Zabierając się za "Czas ognia, czas krwi" liczyłem na doświadczenie podobne do tego, które towarzyszyło mi podczas lektury bardzo dobrego "Decathexis" Łukasza Śmigla. Choć elementy, z których składała się powieść, same w sobie nie były oryginalne, tak już sposób ich połączenia był niezwykle świeży i sprawiał, że czytelnik bardzo szybko zanurzał się w wykreowany przez autora świat. Niestety w przypadku omawianego tytułu nie jest już tak różowo.

Głównego bohatera opowieści, wędrownego maga nazwiskiem Filip Saggo, poznajemy w momencie, kiedy ucieka przed inkwizycją. Wiedeńska gildia została odkryta, a jej członkowie w większości zabici. Nie ulega wątpliwości, że ktoś zdradził - tylko kto? Dla młodego adepta sztuk magicznych odnalezienie zdrajcy staje się głównym celem, do realizacji którego wiedzie długa i pełna przygód droga.

Zacznę może od tego, że w powieści niewiele jest elementów stricte steampunkowych, więcej tu czystego fantasy z magią na pierwszym planie, aniżeli maszyn i to nie tylko tych zasilanych parą. Przynależność "Czasu ognia, czasu krwi" do tego gatunku w pierwszej kolejności powodowana jest raczej względami marketingowymi, a dopiero później cechami, które pozwoliłyby ją do tej kategorii przypisać. W końcu słowo "steampunk" w hasłach reklamowych zawsze przełoży się na wyższą sprzedaż.

Skupmy się jednak na samej powieści, której początek jest całkiem obiecujący. Niestety im dalej w las, tym więcej... wieżowców. Problemem Rusnaka jest to, że starał się on stworzyć jedną ciągłą historię z kilku niezbyt pasujących do siebie opowiadań. Gdyby tak zdecydował się na antologię, dla której elementem wspólnym byłaby postać Saggo, wówczas nie miałbym się raczej do czego przyczepić. Postąpił jednak inaczej, a że ewidentnie brakowało mu pomysłu, jak połączyć poszczególne fragmenty w jedną spójną całość, to powstał taki trochę potwór Frankensteina, któremu w paru miejscach puszczają szwy.

Z jednej strony autor bardzo dobrze posługuje się językiem, ma ciekawy styl i buduje całkiem interesujący klimat epoki wiktoriańskiej, kiedy to Polska znajduje się pod austriackim zaborem. Z drugiej natomiast mnoży wątki, które w końcowym etapie nie znajdują żadnego rozwiązania. Chociażby motyw mechanicznej dziewczyny, stanowiący fajną wariację na temat wspomnianej wyżej maszkary poskładanej z ludzkich członków, czy też wątek maleńkiej Katii okazują się nie mieć tak naprawdę żadnego znaczenia w kontekście całej historii. Już gdzieś w połowie lektury czytelnik łapie się na tym, że nie za bardzo wie, dokąd zmierza cała opowieść i co tak naprawdę stanowi jej trzon. Pisarz w końcowych rozdziałach stara się wszystko jakoś podomykać i zespolić, ale idzie mu to dość topornie. Postacie, które podczas swojej wędrówki napotykał Filip, pojawiają się nagle znikąd, wypowiadają dwa zdania i tyle o nich słyszymy. Intrygujących pomysłów wyjściowych nie brakowało, ale już całościowej koncepcji, która pozwoliłaby je należycie rozwinąć i sensownie wpleść w powieść, już tak.

Nie chciałbym jednak, aby ktoś odniósł mylne wrażenie, że "Czas ognia, czas krwi" to pozycja zła, bo bynajmniej tak nie jest. Jak na debiut jest naprawdę dobra i czyta się ją lekko za sprawą niezłego warsztatu, wypracowanego przez Marcina Rusnaka dzięki opowiadaniom pisanym do magazynów i portali internetowych. Co więcej, autor cechuje się całkiem trafionym poczuciem humoru, dzięki czemu nierzadko jakąś błyskotliwą uwagą padającą z ust bohaterów wprowadzi nas w dobry nastrój. Podobać mogą się również nawiązania do postaci historycznych i klasyków literatury - Kuby Rozpruwacza, Józefa Piłsudskiego - które potraktowane zostały w nieszablonowy sposób i gdyby poświęcić im odpowiednio dużo czasu, to mogłyby stanowić solidną podbudowę pod osobne powieści. Nietrudno też dostrzec zawartą w książce krytykę kleru czy poddanie w wątpliwość zasadności istnienia religii, które często stają się przyczyną konfliktów lub są wykorzystywane jako element gry politycznej. Zawartość merytoryczna jest więc całkiem bogata.

Gdyby się tak poważnie zastanowić, to "Czas ognia, czas krwi" posiada tak naprawdę jedną poważną wadę, którą jest wspomniany brak spójności. Wszystko inne, łącznie ze słabo nakreślonymi bohaterami, jest do przełknięcia, tym bardziej że mamy do czynienia z debiutem. Do książki najlepiej podejść więc jak do niestandardowego zbioru opowiadań, a wówczas przyjemność z czytania z pewnością będzie większa. Nie jest to tytuł, który w przyszłości wymieniany będzie jednym tchem obok najznamienitszych przedstawicieli gatunku, ale swoje przebłyski ma i wierzę, że autor potrafi przyjąć krytykę, wyciągnąć z niej naukę i stworzyć w przyszłości dzieło pozbawione mankamentów poprzednika. W końcu dobrego fantasy nigdy za wiele, a widać, że natura wyobraźni pisarzowi nie poskąpiła, tylko trzeba doszlifować efekty jej pracy. 

Hatak.pl jest patronem medialnym wydawnictwa.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj