Księga Boby Fetta to nowy serial ze świata Star Wars, który wprowadza widza w świat gangsterów na Tatooine. Czy to Gwiezdne Wojny, jakie lubimy?
Księga Boby Fetta zaczyna się dość spokojnie. Wprowadza nas w "nowy" świat gangsterów na pustynnej planecie. Twórcy są świadomi, że widzowie lubiący jedynie filmy oraz fani Gwiezdnych Wojen czekają przede wszystkim na szczegóły tego, jak Fett przeżył wydarzenia z
Powrotu Jedi. Dlatego też jest to w dużej mierze odcinek-ekspozycja. Podaje wiele informacji, ale w żadnym momencie nie zapewnia mocnego uderzenia, czynnika "wow" czy jakiegoś zaskoczenia. Nie jest to wada, bo dobra ekspozycja jest ważna - zwłaszcza w kontekście tak legendarnej postaci, którą wielu zna z Oryginalnej Trylogii i musi w pewien sposób poznać ją na nowo. Filmy kompletnie nie pokazały tego, kim jest Boba Fett jako człowiek. Twórcy serialu przedstawiają wiele istotnych rzeczy i dają widzom ogromną satysfakcję. Wszystko ma tutaj sens, na czele z wydostaniem się z Wielkiej Jamy Carkoon, w której mieszka Sarlacc. Odcinek dobrze wszystko wyjaśnia i nie pozostawia niedomówień.
Trochę zaskoczeniem jest fakt, że połowa premierowego odcinka to retrospekcje. Spodziewałem się, że zobaczymy jedynie, jak bohater wydostaje się z Sarlacca. Sceny mające miejsce tuż po
Powrocie Jedi będą najwyraźniej odgrywać ważną rolę w kolejnych odcinkach. Fett przetrwał i się zmienił przez te wydarzenia, a to pozwoli nam lepiej go zrozumieć i poznać. Decyzja o byciu niewolnikiem Ludzi Pustyni jest ciekawa i pozwala pokazać coś nowego w świecie Star Wars. Wcześniej postacie z Tatooine pełniły raczej rolę pobocznego zagrożenia.
Księga Boby Fetta ukazuje życie w wiosce z perspektywy łowcy nagród. To strzał w dziesiątkę! Doskonale wpływa na formę opowiadania. Przewidywalność rozwoju wątku przestaje być problemem, bo wszystkie klocki są na swoim miejscu. Naturalna ewolucja historii jak najbardziej się sprawdza, dostarcza wrażeń i emocji. Przede wszystkim jednak też podkreśla, jak niebezpieczny jest Fett bez swojej mandaloriańskiej zbroi. Dowiadujemy się, że jest kimś więcej niż tylko maszyną do zabijania. To odseparowuje go też od Dina Djarina z
The Mandalorian.
Twórcy podjęli szereg decyzji, by zbudować w
Księdze... klimat trochę inny niż w
The Mandalorian, chociaż da się odczuć, że odpowiada za nią ta sama ekipa. Wybór Roberta Rodrigueza na reżysera premiery zagwarantował odcinek, który ma soczystą historię i nie jest tylko pobocznym zadaniem, za co często krytykowano w
The Mandalorian. Rodriguez w pełni poświęca się opowieści, by ustalić zasady, zarysować relacje oraz pokazać, z czym mamy do czynienia. Przede wszystkim jednak skupia się na kapitalnej budowie klimatu, który w obu liniach czasowych działa inaczej. Retrospekcje wygrywają, bo to tam króluje znakomita, wyrazista muzyka - rzadko kiedy pada jakieś słowo z ust postaci. To sprawia, że te wydarzenia odbieramy inaczej. Aż mogą Wam przejść ciarki po plecach! Twórczość Ludwiga Goranssona z
The Madalorian brzmiała inaczej niż
Gwiezdne Wojny, do których jesteśmy przyzwyczajeni, a tutaj tworzy on jeszcze coś innego - bardziej charakterystycznego, co świetnie buduje atmosferę serialu. Z pewnością wrócicie do tej ścieżki dźwiękowej.
Ekspozycyjność premiery objawia się również w teraźniejszości, gdy Fett i Fennec chcą zasygnalizować, kto tu teraz rządzi, ale robią to dyplomatycznie, nie siłowo. Teoretycznie nie dzieje się tutaj wiele, bo mamy zaledwie dwa istotne motywy: wejście do kasyna Twi'lekanki (które pokazuje, że ta postać będzie mieć znaczenie) oraz groźby ze strony podwładnego burmistrza Mos Espy. To drugie wydaje się niespodzianką, bo jednak można było spodziewać się, że wrogiem Fetta będzie jakiś gangster, nie polityk. Czy antagonista może być jednym i drugim? To, że nie ujawniono jego tożsamości, może być związane z tym, że jest to ktoś znany w uniwersum. Być może atak na Fetta na ulicach Mos Espy był nawet sprowokowany przez tego nieprzyjaciela. To nurtuje mnie najbardziej. Wygląd napastników podsunął mi myśl: a może to Szkarłatny Świt z filmu o Hanie Solo?
Wiadomo, że Robert Rodriguez to przede wszystkim świetny reżyser kina akcji. Dziwi więc, że mamy zaledwie trzy sceny akcji. Walka na ulicach Mos Espy jakoś nie zachwyca widowiskowością, ale ma fajne smaczki. Prawdopodobnie po raz pierwszy widzimy, dlaczego Jabba zatrudniał Gamorreanów w roli ochroniarzy. Podglądamy ich w akcji, w której sprawdzają się całkiem nieźle. Ciekawiej wypada konfrontacja w retrospekcjach z dużym stworem atakującym na pustyni. To ona właśnie pod kątem emocji i wykonania przypomina widzom, kim jest Boba Fett i dlaczego jest taki zabójczy. A co ważne - obie sceny są nie tylko po to, by było efekciarsko. One mają znaczenie fabularne, a to zawsze się ceni.
Księga Boby Fetta to dobry początek, który uzmysławia jedną rzecz: Gwiezdne Wojny to nie tylko widowisko, ale przede wszystkim ciekawa opowieść. Odcinek raczej nie chwyta za serce, ale znakomicie wprowadza w ten świat i pozwala mieć nadzieję, że ta historia nabierze wiatru w żagle i dostarczy nam wielu emocji. A tych nie brakuje z perspektywy fana (Max Rebo i jego zespół!!!), ale też i zwykłego widza, który z pewnością dostrzeże potencjał na więcej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h