Olivia Wilde, do tej pory znana z udanej komedii Szkoła melanżu, tym razem postawiła na thriller. Wybrała bardzo ciekawy temat. Alice żyje ze swoim mężem na idyllicznym osiedlu, gdzieś na pustynnym obszarze, w bliżej nieokreślonym kraju. Kobieta codziennie żegna ukochanego jadącego do ściśle tajnej pracy i zajmuje się domowymi obowiązkami. Gdy tego nie robi, popija z przyjaciółkami drinki, dzieląc się nowymi plotkami. Jednak sielanka nie trwa długo. Bohaterka odkrywa, że za społecznością, w której mieszka, kryje się mroczna tajemnica. O niej właśnie będzie fabuła Nie martw się, kochanie. Największą bolączką filmu Wilde jest scenariusz i tempo prowadzenia narracji. Gdybym oceniał ostatnie 30 minut produkcji, to dałbym jej 8/10. Jednak recenzuję cały film i nie mogę tego zrobić. Tak naprawdę w czasie seansu czeka się na główny twist, pod który budowana jest cała opowieść. Problem w tym, że reszta fabuły do tego momentu jest nafaszerowana zapychaczami, które mają nam umilić czas do ujawnienia zwrotu akcji. Twórcy starają się rzucać pewne tropy już wcześniej, jednak przez ponad godzinę serwują nam wyłącznie piękne obrazki idealnego życia. Przez to historia zaczyna wydawać się pusta. Mam wrażenie, że osoby odpowiedzialne za scenariusz miały bardzo dobry pomysł na twist fabularny i trzeci akt, ale nie wiedziały, jak doprowadzić opowieść do tego momentu. I tak 1,5 h filmu można uznać za rodzaj wypełniacza.
materiały prasowe
Mam również nieodparte wrażenie, że Wilde w swojej produkcji chciała chwycić zbyt wiele srok za ogon, jeśli chodzi o wątki. I tak mamy opowieść o toksycznej miłości, thriller o tajemniczym społeczeństwie, trochę science fiction oraz rozprawę na temat kobiet. Niestety reżyserka zaledwie zarysowuje każdy z tych tematów. Rozpoczyna jakiś ciekawy wątek, by za chwilę całkowicie go odpuścić. Przez to film wydaje się bardzo chaotyczny. Dobrym przykładem jest historia społeczeństwa kierowanego przez tajemniczego Franka. Temat miał ogromny potencjał, a został potraktowany trochę po macoszemu. Wydawało mi się też, że Wilde rozpoczyna niektóre wątki, aby rozwinąć je w kontynuacji, bo finał zostawia dla takowej furtkę.  Jeśli natomiast chodzi o aktorską stronę produkcji, to film jest prawdziwym popisem jednej osoby. To oczywiście Florence Pugh, która jest genialna w swojej kreacji. Aktorka doskonale balansuje między kilkoma obliczami swojej bohaterki. Na pochwałę zasługuje też Chris Pine, który zapada w pamięci, choć pojawia się zaledwie w kilku scenach. Znakomicie sprawdza się jako nieoczywisty czarny charakter, a najlepiej wypada w sekwencjach, w których jego demoniczność skontrastowana jest z postacią Alice i jej pragnieniem odkrycia prawdy. Niestety już reszta obsady odstaje od wspomnianej dwójki. Są albo kompletnie bezbarwni (jak bohater Nicka Krolla), albo za bardzo się starają, przez co ich kreacja wypada sztucznie (jak w przypadku Harry'ego Stylesa). Nie martw się, kochanie mogło być filmem wybitnym. Niestety, to średni thriller, który nie korzysta z ciekawego potencjału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj