Miłość jest blisko to kinowa propozycja TVP na Walentynki. Czy nowa komedia romantyczna jest warta uwagi?
Miłość jest blisko przypomina widzom czasy, gdy polskie komedie romantyczne były złem i pozostawia z tęsknotą za tymi filmami. Tak fatalnie prezentuje się ten... produkt - bo trudno nazwać to filmem. Niełatwo ocenić produkcję, która pod każdym względem przypomina jedynie coś filmopodobnego, reklamującego Góry Stołowe. Jeśli liczycie na rozrywkę czy jakieś emocje, gorzko się zawiedziecie. Nie wiem, co poszło nie tak - czy to niezrozumienie gatunku, czy problemy scenariuszowe (a pisało go kilka osób). Niestety, niewiele wątków ma tu sens, a prowadzenie tych romantycznych woła o pomstę do nieba. Jest to festiwal oczywistości na poziomie gorszym niż świąteczne komedie Netflixa.
Twórcy chyba nie rozumieją tego, czym jest komedia romantyczna i jak powinna bawić widzów. Może i w scenariuszu poszczególne elementy znajdują się na właściwych miejscach, ale na ekranie nie da się uwierzyć w prezentowane wydarzenia. Szczególnie w wątki romantyczne, które nie przekonują nas ani emocjonalnie, ani fabularnie. Relacja Adama z podróżniczką graną przez Olgę Bołądź pojawia się bez żadnego usprawiedliwienia. Ich znajomość idzie prostą linią zgodnie ze schematem, ale nic z tego nie wynika. Nie da się uwierzyć w zachowania postaci, a drewniane dialogi wprowadzają widza w zakłopotanie. Scenariusz nie pozwala na wiarygodne interakcje w konwencji fantazji o miłości. Zbyt dużo tu niezrozumiałych decyzji, zachowań i dziwacznych dialogów. Film jest bardzo męczącym doświadczeniem.
Olgą Bołądź, Weronika Książkiewicz, Grzegorz Małecki oraz Wojciech Solarz robią, co mogą, by nadać swoim postaciom jakiś charakter, ale nie mają materiału, nad którym mogliby popracować. Są momenty, w których udaje się zaprezentować emocje, ale są one przytłaczane przez scenariuszową miałkość. Nie jestem w stanie wyjaśnić dziwnych zachowań bohaterów. To jest marnowanie aktorów, którzy zasługują na więcej. A tak dostają kiepski scenariusz, brak reżyserii czy wizji na opowiadanie historii. Pod względem realizacyjnym to nawet nie jest poziom telewizyjnego przeciętniaka. Cóż z tego, że mamy ładne krajobrazy reklamujące określone w miejsce w Polsce, skoro nic za tym nie idzie? Przecież wyidealizowanie związku romantycznego i okraszenie go trafiającym w punkt poczuciem humoru nie jest takie trudne.
Najgorszą decyzją było wprowadzenie dziecięcego bohatera z zespołem Aspergera. Twórcy nie potrafili wykorzystać potencjału tego wątku. Jedynie wspomnieli o tym w pierwszych minutach filmu i w sumie tyle. Problem w żaden sposób nie został pogłębiony. A szkoda, bo widzowie mogliby się czegoś dowiedzieć o tym zespole.
Miłość jest blisko to totalna nuda. Niestety, brakuje tu momentów dających jakąkolwiek rozrywkę. Próby rozbawienia widzów są nieudane, bez wyczucia czasu i pomysłu, a te dramatyczno-romantyczne wątki są tak obojętnie prowadzone, że nie da się w nie uwierzyć. O braku chemii między parami nie wspomnę, a to przecież absolutna podstawa gatunku, bez której nie kupi się uwagi czy sympatii widza. A przecież w tym wszystkim jest jakiś pomysł na historię. Szkoda, że tylko na papierze, bo na ekranie to rzecz męcząca nawet dla tak wielkiego fana komedii romantycznych jak ja.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h