Nie! to nowy film grozy, który wyszedł spod ręki Jordana Peele'a, nagrodzonego Oscarem twórcy Uciekaj! i To my. Oceniam produkcję.
Jordan Peele stał się w ostatnich latach specjalistą od oryginalnych opowieści z gatunku kina grozy. W
Nie! kontynuuje swoją twórczą drogę. Tym razem bierze na warsztat historię, która mocno sugeruje udział obcych form życia. Bohaterowie, rodzeństwo OJ i Emerald, prowadzą ranczo z końmi, które są wypożyczane między innymi do kręcenia filmów. Borykają się jednak z problemami finansowymi. Pewnego dnia w okolicy pojawia się tajemniczy obiekt przypominający UFO. Uchwycenie go na nagraniu, a następnie sprzedanie materiału może uratować ranczo. Konfrontacja z nieznanym okaże się bardzo niebezpieczna.
Peele w swoim nowym filmie udowadnia, że potrafi bardzo dobrze prowadzić narrację. Zmyślnie kieruje fabułę w spodziewaną przez wszystkich stronę, bawi się z oczekiwaniami widza, aby w pewnym momencie zaskoczyć kolejnym zwrotem akcji, który zmienia wydźwięk opowieści. Widać gołym okiem, że Peele'owi frajdę sprawia to, że może manipulować odbiorcami. Przy tym twórca potrafi utrzymać cały czas odpowiedni poziom grozy, która w każdej scenie jest gdzieś obecna w tle. Atmosfera opowieści jest miejscami mroczna i gęsta, jednak Peele potrafi rozładować napięcie żartem lub lżejszym tonem, aby nie przesadzić. Duża w tym zasługa muzyki, która sprawiała, że czułem niepokój i nie wiedziałem, co za chwilę nastąpi. Za to spory plus.
fot. youtube.com/Universal Pictures
Jednak mam pewien problem z drugą częścią filmu. Gdy Peele wyjawia prawdę o UFO, to cała groza i atmosfera mroku pryskają. Wówczas nie zostaje nic, co mogłoby utrzymać widza na krawędzi fotela. Spodziewałem się, że reżyser zaserwuje coś bardziej skomplikowanego i szokującego. Coś, co zostałoby dłużej w głowie. Niestety, o intrydze zapomniałem już chwilę po zakończeniu seansu. Sam finał nie przypadł mi do gustu, ponieważ był za bardzo przekombinowany, a sama jego kulminacja banalna, co nie pasowało do fundamentów, które Peele ułożył sobie pod zakończenie. Nie można jednak ukryć, że to projekt ambitny i widać jego rozmach – szczególnie wizualny. Szkoda tylko, że warstwa narracyjna nie idzie z nim w parze.
Natomiast bardzo dobrze wypadł casting. Peele postanowił zatrudnić jednego ze swoich ulubionych pracowników, czyli
Daniela Kaluuyę. I po raz kolejny aktor bardzo dobrze wywiązał się z powierzonego mu zadania. Jego postać jest wycofana przez większą część filmu, jednak Kaluuya potrafi w tym wszystkim znaleźć metodę, która sprawia, że możemy utożsamić się z jego bohaterem. Po drugiej stronie barykady jest Emerald grana przez
Keke Palmer. Postać jest głośna, nadekspresyjna, przebojowa. Widać, że aktorka świetnie się czuła na planie. Jej emocjonalne i energiczne reakcje w wielu momentach podbijają atmosferę grozy. Warto jeszcze zwrócić uwagę na
Brandona Pereę, który wciela się w Angela. Aktor wprowadza sporo luzu i lekkości do fabuły. Natomiast szkoda, że lepiej nie wykorzystano potencjału
Stevena Yeuna. Peele zbudował podwaliny pod doskonały wątek poboczny, który w pewnym momencie gdzieś zanika.
Nie! to film dobry, jednak nie wybitny, a miał zadatki na stanie się taką produkcją. Peele zbudował ciekawą historię, z dobrymi bohaterami, rozmachem i świetną atmosferą. Jednak pewne zabiegi narracyjne sprawiły, że nie mógł wykorzystać w pełni potencjału opowieści. Mimo wszystko to produkcja, którą warto obejrzeć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h