoje luksusowe zachcianki. I choć Netflix trochę pogubił się po drodze w tym, co właściwie chciał przedstawić, to z seansu można czerpać sporo rozrywki. Mimo wszystko szkoda, że nie wyciągnięto jeszcze więcej z talentu Julii Garner. Nie wykorzystano też całego potencjału takiej opowieści. Chciałabym zobaczyć trochę więcej tej niedostępnej dla reszty świata śmietanki towarzyskiej. Brakowało tu przede wszystkim jakiejś konkretnej wizji - czy chcemy pokazać, jak banalnie łatwo wkręcić się na salony, czy może geniusz stojący za kimś, komu mimo przeszkód udało się tam dostać?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj