Gra na pierwszy rzut oka przypomina inny indyczy hit – "Hotline Miami". Już po pierwszym kontakcie podobieństwa rzucają się w oczy: Monaco również jest grą z widokiem z góry i podaną w jakże modnym ostatnio pikselowym stylu retro. Sposób, w jaki prowadzimy bohatera, także na swój sposób przypomina wspomniany już tytuł. Kolejną podobną cechą jest chaos, który potrafi pojawić się na ekranie. Na tym jednak porównania się kończą, bo dalej Monaco podąża już swoją ścieżką.

Produkcja ta opowiada historię grupy zbiegłych z więzienia zbirów, którzy próbują uciec przed organami ścigania za granicę, muszą zatem zdobyć przydatne do tego rzeczy: gotówkę, paszporty itp. Każdy z przestępców jest przedstawicielem innej klasy i dysponuje innego rodzaju umiejętnościami. Do wyboru mamy zatem m.in. mistrza wytrychów, hakera, osiłka, przebierańca itd. Każdy z graczy znajdzie swojego ulubieńca. Umiejętności postaci są istotne ze względu na sposób, w jaki mamy ochotę przebyć dany poziom.

Ścieżki do pokonania danego etapu są zabezpieczone przez poruszających się po mapie strażników, alarmy, lasery, obronę automatyczną i wiele, wiele innych niespodzianek. Odpowiedni dobór postaci, a właściwie ich klas, będzie determinował sposób przejścia mapy. Jeżeli preferujemy siłowe rozwiązania, to naturalnym wyborem są postacie typowo "fizyczne". Większa kombinatoryka wymusza większą różnorodność w doborze członków drużyny. Wyobraźcie sobie, że podczas gdy haker włamuje się do sieci komputerowej, inny gracz może odciągać od niego uwagę strażników, a jeszcze inny urządzać dywersję w drugim narożniku budynku, wykręcając korki. Tego rodzaju rozwiązania można znaleźć za każdym rogiem.

Gra oferująca różnorodność klas i ścieżek postępu aż prosi się o to, by umożliwiała wspólną zabawę. Dzięki Bogu twórcy przewidzieli tryb kooperacyjny. Razem ze znajomymi rozgrywka nabiera sporych rumieńców. Zabawa jest przednia, szczególnie jeśli trafimy na zgraną ekipę, choć nawet przy odpowiednich kompanach potrafi pojawić się element, który stanowi przysłowiową łyżkę dziegciu w tej przesłodkiej beczce miodu. Gdy uruchomi się jakieś zabezpieczenie (np. wypatrzy nas strażnik, włączy alarm itp.) na ekranie potrafi zapanować trudny do ogarnięcia chaos - biegające postaci, biegający strażnicy, wyjące alarmy. Towarzysząca temu wszystkiemu żwawa muzyka wykonana na pianinie nadaje całości slapstickowego, wesołkowatego charakteru - i jest to fajne, ale do czasu. Po którymś z kolei poziomie pojawia się zmęczenie tym nieładem powodujące konieczność zrobienia sobie przerwy. Szkoda, że tak dobrze prezentująca się produkcja narzuca konieczność odpoczywania od siebie.

Pomimo tego, że gra jest stworzona z myślą o coopie, w Monaco można bawić się również w pojedynkę. Zabawa samemu nie jest wcale gorsza; kiedy przechodzimy kolejne plansze w drużynie, jest po prostu przyjemniej, gdyż dochodzą elementy prawdziwej współpracy (leczenie, reanimacja).

Monaco prezentuje się jako bardzo przyjemny indyk potrafiący wciągnąć, zainteresować i przy którym można się dobrze bawić, szczególnie w towarzystwie. Przebiegnięcie planszy zajmuje od kilku do kilkunastu minut, więc tytuł ten wspaniale sprawdza się do krótkich i szybkich rozgrywek. Ucieszą się zapewne osoby lubujące się w wykręcaniu statystyk, ponieważ nie dość, że Monaco zlicza czas przejścia danego poziomu i zapisuje go w ogólnoświatowych rankingach, to za zdobyte kosztowności podczas gry otrzymuje się premię do owego czasu. A właściwie inaczej – nie otrzymuje się karnych sekund za pozostawione na planszy skarby.

Po Monaco można sięgać zatem bez obaw - czy jest się wielbicielem indyków, czy nie. Dobra zabawa gwarantowana.

PLUSY: + rewelacyjny co-op, + humor, + muzyka.

MINUSY: - potrafi znużyć, - chaotyczna rozgrywka.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj