Gdy tylko Ridley Scott zapowiedział, że zamierza przedstawić biografię jednego z największych strategicznych umysłów świata, wiedziałem, że dostaniemy wielkie kino wojenne. Wszak brytyjski reżyser przez wiele lat dopieszczał pomysł na ten film – gdy w 1977 roku zaprezentował światu swój debiutancki Pojedynek, z tyłu głowy tkał już opowieść o Napoleonie. Czas leciał, a projekt wciąż był w sferze marzeń. Nikt nie chciał wyłożyć tak niebotycznego budżetu. Aż na białym koniu wjechała firma AppleTV+, która postanowiła spełnić marzenie reżysera. Nim jednak ta czterogodzinna produkcja trafi na platformę, obejrzymy na dużym ekranie jej skróconą wersję, która trwa dwie i pół godziny. Napoleon stara się pokazać w dość szybkim tempie całe życie tytułowej postaci. Widzowie zostają przywitani wątkiem egzekucji Marii Antoniny, a pożegnani widokiem samotnego Bonapartego na Wyspie Świętej Heleny. Pomiędzy tymi scenami Ridley Scott i scenarzysta David Scarpa starają się zmieścić wszystkie ważne wydarzenia z życiorysu francuskiego męża stanu. Problem polega na tym, że robią to pośpiesznie i na skróty – skaczą od daty do daty, przez co nie możemy poznać naszego głównego bohatera. Owszem, towarzyszymy mu w chwilach największych triumfów i porażek, ale nie poznajemy go jako człowieka. Ta jego ludzka strona gdzieś nam ucieka. Widzimy tylko wybitnego stratega na polu walki, który w życiu prywatnym i uczuciowym nie kieruje się logiką. Szkoda, że Scarpan nie daje nam szansy na zrozumienie, czemu tak jest. Nie wiemy, co leży u podstaw tak różnych zachowań Napoleona. Nie można winić za to scenarzysty, który słyszał od reżysera, że musi mocno skrócić wersję kinową. Dobrze, że na platformie streamingowej niedługo pojawi się prawie dwukrotnie dłuższa produkcja. Z pewnością zapoznamy się z brakującymi wątkami. Z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej wkurza, że na wielkim ekranie – na którym ten film powinien być oglądany – dostaniemy jedynie szkolne streszczenie. Najnowsza produkcja Ridleya Scotta to wielkie wizualne widowisko. Bitwy to prawdziwe mistrzostwo świata. Operator Dariusz Wolski, od lat współpracujący z reżyserem, wspaniale wywiązał się ze swojego zadania. Wydaje mi się, że są to najlepiej nakręcone sceny wojenne pokazujące w kinie ten okres. Widz, choć dobrze zna (a przynajmniej powinien znać) wynik tych potyczek, na seansie będzie siedzieć w osłupieniu. Do tego dochodzą inne zalety, takie jak dynamika, dbałość o historyczne szczegóły oraz wspaniała muzyka Martina Phippsa. Problem w tym, że produkcja nie jest utkana z samych scen batalistycznych. Pomiędzy nimi miał rozgrywać się dramat Napoleona – człowieka rozdartego pomiędzy dwiema kobietami i kompletnie nieradzącego sobie z życiem poza polem walki. Gdy dowodził wojskiem, był w stanie przewidzieć każdy ruch przeciwnika – wnikał w umysł wroga i wyprzedzał każdy jego ruch. Jednak gdy miał do czynienia ze zwykłymi ludźmi, zupełnie się gubił. Wielkie ego i poczucie, że jest lepszy od reszty, przysłaniały mu realne myślenie. Logika nagle gdzieś wyparowywała. W filmie brakuje mi prezentacji tej ludzkiej strony wybitnego stratega. Wierzę, że Scott i Scarpan chcieli ją pokazać. Zalążki tego widać w scenach pomiędzy Bonapartem a Józefiną graną przez Vanessę Kirby. Czuć, że na planie stworzono coś więcej, bo chemia między aktorką a Phoenixem jest wyczuwalna. Dodam, że oboje są w swoich rolach świetni. Tym bardziej denerwuje mnie fakt, że w kinowej wersji ich relacja nie jest pogłębiona, a tylko odhaczona. Niestety tempo jest takie, że to wszystko gdzieś ginie. Trudno z tego obrazu wywnioskować, co uczyniło Napoleona człowiekiem tak istotnym we Francji. Czy to była jego zasługa? A może ludzi z jego otoczenia, takich jak Józefina czy nieodstępujący go na krok Talleyrand? Scarpan nie cacka się ze swoim bohaterem. Nie podchodzi do niego jak do świętego obrazka. Potrafi go ośmieszyć, gdy jest to potrzebne. Ukazuje go jako rozkapryszone dziecko i mężczyznę, który leczy kompleksy za pomocą licznych romansów. Czasami można odnieść wrażenie, że scenarzysta nie rysuje przed nami pełnego obrazu Napoleona, a jedynie jego karykaturę.
fot. EW.com
+18 więcej
Jestem pod wielkim wrażeniem Phoenixa, który już wielokrotnie udowodnił, że jest świetnym aktorem. Tym razem tylko to potwierdza. Widać, że poświęcił dużo czasu, by zrozumieć motywacje i poglądy swojego bohatera. Zależało mu na tym, by była to kreacja z krwi i kości. Próbował pokazać nam mężczyznę, który kochał swoją żonę, kraj i władzę, ale z czasem zaczął popadać w coraz większą paranoję. Wszędzie widział spiski, co odebrało mu możliwość klarownego myślenia. Szkoda, że na ekranie tego aż tak nie widać. No może z wyjątkiem scen batalistycznych, w których Phoenix po prostu staje się Napoleonem. Nowa produkcja Ridleya Scotta jest naszpikowana ciekawymi i świetnie obsadzonymi postaciami. Liczę na to, że aktorzy w wersji reżyserskiej rozwinęli skrzydła i zaprezentowali się w pełnej krasie. Nie zrozumcie mnie źle, Napoleon nie jest złym filmem. Na pewno warto obejrzeć te epickie sceny walki na dużym ekranie. Czuć jednak to, że reżyser na potęgę ciął materiał, gdy tworzył krótszą wersję. Efekt jest taki, że dostajemy niepełne dzieło. Mnie ten efekt nie zadowala w pełni, ale wiem, że nie każdy lubi siedzieć w kinie więcej niż dwie godziny.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj