Tom Holkenborg. Tak, znacie. I to od dobrych kilkunastu lat, bo przecież (chyba) wszystkim obiło się o uszy "Beauty Never Fades" ze ścieżki dźwiękowej do "Animatrixa". Złośliwi nazywają go jednym z "minionków" Hansa Zimmera ze względu na jego członkostwo w kompozytorskim kółku wzajemnej adoracji Remote Control Productions. Ukrywając się pod pseudonimem Junkie XL (dla przyjaciół JXL), w 2002 roku zasłynął remixem utworu "Little Less Conversation" Elvisa Presleya. Poza tym skomponował kilka utworów m.in. do Incepcji, a już niedługo usłyszymy go w 300: Początek Imperium w reżyserii Noama Murro. Zanim to nastąpi, przyjrzyjmy się ścieżce dźwiękowej do Paranoi Roberta Luketica.

Na przystawkę dostajemy cztery utwory zaciągnięte od innych artystów na potrzeby filmu. Pobujamy się przy balladowym "The Hurry and the Harm" City and Colour oraz "Demon Dance" Surfer Blood - amerykańskim zespole, który brzmieniem udaje brytyjski. W Paranoi oba kawałki raczej nie wychodzą poza tło i łatwo je przegapić. Kolejne dwa natomiast miały w filmie Luketica swoje przysłowiowe pięć minut. Pożyczono hit Empire of the Sun "Alive" i oddano go w ręce Zedda w celu przerobienia na wersję modniejszą, bo udającą miłościwie panujący nam dubstep. Przy tych dźwiękach odprowadzimy Liama Hemswortha na miejską potańcówkę, natomiast folk-rock w wykonaniu znanej w światku country Lissie uświetni (do zbawienia koniecznie potrzebną) scenę łóżkową. "1, 2" może przywołać ciepłe skojarzenia z albumem "American Doll Posse" Tori Amos, ergo ma szanse naprawdę wbić się w głowę.

I tak po piętnastu minutach dodatków przechodzimy do soundtracku właściwego. Generalnie przed artystami komponującymi do filmów pokroju Paranoi stoi jedno zadanie: ma być groźnie, ale z dreszczykiem, bez krwi i suspensu. Recepta jest prosta. Tajemniczość ma nam zapewnić falująca elektronika – sprawdzony w takich akcjach ambient ("Fit In To Get In"). Kiedy podrasować trzeba napięcie i podkreślić nagły zryw akcji, wtrąca się sekcja smyczkowa ("Candid Camera"). Obie składowe muzyki do Paranoi wierne są jednej idei (a imię jej "ostinato"), czyli powtarzaniu w kółko wybranej frazy. Nie mamy nic przeciwko takim zabiegom, szczególnie w filmach z metką "thriller sensacyjny", jednak w tym wypadku niewiele z niego wynika. Muzyka zostaje w tle, nie przeszkadzając, ale i nie pomagając w odbiorze. Ot, płynie, pulsuje, po prostu jest. I tak aż do ostatniej sceny kulminacyjnej, gdzie JXL staje się żywym przykładem ludowej mądrości "Kto z kim przystaje, takim się staje". Ojciec Zimmer odcisnął swoje piętno na "Titans Fall" i trudno byłoby mu się go wyrzec.

Z tego raczej neutralnego katalogu dźwięków pulsacyjnych włamuje się "Adam’s Theme" – utwór uderzająco lekki, skoczny, przemycający echo "Alive" Empire of the Sun z początku soundtracku (i filmu). W ten sposób ścieżka zostaje ujęta w klamrę pachnącą latem, plażą i drinkami z palemką. Dodatkowo nieco przesuwa dzieło Luketica bliżej lżejszych, romantycznych klimatów (nie zapominajmy, że reżyser ten dał nam również "Legalną blondynkę"), a dzieła dopełnia słodko lukrowane "Remember Who You Are".

Junkie XL tym razem nie odnalazł się w gatunku, w którym ma chyba największe doświadczenie. Po przesłuchaniu ścieżki dźwiękowej do Paranoi JXL nie sprawia wrażenia groźnego konkurenta dla Tylera Batesa (i jego "To Victory"!) na stanowisku jedynego słusznego kompozytora "300". Ale przynajmniej dostaliśmy "Titans Fall", czyli wyraźną wskazówkę, jaką obierze strategię. Trzy słowa: Remote Control Productions. I jedno, spontanicznie sklecone pojęcie: zimmeryzm.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj